Ona- była tą cichą osobą, która nie próbowała zawracać nikomu głowy. Najważniejsze dla niej było zakończenie szkoły i wreszcie wyjechanie z rodzinnego miasta jak i rozpoczęcie nowego roku szkolnego w jej wymarzonym Uniwersytecie. Nie lubiła imprez, była jedną z tych prymusek, z których się śmieją. Wierzyła w miłość od pierwszego widzenia. Uwielbiała czytać te romanse, które opowiadały o pięknych uczuciach dwóch bliskich sobie osób. Chciała poczuć na własnej skórze, co znaczy słowo "miłość". Nie wiedziała jednak, czy kiedyś do tego dojdzie.
On- był chłopakiem, którego chciała każda w swoim łóżku. Najważniejsze dla niego były laski, pieniądze i imprezy. Powtarzał trzecią klasę tylko dlatego, że miał "w dupie" tą całą szkołę. Nadal nie był pewien co chciał robić w przyszłości. Życie go nauczyło jednego, zawsze miał to, co chciał. W jego życiowym słowniku, nie było takiego słowa jak "miłość" lub "przegrana". Nie wierzył w miłość, nawet nie chciał jej doznać. Śmiał się z zakochanych. Mówił, że to głupie uczucie. Może zmieni zdanie jak się wreszcie sam zakocha?
Co może połączyć tak różne osoby ze sobą?
PS. Proszę was wszystkich, żebyście pamiętali, ze opowiadanie było pisane przeze mnie dawno temu. Za wszystkie błędy przepraszam i mam nadzieje, ze nie będzie sprawiać wam to dużego problemu w czytaniu.
Pozdrawiam!
Kenzie zakochała się w Charlesie jako nastolatka. Była naiwna i dobroduszna, a on na tym żerował. Odciął ją od rodziny oraz przyjaciół. Kazał jej zrezygnować ze studiów. Był toksyczny, ale Kenzie tego nie widziała. Pozwalała mu się niszczyć, aż pewnego dnia posunął się o krok za daleko.
Kenzie uciekła z Chicago z paroma bliznami na ciele oraz duszy. Zamieszkała na Bronksie w zgrzybiałej kawalerce i znalazła pracę w studiu tatuażu - w miejscu, które niegdyś omijałaby szerokim łukiem. Powoli przekonywała się do życia w nowym mieście, specyficznych klientów Phoenix i... Ashera - nie tylko jej współpracownika, ale też sąsiada.
Rodzicie Ashera umarli, kiedy miał dwadzieścia parę lat. W spadku zostawili mu trójkę dzieci oraz masę długów. Dopiero kilka lat po ich śmierci zaczął wychodzić na prostą. Nie miał czasu ani pieniędzy, ale dobrze sobie radził. Radził... Bo po pojawieniu się Kenzie, a co z tym idzie również Charlesa, który poprzysiągł sobie, że ją odzyska, już nic nie było takie samo.
Kenzie bez rodziny i przyjaciół.
Asher otoczony ludźmi.
Obydwoje samotni.
Nie tak to planowałam. Na ucieczce powinno się skończyć. To miał być mój Happy End. „I żyła długo i szczęśliwie", a nie: „I żyła, i wciąż walczyła".