Jedna, druga trzecia.
Chwyciłam szklankę wody stojącą obok i połknęłam po kolei tabletki przeciwbólowe na receptę, które mama zwykle trzymała na bóle głowy i skurcze przy miesiączkach. Tyle, że zwykle wystarczała jedna.
Podeszłam do umywalki i zaczęłam powoli odwijać nad nią zakrwawiony bandaż, który ociekł mi w nocy na pościel, tudzież rano wszystko musiałam wrzucić do pralki, bo nie mogłam zrzucić winy na okres, skoro plama powstała w zupełnie innym miejscu.
Ból był nie do zniesienia. Materiał przyległ do rany i wtopił się, przez co skóra nie mogła poprawnie oddychać i nie zagoiła się prawie wcale. Jedynie krew nie lała się już dosłownie strumieniowo, aczkolwiek nie było to dla mnie pocieszenie, bo nadal ją traciłam. Gdy już z okropnym płaczem nad raną udało mi się ściągnąć bandaż i nie zemdleć, to przelałam go po raz kolejny wodą utlenioną, a później zwykłą wodą, co spowodowało jeszcze większe pieczenie. Czułam, że muszę iść to zaszyć, bo taka rana prawdopodobnie sama się nie zrośnie, a blizna pozostanie na całą rękę. Przez popękane żyłki miałam całą siną skórę, czułam, że niedługo może stać się coś złego, ale nie miałam nawet odwagi, aby się komukolwiek o tym odezwać.
Sprawa co prawda dotyczyła ekipy, ale to było bardziej niż pewne, że Bestia będzie musiał się tym zająć, a tego nie chciałam. Mogłam cierpieć i zdychać, ale i tak w życiu po sytuacji z klubu nie poprosiłabym go o pomoc. Mój ojciec też odpadał, bo od razu wywieźliby mnie do Ohio nim w ogóle skończyłabym liceum. Musiałam jakoś to załatwić na własną rękę, chociaż igła i nić nie przemawiały do mnie za bardzo, bo tak skrzywdzić sama siebie chyba w życiu bym nie potrafiła.
Po umyciu rany użyłam czystego opatrunku, który pewnie nie zostanie taki długo. Chociaż próbowałam w nocy spać, to ból średnio mi na to pozwalał, a ilekroć szłam do łazienki, to widziałam jak krew rozprowadza się po całym moim przedramieniu, a bandaż zaczyna przeciekać. Wzdychałam tylko na to ciężko, bo nie mogłam nic więcej zrobić i liczyłam, że chociaż przetrwa dzisiejsze śniadanie, aby nikt się nie zorientował co się stało.
Założyłam na siebie czarny sweter, w końcu każdy tak robi, gdy ma okres i zakłada ciemne spodnie, aby nie było widać przecieku. W tym przypadku zrobiłam to samo z moją ręką. Łzy dosłownie same ciekły mi z bólu, ale musiałam dać radę.
Zarzuciłam torebkę na zdrową rękę, starając się tą drugą nie robić zbyt gwałtownych ruchów, bo to tylko wzmagało upływ krwi. Zbiegłam na dół, starając się zjeść szybko śniadanie i wyjść do szkoły tak, aby rodzice nie rzucali podejrzeniami na prawo i lewo. Oczywiście odbyła się rozmowa odnośnie mojego wczorajszego spotkania z Martinem Eagle, które nie należało zbytnio do udanych zwłaszcza, jeśli chodziło o jego finał, ale puściłam to mimo uszu, bo doskonale zdawali sobie sprawę, że między nami nic nie będzie. O kłótni z Bestią też nie wspominałam, starałam się spędzać jednak chociaż trochę czasu poza domem, aby nie sądzili, że znowu mam problemy z ekipą. Za dużo ukrywałam, a za mało prawdy mówiłam, ale tak chyba było najlepiej. Dla wszystkich.
Był to dość ciepły dzień, a ja postawiłam na gruby sweter, w którym nie mogłam nawet podciągnąć rękawów do góry, więc chyba gorzej być nie mogło. Włączyłam zimny nawiew w samochodzie i ruszyłam spod domu, kierując się do szkoły. Starałam się maskować ból na mojej twarzy, który pojawiał się w momencie, gdy bandaż ucisnął mocniej, niż powinien, podczas zginania ręką. A podczas jazdy samochodem niestety były zgięte. Ulżyło mi dopiero, gdy dotarłam pod liceum, w którym nie chciałam dzisiaj cholernie przebywać, ale cóż, za dużo miałam opuszczonych godzin w tym roku przez utratę pamięci.
Miałam dziwne uczucie, że wszyscy widzą moją rękę, albo zachowywałam się bardzo nienaturalnie. Wydawało mi się, jakby każdy czuł, że chce ją ukryć, jakby każdy obserwował. Być może były to tylko wyrzuty sumienia, że kłamię. Być może po prostu mam paranoję.
-Vivi? Wszystko gra? - usłyszałam głos Alice, który próbował przywołać mnie do porządku.
-Tak, a co? - wkleiłam sobie na twarz zakłopotany uśmiech, który chociaż chciałam zwalczyć, to nie planował zniknąć.
-Idę za tobą, odkąd weszłaś do szkoły, krzyczę, a ty nic. - westchnęła blondynka, zakładając ręce na na krzyż i spoglądając na mnie podejrzliwie.
-Zamyśliłam się. - odpowiedziałam krótko, uciekając wzrokiem, więc kontynuowałam spacer przez korytarz.
-Opowiadaj jak wczorajsza randka ze sztywniakiem. I nie mów, że cię nie było, bo Patrick widział, jak wychodziliście z nowego milkshake'a. - mruknęła.
-Jesteś zła?
-Oczywiście, że tak! - wybuchnęła nagle. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Ja bym ci to bardzo szybko odradziła. Nie chce, aby wróciła Vivienne, która szuka nowego, by zamaskować smutek.
-To nie tak, do niczego nie doszło i nie dojdzie. Potrzebowałam z kimś wyjść, aby nie myśleć o gangu. - pokręciłam głową, stając pod ścianą sali, w której miały odbyć się dzisiejsze zajęcia.
-Halo? A ja to kto? - wskazała na siebie palcem. - Jesteśmy przyjaciółkami jak sądzę i wiem w jakim jesteś stanie, to po kiego znów próbujesz sama sobie z tym radzić?
-Alice... - jęknęłam, wywracając oczami.
-Psujesz sobie tylko bardziej humor, a poza tym robisz nadzieję jakiemuś sztywnemu skrzypkowi, który pewnie jedyne co całował to stroik ustny.
Uśmiechnęłam się na jej słowa, przecząc głową i zagryzając wargę. Ta to zawsze musiała znaleźć dziurę w całym. Niestety jednak w tym się nie myliła. Po raz kolejny próbowałam na siłę się odsunąć od ekipy, aby było jak wcześniej. Nie była to wina Davida, ani moja. Po prostu tak działały nasze serca. Żadne z nas chyba nie zdawało sobie sprawy, że ta relacja zaszła za daleko. Zachowywałam się jak nastoletnia gówniara, którą zainteresował się szef gangu, a ona się tym zachwyca. Nareszcie przyszedł czas, aby raz na zawsze zastopować takie incydenty i znaleźć w swoim życiu coś stabilnego, tak jak mówił Ethan.
-Metan, etan, propan, butan, twoja stara orangutan. - wyrecytował Patrick w stronę zdenerwowanego Kevina, któremu nie wychodziło zadanie z alkoholi, zadane przez panią na zajęciach rozszerzonych.
-Jesteś przejebany. - odmruknął mu zdenerwowany Sanders, mażąc po raz setny gumką na tej samej stronie, tak, że niedługo na kartce powstanie dziura.
-Ja się bardzo dobrze znam na alkoholach. Testowałem większość trunków, może dam radę. - nadal próbował go podjudzać, a ja czułam, że Kevin zaraz sobie znajdzie inne miejsce do siedzenia.
Kevin zapisał się na wcześniejszej lekcji na olimpiadę chemiczną i postanowił sobie za cel najwyższy zwyciężyć na szczeblu stanowym. Nie żebym podcinała mu skrzydła, aczkolwiek wszystko świetnie mu wychodziło, jednak nie radził sobie chłopak ze stresem, a to zapewne będzie dla niego okropny. Jednak takie osiągnięcie dałoby mu sto procent z automatu na maturze, więc było o co walczyć, bo dostanie się na wymarzoną uczelnie miał wtedy zapewnione. Ja powoli obawiałam się jak będzie wyglądać mój uniwersytet, bo nie miałam kompletnie pomysłu na to, co chciałabym tam robić.
Na pewno nie byłabym już tą groźną Vivi, za którą mieli mnie tutaj. Tam nie byłoby gangu, ani niebezpieczeństwa, nikt by mnie nie znał, ani ja nikogo, to by była ogromna loteria na kogo trafię i kim mogłabym wtedy zostać. Już by nie było koło mnie takiej Alice, cudownej rodziny, jaką był nasz gang. Niczego by nie było. To się zdarza raz i nie wraca nigdy.
Czasami czuje, że to dziwne. Mieć osoby, które są dla ciebie jak oddech. Bez których sobie w sumie nie wyobrażasz funkcjonowania. Potem się z nimi kłócisz i..nagle twój świat nie istnieje. Czujesz się jak w czarnej pustce. Świat z nimi biegnie tak szybko, nawet nie wiesz kiedy mijają ci kolejne dni, a ty jesteś zadowolona, śmiejesz się, kochasz życie i korzystasz z niego. Jednak tracąc ich, oni zabierają części twojej duszy, każda osoba z osobna. Masz cele, ale nie chcesz ich kontynuować. Siadasz, zastanawiając się co właściwie ze sobą zrobić. Bo nadal ich kochasz, są dla ciebie wartością najwyższą i być może ty dla nich też, ale...wiesz, że to koniec, że nie łatwo wrócić, że im bliżej jesteś z nimi związana, to ciężej wrócić. Konflikt wewnętrzny, który nie ustępuje. A ty później zastanawiasz się, gdzie się podział czas? Że raniłaś wszystkich dookoła, widząc tylko te osoby, których nie ma. To takie złe. Możemy kochać wszyscy siebie, jednak to nie proste, aby się mieć. Im większa relacja tym gorsza odpowiedzialność za nią. A zniszczyć się potrafi wszystko w sekundę. Czasami emocje trwają i trwają, nie chcą ustąpić.
Tak miałam po stracie ekipy, tak będę miała, gdy znów ją utracę, podczas wyjazdu na studia. Tak będzie zawsze, bo raz to przeżyłam, a każdy następny może być tylko gorszy, bo z każdym pogodzeniem jesteśmy bliżej. I zawsze tak samo się kochamy.
Siedziałam na korytarzu, jedząc lunch, bo stoliki na zewnątrz były zajęte. Położyłam sobie pojemnik na kolana, dźgając w środku widelcem i wyciągając to, co się nabiło, a później ładowałam to wszystko do buzi. Nudne to jedzenie. Miałam sałatkę z kurczakiem. Dźgałam kurczaka, milion kawałków zieleniny, pomidora, ogórka i pestkę z dyni tak, aby nic po drodze nie spadło. A później napychałam to do buzi, by mieć urozmaicenie.
-Smacznego. - zaśmiał się Dennis, gdy dopiero po czasie ogarnęłam, że od dłuższego czasu nade mną stał cień.
-Dzięki. - mruknęłam, a on usiadł obok mnie. - Gdzie reszta?
-Kevin prosił Alice, by pomogła mu znaleźć informację potrzebne do olimpiady, a Patrick znów się o coś kłóci z Amandą. Wolałem się ulotnić, by nie być pośrednikiem.
-Bardzo słuszna decyzja. - pokiwałam głową, nabijając dalej jedzenie na widelec.
-Skoro mowa o decyzjach, to jak się czujesz po ostatnim? - westchnął głośno, czując chyba, że to drażliwy temat.
-Raczej niewiele się w mojej postawie zmieniło. Po prostu jeśli chcecie nadal...
-Logan... - przerwał mi. - Co to jest?
Czy on patrzył na moją rękę? Dokładnie tak. Nawet ja odruchowo na nią spojrzałam, bo wiedziałam, że o nią chodzi. Wełna nasączyła się krwią i zaczęła zostawiać mokre ślady na wszystkim, czego nie dotknęłam. Morgan chwycił ją i delikatnie odsłonił materiał, spoglądając na zakrwawiony bandaż, tętniący czerwienią jak podczas horrorów. Moja ręka już cała zrobiła się sina, włącznie z dłonią i naprawdę powoli robiłam się coraz słabsza. Puściłam jedynie mu blady uśmiech, czując kłopoty, ale byłam już do nich przyzwyczajona. Sącząca się krew po mojej ręce tylko to udowadniała.
-Duke. - wydusiłam z siebie to jedno słowo i wystarczyło, aby Dennisowi zaświeciły się oczy jak seryjnemu mordercy, a z jego wyglądem to było naprawdę przerażające. Coś czułam, że będę musiała się długo z tego tłumaczyć.
-Wyszedł na wolność? Czemu nic wcześniej nie powiedziałaś?! Krew ci ucieka...- Dennis zaczął krzyczeć półszeptem, ale i tak nie było to miłe uczucie. Zasłoniłam z powrotem bandaż, aby nikt go nie zobaczył, a później spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem.
-Wczoraj w nocy napadł na mnie na nieznanym mi osiedlu, gdy poszłam się przejść. Skończyło się na rozcięciu.
-Kobieto...rozcięcie? Przecież krew ci ucieka jakby cię co najmniej rekin ujebał. Trzeba zszyć te ranę i zawiadomić ekipę.
-Dennis słuchaj, doskonale wiesz jak wygląda sytuacja i dlaczego tego nie zgłosiłam. Na mnie nie licz. Nie chce widzieć Bestii i nie mam zamiaru brać udziału w waszym mszczeniu się po raz enty na Duke'u. Ja tym razem umywam ręce od tej całej sprawy. Nie przesłuchujcie mnie, nie uczestniczę w tym i koniec kropka.
-Załatwię to sam, teraz jedziemy do szpitala w tym momencie i bez dyskusji. Wymyślimy, że coś ci się stało w szkole. - wstał i pociągnął mnie za sobą jedną ręką, a drugą już zaczął wystukiwać SMSy zapewne do Alice i ekipy.
Dennis był niczym zwiadowca, zawsze wszystko robił tak po kryjomu i ciągle się udawało, bardzo szybko załatwiał sprawy i miał łeb na karku. Był niemal zbawieniem dla ekipy. W końcu to on zawsze mówił co się ze mną działo w szkole, w momencie, gdy Bestia jeszcze tylko mnie straszył, nim dołączyłam. Podziwiałam to w nim, bo kompletnie nie wyglądał na taką przejmującą się osobę. Tudzież olaliśmy ostatnią lekcję i pojechaliśmy do szpitala Toyotą Dennisa.
Weszliśmy na SOR, a Dennis pierwsze co zaczął walić w każde drzwi, szukając pielęgniarki, każąc mi przy tym już odwinąć dłoń z bandaża. W końcu wpadliśmy na jakąś pielęgniarkę na korytarzu, która przeraziła się stanem mojej ręki i nie pytając nawet wysłała nas do pokoju chirurgicznego z natychmiastowym wejściem poza kolejką. Chyba każdy czekający to zrozumiał, gdy tylko zobaczył wylewającą się krew z mojej rany i spuchniętą, siną rękę. Okazało się, że byłam naiwna, bo chirurg od razu wziął mnie na szycie. Nie mogłam patrzeć, łzy to mi się lały litrami. Na całe szczęście byłam pełnoletnia, więc nie potrzebowali zgody rodziców na przeprowadzenie jakiegokolwiek zabiegu. Patrzyłam zaryczanym wzrokiem na Dennisa, który siedział na krześle obok i obserwował jak lekarz wbija mi igły w skórę i nic sobie z tego nie robi. Zero czułości w tym człowieku.
-Widzę twojemu chłopakowi podoba się oglądanie takich rzeczy. - zaśmiał się chirurg, a ja nie miałam nawet siły zaprzeczyć, tak bardzo zaciskałam zęby z bólu.
-To przyjaciółka mojej dziewczyny. - poprawił za mnie Dennis.
-Miło z twojej strony, że tak zadbałeś o jej dotarcie tutaj. Aczkolwiek nie spotkałem się jeszcze z osobą, która weszłaby oglądać coś takiego.
-Tak, Dennis to dziwny wyjątek. - mruknęłam pod nosem moim ledwo żyjącym głosem.
Czułam po wszystkim, jakby ktoś mi dosłownie odcinał na żywo rękę piłą. Dostałam również tabletki przeciwbólowe, kupiłam nowe bandaże, aby nie zwrócić uwagi rodziców i pastylki, które miały mi pomóc zregenerować utraconą krew. Otrzymałam także naklejkę dzielnego pacjenta, którą przykleiłam Dennisowi na deskę rozdzielczą w samochodzie, przez co na mnie krzyczał, jednak nie odlepił.
Odwiózł mnie pod szkołę, spod której zabrałam samochód i wróciłam do siebie do domu, mniej więcej tak, jakbym kończyła lekcje. Byłam wdzięczna Morganowi za pomoc, bo nie wiem czy odważyłabym się sama pójść do chirurga, ale on okazał wsparcie. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jedzie teraz do piwnicy, gdzie pewnie czekali już wszyscy, aby jak najszybciej rozwiązać sprawę z Duke'iem. Cieszyłam się tyle, że mój brat jest bezpieczny i nie musi znowu znosić tego człowieka. Tudzież po raz kolejny w mojej głowie powstawał obraz Ohio jako bezpiecznego azylu dla mnie, w którym nic nigdy przenigdy mi nie zagrozi. Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy pomyślałam, że mój brat na szczęście nie wie teraz o niczym, bo temat był dla niego drażliwy. Gdyby tu został, to być może tamten znów by go szukał. Potrafił tylko biegać z tym swoim nożem. Ekipa ostatnio szybko go dorwała, przez co Alice poznała prawdę. Nie było to jakoś przerażające, ale sama myśl, że mój brat prawie stracił życie, gdy został zadźgany, to najgorsze momenty mojego życia dla mnie i rodziny. Wtedy pękło w nas coś co było normalne. Chyba każdy zdał sobie sprawę, że nie jesteśmy cudowną rodzinką ze zdjęć, która świetnie siebie rozumie, nie ma tajemnic i kłopotów. To pokazało tak naprawdę jak bardzo każdy z nas jest niedoskonały. Wszyscy poznaliśmy swoje okropne mankamenty. Ojciec, który wszystko by zrobił, aby dostać awans, więc związał współpracę z gangiem, w którym ciągle jestem. To dziwne, że właśnie za sprawę swojego syna otrzymał coś, o co walczył tyle czasu, przez co nie była to zbyt optymistyczna wiadomość do świętowania, ale on stwierdził, że od teraz wszystko wróci do starego rytmu, jednak nigdy tak się nie stało. Moja mama, która starała się zgrywać idealną przed ciotką Logan, ciągle kłamała, że zawsze jest posprzątane, że jesteśmy idealnymi dziećmi, a przecież doskonale wiedziała ile problemów przysparzamy. Podejrzenia o moje zażywanie narkotyków, przez ten liścik od Bestii przeżywała bardzo długo. Przechodziłam przez narkotesty do następnych wakacji, aby w końcu zaufała mi, że nic nie biorę. Mój brat, który wydawał się być ułożonym sportowcem brał sterydy, przez co wpadł w długi i został zanożowany. I ja - zakała domu, która cały czas wpada w kłopoty i także kłamie. Cały czas miałam kontakt z Bestią, ciągle oszukiwałam rodziców, aż stało się to na porządku dziennym i weszło mi w krew. Z czasem nawet się nie opierałam. Często z premedytacją, bez wyrzutów sumienia ciągnęłam ten łańcuszek kłamstw, każąc co chwile nowej osobie zachowywać moje tajemnice. Ilekroć na coś naraziłam ten dom, ciągle robiłam coś nie tak. I nadal byłam zła i co najgorsze - ja nie miałam zamiaru skończyć.
Czułam, że wyjazd z Wirginii sprawi, że moi rodzice przestaną się o mnie bać, że być może wszystko po raz kolejny wróci do normy. Że przyjadę tu do krewnych na święta, na chwilę, a potem pojadę jak najszybciej, aby nie narażać się dalej. Wiedziałam, że tego chcą moi rodzice i chcieli dobrze. Tam czekał na mnie nowy świat, w którym nie mogłam się już pogubić.
Wróciłam do domu, gdzie była już moja mama i gotowała obiad. Odwróciła się w moją stronę i spojrzała z przerażoną miną. Automatycznie sprawdziłam swoją rękę, ale wszystko było z nią w porządku. Czyżbym miała kreta w szpitalu?
-Vivienne, co jest?! Jesteś cała rozmazana! - podbiegła do mnie i fakt, przecież ryczałam na tym fotelu jak bóbr, gdy szył mi dłoń.
-Zapomniałam o tym. - powiedziałam szczerze. - Oglądaliśmy ckliwe filmy na godzinie wychowawczej i łaziłam tak przez cały czas. Wstyd. - westchnęłam, kierując się na górę.
-Na pewno wszystko z porządku? - przerwała mi po raz kolejny, gdy byłam już na drugim schodku.
-Tak. Wszystko gra. - powiedziałam twardo.
-Czasami kłótnie się zdarzają, Vivienne. - kontynuowała. - Jeśli nie zrobił ci krzywdy...
-Dlaczego od razu twierdzisz, że to ma związek z Davidem? Odpuść już. - westchnęłam.
-Obiad będzie za godzinę. - zmieniła temat, na co mi ulżyło i wróciłam do siebie do pokoju.
Czasami była niemożliwa. W sumie pewnie jakbym miała dziecko, które biegałoby za szefem gangu, to też bym pierwsze co o nim pomyślała, gdy zobaczyłabym, że córka płacze. Jednak czasami nie szło wytłumaczyć, że to przez coś innego, a konkretniej moją rękę, o której nie miałam prawa się dowiedzieć. Otworzyłam opakowania, które dał mi lekarz i wzięłam po jednej tabletce z każdego, po czym popiłam wodą mineralną, która stała od rana w moim pokoju. Miałam dziwne uczucie chęci dotykania tych szwów, chociaż wiedziałam, że nie mogę, ale one swędziały i bolały tak okropnie. Za dwa tygodnie miałam się udać na ściągnięcie. Przebrałam się w trochę lżejsze ubranie z długim rękawem, które nie okazywałoby mojego bandażu, a tamte jak zwykle wrzuciłam do prania, nastawiając po raz kolejny niepełną pralkę.
Starałam się porobić trochę zadań domowych i przypomnieć materiał na jutro, aby moje oceny nie leciały tylko i wyłącznie w dół, a później mama zawołała mnie na ten nieszczęsny obiad. Zacisnęłam ściągacze na lekkiej kurteczce, którą na siebie zarzuciłam, aby rękaw się nie przemieszczał i zeszłam na dół. Mój ojciec wrócił już do domu i jak zwykle mieliśmy jeść rodzinny obiad, czyli codzienna rutyna. Usiadłam na swoim miejscu, grzebiąc w talerzu, już w zmytych smugach czarnego tuszu i eyelinera, które wcześniej istniały na mojej twarzy, przez co musiałam się tłumaczyć mamie. Na szczęście tym razem tematu nie drążyła, a ja po prostu mogłam w spokoju zjeść i wrócić czym prędzej do siebie. Jednak dzwonek przerwał wszystkie moje plany.
No i byłam niemalże święcie przekonana, że po raz kolejny przyszedł tu pan Eagle ze swoim synem i zmarnują mi cały wieczór na jakiś głupotach. Nawet nie wstawałam, tylko spojrzałam ze zdenerwowaniem na rodziców, którzy chyba nie rozumieli także o co chodzi. Mama wstała od stołu i podeszła do drzwi, przekręcając je i otwierając.
Odwróciłam się w jej stronę patrząc jak przybiera sztuczny uśmiech, gdy pan Eagle za dwie sekundy przekroczy próg naszych drzwi, będzie dzień dobry, cmoki w policzek i inne denne i żenujące rzeczy i głupie teksty typu nie spodziewaliśmy się, cudowna niespodzianka i tak dalej. Patrzyłam to tylko czekając na tą irytującą szopkę, ale sekundy mijały, a moja mama nadal stała z dziwnie zdezorientowaną miną przed drzwiami.
Uchyliła je w końcu i pozwoliła gościowi wejść, a później zamknęła je po nim. I o dziwo nie był to pan Eagle ani nikt podobny. Bo właśnie teraz w moim przedpokojo-kuchnio-jadalnio-salonie stał Bestia z bukietem kwiatów i gapił się prosto na mnie.
Tak, może się wydawać, że to dziwny sen, sama bym sobie nie uwierzyła, nawet się kopnęłam pod stołem, bo nie sądziłam, że to prawda, ale stał tam w swojej bordowej bluzie, postawionych włosach, z bliznami na twarzy, lecz pięknej twarzy, bez kastetów na dłoniach, lecz z czymś innym, bo w dłoni był pęk białych kalii które najprawdopodobniej były dla mnie.
Nie widziałam go od kiedy pocałował inną. Ten widok był w mojej głowie zbyt mocno zakorzeniony, to wszystko było zbyt silne. Historia o testamencie jego dziadka, jego poczynania do innych kobiet, moja naiwność i to, że dopiero teraz się pojawił po tak długim czasie. Przez te dni,w których tyle wycierpiałam on właśnie stał z jakimiś banalnymi kwiatkami, co nie było ani trochę do niego podobne i może właśnie dlatego ten banał nie był dla mnie banałem.
No i super, teraz moja matka na pewno będzie twierdzić, że się pokłóciliśmy i wyjdę na kłamczuchę.
-Możemy pogadać? - podszedł do mnie wręczając bukiet przed moimi rodzicami.
-Chcesz wazon? - przerwała mama, która czym prędzej wyjęła stare róże i wyrzuciła do kosza, a później napełniła wodą naczynie, które wcześniej do nich należało.
-Chodź do mojego pokoju. - westchnęłam, zabierając ten nieszczęsny, szklany wazon i idąc z nim i Bestią na górze, przyglądając się dalszemu milczeniu moich rodziców, którzy wyglądali chyba na bardziej zszokowanych niż ja i w sumie się im nie dziwiłam. W końcu zapewniałam, że nic między nami nie ma, a on wyskakiwał mi z jakimiś kwiatami.
Weszłam do pokoju, zatrzaskując drzwi, przesuwając zamek i zabierając mu kwiatki z ręki i stawiając do wody, którą ułożyłam na parapecie. Zorientowałam się, że dopiero drugi raz w życiu był w moim pokoju, a jego obecność tam przywiała tyle wspomnień. Zbyt pięknych. Uwielbiałam ten widok jego osoby, gdy siada na moim łóżku. Kojarzył się z ciepłem, z tą cudowną nocą. Nienawidziłam tego.
-Dennis mi wszystko powiedział odnośnie Duke'a. - rozpoczął.
-Raczej spodziewałam się, że o to chodzi. - przysunęłam sobie jak kiedyś krzesło z biurka i usiadłam jak wtedy.
Nie mogłam na niego nawet patrzeć. Każde spojrzenie było jak cios. Przypominał mi tamtą noc. On był w tym momencie potworem. Nadal nie mogłam tego wybaczyć i jemu i sobie. To nie był odpowiedni moment, aby się ponownie zobaczyć, a tym bardziej, by musieć o tym rozmawiać.
-Myślę, że dobrze byłoby sobie wytłumaczyć parę spraw odnośnie akcji z klubu...- tak bardzo nie chciałam, aby tego kontynuował, przewróciłam oczami od razu na tą wiadomość.
-Nie. - przerwałam. - Nie tłumacz się i nie rób nic. Nie chce o tym pamiętać. Rób sobie co chcesz, ale nigdy więcej mnie nie dotykaj. Nie będę znów się w to bawić, nie chce z tobą niczego więcej. Ta nienormalna relacja jest chora i nie próbuj nigdy więcej zbliżać się do mnie w ten sposób.
Bestia chyba wyglądał na zaskoczonego tym, co powiedziałam, jednak też i na pogodzonego. Kiedyś trzeba było skończyć tą idiotyczną przygodę, która nas łączyła. I dobrze - tak było dla nas najlepiej i dla ekipy.
-Zasłużyłem na to. - westchnął. - Potrzebujesz stabilnego kolesia i na pewno będzie zadowolony z tego jaka jesteś, tak jak ja byłem. Nigdy więcej nie zrobię nic niemoralnego wobec ciebie, bez względu na każdą okoliczność. I przepraszam za tamto. Nie chciałem cię zranić. Nie wiem co mi strzeliło do głowy.
Jego słowa brzmiały tak dziwnie delikatnie, jak nigdy. Z każdym jego zdaniem bardziej czułam to, że właśnie oddalamy coś, co tak mocno nas ze sobą scaliło rok temu. Lecz to nigdy nie powinno było się wydarzyć. Każde z nas w życiu potrzebowało czegoś innego.
-To może i nie moja sprawa, ale już wcześniej zdecydowałam się ograniczyć z tobą kontakt przez coś innego. - westchnęłam po chwili, czując, że muszę to z nim wyjaśnić, chociaż miałby mnie znienawidzić.
-Dzień szczerości widzę. - mruknął zaskoczony. - Szybko mi mówisz.
-Chodzi o artykuł o twojej rodzinie...
Nie wiedziałam czy mam kontynuować, bo oczy Bestii zaświeciły się jak nigdy wcześniej dotąd. Wyglądał na zszokowanego, zdenerwowanego, zawiedzionego i przegranego. Był zły, że wiedziałam. Chociaż tą informację miałam na wyciągnięcie ręki, od kiedy znałam jego nazwisko i zawsze mogłam ją poznać, to naprawdę wydawał się być zaskoczony, że to odkryłam. A widać, że cholernie tego nie chciał. Milczałam dokładnie obserwując jego zniesmaczoną twarz. Tak jakby właśnie przypominał sobie wszystkie wydarzenia. Nie miał mamy przez długi swojego dziadka, rodzina mu się rozsypała, rodzeństwo miało przepisane na siebie piętno człowieka, który myślał tylko o sobie. Kogoś kto jeździł po świecie, a na koniec zabił się, aby odpowiedzialność spadła na jego rodzinę. A teraz David chciał być jak on...i szło mu bardzo dobrze.
-Nie umoralniaj mnie, młoda. - westchnął. - Ja wiem jak to wygląda. Tego nie zmieni nic i nikt, więc się nie staraj.
-Wiem. Tego się nie odratuje. - potaknęłam, na co spojrzał na mnie zaskoczony moją postawą. - Szkoda mi twojej rodziny i nie rozumiem twojego postępowania, ale to twoja sprawa i skoro chcesz tak żyć, to żyj.
-Teraz wiesz, dlaczego życie ze mną nie ma sensu. - uśmiechnął się blado, po czym wstał z mojego łóżka i zaczął chodzić po pokoju.
-Mam syf, mógłbyś gapić się w jeden, czysty punkt, na przykład w ścianę. Byłoby świetnie. - skomentowałam, po czym dostałam zawał, gdy zobaczyłam, że zbliża się do okna.
Bo w życiu nie pomyślałabym, że przyjdzie mi kiedykolwiek tutaj David Jenkins po raz kolejny, więc nic nie chowałam. A cudownym trafem wszystkie zdjęcia z przyjaciółmi wisiały szczęśliwie nad łóżkiem, ale to jedno z nim sterczało sobie w ramce na parapecie. Wziął je do ręki, a ja czułam, jak przelewa mnie fala zażenowania, które rośnie z sekundy na sekundę, im dłużej ten człowiek je ogląda.
Błagam, reset. Nie. Cofnąć to. Replay, od nowa. Protestuję!
-Ciekawe. - mruknął, uśmiechając się zwycięsko, na co czułam, że ze zdenerwowania wyrwę rączki od krzesła obrotowego.
-Świetne, co? - zakpiłam zdenerwowana. - Dostałam od Willa pod choinkę. - burknęłam, zabierając mu ramkę i chowając do szuflady, gdzie poprzednio było jej miejsce.
-Chyba twój ulubiony prezent. - zaśmiał się pod nosem, a ja zaczęłam się zastanawiać jak tu go wypchnąć przez okno, aby jak najszybciej stąd zniknął.
-Zaraz po tych cudownych kaliach. - wskazałam na wazon, przemawiając ironicznie. - Miło, że chciało ci się wydać tyle na bukiet. Czterdzieści dolarów piechotą nie chodzi. A wiesz, że taki bukiet z kalii kobiety trzymają na ślubie? - zaczęłam go podjudzać tak bardzo, aby przestał kontynuować o ramce.
-Miło, że ci się podoba. - uśmiechnął się sztucznie, odchrząkując później. - Zajmę się sprawą z Duke'iem, jeśli nie chcesz mieć z tym nic wspólnego. Ten koleś zaczyna być już upierdliwy.
-Dzięki. - złączyłam usta w wąską linię, po czym nastąpiła niezręczna cisza.
-Pójdę już. Mam nadzieję, że między nami teraz będzie wszystko w porządku. - spojrzał na mnie z nadzieją na odpowiedź.
Nienawidziłam tego zdania, tak często jak następowało. Pytał o to za każdym razem, gdy się całowaliśmy, gdy się kochaliśmy. Zawsze upewniał się, że wszystko po tym będzie w porządku. I moja odpowiedź zawsze brzmiała twierdząco.
I tym razem niestety też.
Ogłoszenia parafialne, kto tu wyjdzie, tego nie lubię.
Jeśli dotarliście do tego momentu w książce, a mnie nie followujecie, to zróbcie to, bo zawsze informuję na mojej tablicy o której zamierzam wrzucić rozdział i jeśli coś się przesuwa, to też o tym zawsze piszę i trochu mnie to tak (ale tylko odrobinkę) zniechęca, gdy piszę o czymś, a ktoś mi tutaj niedługo później pisze komentarz ''CZEMU ROZDZIAŁU NIE MA?!'' xD. Dla was tak będzie łatwiej, bo będziecie dostawać powiadomienia o której wam wrzucę tego nieszczęsnego rozdziała :P.
Druga sprawa, że mam teraz trochę ciężką sytuację i dlatego cieszę się, że rozdziały są takie smutne, bo mogę przelać na nie ból <xD>. Nie ma co się martwić, ale powiem wam tyle, jeśli macie osoby takie jakie posiada Vivi, bez których nie może żyć i takich, których ja na chwilę obecną straciłam, to dbajcie o nie. Dbajcie o swoje powietrze.
Następny chyba będzie 27 grudnia. Wesołych świąt wszystkim życzę (a tak w ogóle to mam dzisiaj imieniny i wszystkie Wiktorie też, więc pozdrawiam) i do zobaczenia.
Vicky