BILLIE
Nienawidziłam lekarzy. Nienawidziłam karetek, leków, kroplówek, szpitali. To wszystko kojarzyło mi się najcięższym okresem mojego życia – okresem, gdy chorowała moja mama. Nawet nie potrafiłam zliczyć, ale razy odwiedziłam ją na szpitalnej sali, ile razy robiłam dla niej zakupy w aptece, ile godzin spędziłam siedząc przy jej łóżku i trzymając ją za rękę. Teraz gdy patrzyłam jak ratownicy medyczni pochylają się nad bezwładnym ciałem Jaspera, mierzą jego parametry, wypytują Reę o jego choroby, a potem kładą go na noszach, wszystkie wspomnienia wróciły. Wróciły też wszystkie najgorsze emocje: strach, stres i najczarniejsze z czarnych myśli.
Musiałam stamtąd wyjść, jak najszybciej.
— Rea, dasz radę zostać tu sama?— zapytałam, dotykając lekko jej ramienia, by zwrócić jej uwagę. — Muszę się przewietrzyć.
— Tak, idź — powiedziała drżącym głosem. Jej spojówki były czerwone, a wzrok rozbiegany. — Niedługo pewnie będą go zabierać, więc do ciebie dołączę.
— Będę czekać na dole.
Chciałam wybiec z budynku jak najszybciej się da, ale moje nogi były tak ociężałe, że ledwo co zeszłam po schodach. Musiałam przytrzymywać się poręczy, aby się nie przewrócić. Kiedy znalazłam się już na zewnątrz, wypełniłam płuca świeżym powietrzem i pozwoliłam, żeby wiatr ochłodził moje rozgrzane policzki. Niebieskie, migoczące światła zaparkowanego nieopodal ambulansu, które rozjaśniały ciemną ulicę, kłuły mnie w oczy. Odwróciłam nieco wzrok, aby na nie nie patrzeć, po czym przeszłam na drugą stronę, gdzie obok czarnego mercedesa stał Jacques. Od razu rzuciłam mu się w ramiona, a on zaczął głaskać mnie po plecach.
— Wszystko będzie dobrze — powiedział czułym głosem, który łagodził mój ból niczym najlepszy balsam. — Jasper wyjdzie z tego.
— Ale jeśli nie wyjdzie... to nigdy sobie tego nie wybaczę.
— Hej, przecież to nie twoja wina. To nie ty wlałaś mu alkohol do ust.
— Nie, Jacques, ty nic nie rozumiesz — załkałam. — To właśnie jest moja wina. Wszystko moja wina.
— Co ty wygadujesz? — Jacques ujął w dłonie moją twarz. W jego smutnych oczach odbijały się niebieskie światła ambulansu. — Rozumiem, że jesteś zestresowana tą sytuacją, ale nie masz podstaw, żeby się o cokolwiek obwiniać.
Miałam podstawy, nawet spore. I kiedy ponownie to sobie uświadomiłam, zalałam się łzami. Próbowałam powstrzymać się od płaczu przez długi czas i mój organizm w końcu nie dał rady. Wszystkie moje emocje puściły.
Przylgnęłam do Jacques'a i zaczęłam moczyć jego płaszcz swoimi gorzkimi łzami. Jacques nieprzerwanie gładził mnie po plecach, pozwalając mi na ten upust emocji. Musiałam wylać z siebie to wszystko; ten żal, złość i wyrzuty sumienia. Jednak po paru minutach płakania nic się nie zmieniło. Nie czułam się ani trochę lepiej.
Usłyszałam zbliżające się głosy oraz metaliczny stukot. Odwróciłam się i zobaczyłam ratowników wychodzących z klatki oraz nadal nieprzytomnego Jaspera leżącego na noszach. Zaraz za nimi szła Rea. Nawet z daleka widziałam jej nieobecny wzrok oraz trzęsące się dłonie.
— Zabierają go do szpitala św. Tomasza — powiedziała słabo, kiedy znalazła się już obok nas. — Muszę tam pojechać.
— Pojedziemy wszyscy razem — powiedział Jacques. — Wsiadajcie.
Ruszyliśmy zaraz za ambulansem. Ten jechał bardzo szybko i wkrótce zniknął nam z pola widzenia. Jacques wklepał adres szpitala w nawigację i jechaliśmy własnym tempem. Mapa pokazywała nam, że dotrzemy tam za niecałe piętnaście minut.
— Te tabletki, których nałykał się Jasper — powiedziała Rea zapatrzona w swoje kolana — to silne psychotropy. Leki na depresję.
— Jasper leczył się na depresję? — zapytał Jacques.
— Nic o tym nie wiedziałam. — Rea bezsilnie wzruszyła ramionami. — Nie miałam zielonego pojęcia.
— Mogłam się domyślić — powiedziałam cicho. — Wtedy kiedy do mnie przyszedł... wyglądał tak źle... Jakby był zmęczony, bezsilny...
— A kiedy Jasper nie wyglądał na zmęczonego? — zapytała Rea z dziwnym wyrzutem. — Przecież to typowy flegmatyk. Zero emocji, ciągle tylko by siedział na kanapie, pił piwsko i narzekał na świat.
— To moja wina, Rea.
— Chyba moja. Bo to ja zupełnie olałam fakt, że Jasper odciął się od swojego towarzystwa. Znam go na tyle, że powinnam zauważyć, że coś tu śmierdzi. To nie było typowe zachowanie, nawet jak na niego.
— Nie obwiniajcie się nawzajem, to nie ma sensu — wtrącił Jacques. — Najważniejsze, żeby z Jasperem wszystko było w porządku. Myślcie teraz tylko o tym.
Po kilkunastu minutach dojechaliśmy pod główne drzwi szpitala. Rea od razu udała się do środka, ale ja zostałam w samochodzie z Jakiem. Nie potrafiłam tam wejść, nie dałabym rady. Widzieć znowu te smutne białe ściany i ludzi w kitlach, słyszeć płacz i zawodzenie, czuć smród tych wszystkich chemikaliów. Nie byłam jeszcze na to gotowa.
— Przepraszam, Jacques — powiedziałam, przerywając ciszę, która urosła między nami. — Nie chciałam cię w to wciągać.
— Naprawdę nie masz za co przepraszać. Przecież sam zaoferowałem pomoc. Nie zostawiłbym cię teraz samej, widzę, jak bardzo to przeżywasz.
— Dziękuję. Ale nie chcę zabierać ci całego wieczoru. Jutro wracasz już do Paryża i powinieneś się wyspać. Wracaj do hotelu, ja zostanę tu z Reą.
— Nie ma mowy — powiedział stanowczo, kręcąc głową. — Zostanę tak długo, jak będzie trzeba, a potem porozwożę was do domów.
— Ale to może trochę potrwać...
— Trudno. Na razie nigdzie mi się nie spieszy. A samolot mam dopiero o pierwszej po południu, zdążę się wyspać.
Zamilkłam, bo nie byłam w stanie znaleźć słów, aby wyrazić swoją wdzięczność. Złapałam więc Jacques'a mocno za rękę, aby wiedział, jak wiele znaczą dla mnie jego słowa i czyny.
— To teraz może mi powiesz, dlaczego obwiniasz się o stan Jaspera? — zapytał nagle. — Coś musiało się stać.
— Widziałam się z nim. To było z dwa miesiące temu. Przyszedł do mnie i chciał porozmawiać. — Wzięłam głęboki oddech. Wracanie wspomnieniami do tamtego dnia było cięższe, niż sądziłam. — Był niechlujnie ubrany, nieuczesany, nieogolony. Nigdy nie był typem pedanta, ale wtedy wyglądał jak po tygodniowym ciągu alkoholowym. Nie miałam ochoty z nim gadać. Był oschły i śmierdziało od niego papierochami i kacem. Wpuściłam go jednak do domu i zaproponowałam szklankę wody. Jasper od razu zaczął wypytywać mnie o Reę. Wkurzyłam się i powiedziałam, żeby spadał. Jasper się obraził i wyszedł. To był ostatni raz, kiedy go widziałam.
— I sądzisz, że gdybyś z nim wtedy porozmawiała, to to by coś pomogło?
— Nie wiem, może. Jakiś czas później dowiedziałam się, że Jasper zwolnił się z pracy i urwał kontakt ze wszystkimi znajomymi. Razem z Reą zastanawiałyśmy się, co się z nim dzieje. Teraz już znam odpowiedź... On się załamał, Jacques. A tamtego dnia przyszedł do mnie, bo chciał się komuś wygadać. To było wołanie o pomoc, a ja to zignorowałam.
Wiedziałam, że nigdy sobie tego nie wybaczę. Zawsze stroniłam od konfliktów i bycia chamskim. Miałam opory nawet przed powiedzeniem Peterowi w twarz, co nim myślę, nie chcąc go zranić. Ale Jasper to zupełnie inna bajka. Nigdy za nim nie przepadałam i tolerowałam go tylko ze względu na Reę. Była z nim szczęśliwa, więc wspierałam ten związek, jak powinna robić dobra przyjaciółka. Z czasem nawet polubiłam Jaspera, ale to szybko uległo zmianie. Jasper stał się opryskliwy i kłótliwy. Traktował Reę jak śmiecia, mając kompletnie gdzieś jej uczucia. I kiedy przyszła do mnie zapłakana mówiąc, że z nim zerwała, wiedziałam, że ten człowiek już dla mnie nie istnieje. Dlatego tak zareagowałam, gdy zapukał do moich drzwi. Byłam na niego wściekła, bo złamał serce jednej z najważniejszych osób w moim życiu.
Dopiero teraz widziałam, jak wielki błąd popełniłam, nie pozwalając mu dojść do słowa, tylko od razu zakładając, że ma nieszczere intencje.
To, że byłam na niego zła, nie oznaczało że chciałam, żeby stało mu się coś złego. Widząc do jakiego stanu się doprowadził, pragnęłam cofnąć czas, aby do tego nie dopuścić. Każdy człowiek zasługuje na pomoc oraz drugą szansę, nawet taki dupek jak Jasper.
Prawie podskoczyłam na fotelu, kiedy zadzwoniła do mnie Rea. Czekałam na ten telefon. Obiecała, że się odezwie, kiedy tylko czegoś się dowie.
— Kończą mu robić płukanie żołądka — powiedziała głosem zmęczonym od długiego, wycieńczającego płakania. — Nie wiem nic więcej, nie chcą mi powiedzieć.
— Potrzebujesz czegoś?
— Tak. Ciebie. Nie chcę być teraz sama, proszę.
Nie rwałam się do wizyty w szpitalnych murach, ale sytuacja była wyjątkowa. Chodziło o Reę, a ja nie wyobrażałam sobie, aby nie móc potrzymać ją za rękę w takiej chwili. Musiałam jakoś się przemóc.
— Może pójść z tobą? — zaproponował Jacques. — Wiem, że nie lubisz szpitali.
— Nie, poradzę sobie. Poza tym nie powinieneś się pokazywać. Najlepiej jedź już do hotelu.
— Powiedziałem przecież, że zostanę. Nie przejmuj się mną, tylko leć do przyjaciółki.
Po ostatnim uściśnięciu dłoni Jacques'a oraz wzięciu kilku głębokich oddechów, byłam już gotowa. Wchodząc do szpitalnej poczekalni myślałam tylko o tym, że jestem tu dla Rei. I Jaspera. Starałam się iść przed siebie, nie rozglądać na boki i ignorować przygnębiającą atmosferę tego miejsca. Nie mogłam jeszcze bardziej się załamać.
Reę znalazłam na końcu korytarza. Siedziała na krześle niedaleko dystrybutora wody. Głowę miała pochyloną, a w dłoni trzymała plastikowy, biały kubek. Usiadłam obok niej i pozwoliłam, aby położyła głowę na moim ramieniu. A potem czekałyśmy. Dziesięć minut, dwadzieścia, cholera wie jak długo. Wiedziałam, że jeśli będzie trzeba, to zostanę tu z Reą nawet do samego rana. Potrzebowała mnie, a ja potrzebowałam jej.
Z głębokiej zadumy wytrącił nas odgłos zbliżających się kroków, a następnie spokojny, kobiecy głos.
— Pani jest dziewczyną pana Jaspera Ainswortha? — Lekarka zapytała Rei, która od razu potwierdziła. — Pani chłopak odzyskał już przytomność i zgodził się z panią porozmawiać. Może pani wejść do sali, ale nie na długo. I proszę go nie męczyć, jest bardzo osłabiony.
Rea jedynie pokiwała głową. Lekarka wskazała nam salę, w której leżał Jasper, po czym oddaliła się.
— Dziewczyną? — zapytałam.
— Stwierdziłam, że jak im powiem, że Jasper to mój znienawidzony ex, to nie potraktują mnie poważnie. Uhm, wejdziesz tam ze mną?
— Chyba nie powinnam...
— Nie chcę zostawać z nim sam na sam. Proszę.
Rea pociągnęła mnie za rękę i za chwilę znalazłyśmy się wewnątrz depresyjnej szpitalnej sali, którą oświetlały tylko żółte jarzeniówki. Na najbliższym łóżku, podłączony do kroplówki leżał Jasper. Wyglądał strasznie. Jego przerażająco blada twarz była wychudzona, policzki zapadnięte, oczy sine i podkrążone. Patrzył się na nas swoimi przekrwionymi spojówkami, a gdy otworzył popękane usta, wydobył się z nich niski, słaby i zachrypnięty głos.
— Rea... Przyjechałaś.
— Oczywiście, że przyjechałam, kretynie. — Rea usiadła na stołku obok łóżka, a ja stanęłam kawałek dalej i oparłam się o ścianę. — Nie dałeś mi żadnego wyboru.
— Przepraszam, ja...
— Przestań przepraszać, tylko lepiej powiedz, co strzeliło ci do głowy.
Jasper przeniósł swoje pełne bólu spojrzenie na mnie. Chyba nie odpowiadała mu moja obecność. Rea doszła do tego samego wniosku.
— Billie tu zostaje. Więc albo będziesz mówił przy niej, albo stąd wychodzę.
Jasper znowu skupił się na swojej byłej dziewczynie. Od tego momentu zaczął mnie całkowicie ignorować.
— Nie wiem, co się ze mną stało, Rea. Chyba się pogubiłem. Przytłaczało mnie to wszystko, praca, życie... Chciałem, żeby wszyscy dali mi spokój.
— I dlatego zabunkrowałeś się w mieszkaniu i postanowiłeś zająć się hodowaniem pleśni we własnej kuchni na przemian z wlewaniem w siebie wódki? Wszyscy się zamartwiali, Jasper. Tak się nie robi.
— Nie wiem, co więcej mam ci powiedzieć — wyszeptał przepraszająco. Wyrzuty sumienia zalały całą jego twarz. — Wiem, że schrzaniłem sprawę.
— Dlaczego do mnie zadzwoniłeś?
— Ja... totalnie odpłynąłem. Wziąłem leki, które przepisał mi lekarz, zrobiłem sobie drinka, potem drugiego... Zacząłem mieć mroczki przed oczami. Potem pomyślałem o tobie, więc chwyciłem za telefon i... Nie wiem, co dalej. Obudziłem się tutaj. Cieszę się, że jesteś. — Powoli i ostrożnie złapał Reę za dłoń. — Nie wiem, co by się stało, gdyby nie ty...
— Nie ma za co. — Rea wyrwała rękę z objęć Jaspera. — Ale to pierwszy i ostatni raz, kiedy ci pomogłam. Jutro zadzwonię do twoich rodziców. Poproszę, żeby się tobą zajęli.
— Co? Nie, nie chcę z nimi rozmawiać. Nie rób tego. Sam się sobą zajmę. Wystarczy, że ty będziesz obok.
— Potrzebujesz profesjonalnej pomocy, Jasper. Ja nie mogę ci jej dać. To że dziś tu jestem, nie oznacza że to cokolwiek zmienia. Już nigdy nie będziemy razem. Musisz to w końcu zaakceptować. Już cię nie kocham.
Rea wstała ze stołka, po czym podeszła do mnie. Jej twarz była martwa i nie wyrażała żadnych emocji. Jedynie z jej wilgotnych oczu dało wyczytać się przeogromny, wypełniający ją ból.
— Trzymaj się, Jasper — powiedziała, zanim wyszłyśmy. — Mam nadzieję, że wkrótce staniesz na nogi. Będę trzymać kciuki.
* * *
JACQUES
To nie była dobra noc. Wróciłem do hotelu bardzo późno, całkowicie wykończony. Wziąłem długi prysznic, położyłem się do łóżka, ale mimo że moje powieki były ociężałe, nie potrafiłem usnąć i wierciłem się z boku na bok. Wkrótce napisała do mnie Billie. Okazało się, że ona też nie może spać. Nadal zamartwiała się Reą i Jasperem, a wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju. Chciałem jakoś ją pocieszyć, przekonać, że nie ma sensu się obwiniać, ale wiedziałem że moja słowa na nic się nie zdadzą. Czuła się winna i chyba potrzebowała czasu, aby poukładać sobie wszystko w głowie i zdać sobie sprawę, że nie miała żadnego wpływu na to, co stało się z Jasperem.
Cały czas miałem przed oczami widok przygnębionej, zapłakanej Billie. Jej smutek łamał mi serce. Cierpiała Billie, cierpiała jej najbliższa przyjaciółka, więc cierpiałem i ja. Nawet myśl o Jasperze sprawiała, że wielka gula stawała mi w gardle. Nieważne, że nie znałem go osobiście i absolutnie nic mnie z nim nie łączyło. Chodziło o zwykłą ludzką empatię; troskę o drugiego człowieka. Oraz to, że przez niego cierpiały inne osoby. Bliskie mi osoby. Gdyby nie to, że nie chciałem przerywać hotelowej ciszy nocnej, sięgnąłbym po gitarę i dał upust swoim emocjom. Muzyka zawsze pomagała mi w takich momentach.
Pierwsza rzecz, którą zrobiłem po przebudzeniu, to skontaktowanie się z Billie. Musiałem wiedzieć, jak się czuje. Powiedziała, że właśnie zbiera się do pracy. Po jej słabym głosie stwierdziłem jednak, że nie ma na to najmniejszej ochoty. Nadal była zmęczona, a jej myśli znajdowały się zupełnie gdzie indziej. Gdybym tylko mógł, poszedłbym teraz do niej i zamknął ją w swoich ramionach. Niestety nie było to możliwe, zresztą ostatnie pożegnanie mieliśmy już za sobą. Za parę godzin wracałem do Paryża, gdzie czekało mnie sporo pracy i teraz musiałem myśleć tylko o tym.
Zamówiłem do pokoju śniadanie. Nie zdążyłem nawet go dokończyć, kiedy ktoś zapukał do moich drzwi. Mogła to być tylko jedna osoba. Wstałem więc z fotela i wpuściłem Bruce'a do środka. Potem od razu wróciłem do mojej porannej kawy i omleta.
— Wyglądasz, jakbyś wrócił z całonocnej imprezy — powiedział mierząc mnie wzrokiem. — A podobno miałeś tylko spotkać się z Billie.
— Plany nieco uległy zmianie.
— Mianowicie?
— To nic, czym powinieneś się przejmować — powiedziałem stanowczo, wbijając w niego ostre spojrzenie. Miałem nadzieję, że nie będzie drążył tematu. — Przyszedłeś w jakiejś konkretnej sprawie? Bo samolot mamy dopiero za cztery godziny.
— Nawet bardzo konkretnej — powiedział, szukając czegoś w telefonie. — Powinieneś coś zobaczyć.
Dokończyłem śniadanie i wytarłem usta serwetką. Bruce wręczył mi swoją komórkę. Przeszedł po mnie zimny dreszcz, jeszcze zanim wziąłem ją do ręki. Coś było nie w porządku. Pokerowa mina Bruce'a i jego dziwnie spięte ciało nie pozostawiały żadnych złudzeń.
Bałem się spojrzeć w telefon. Miałem w głowie jedynie same czarne scenariusze. A co jeśli wczoraj ktoś widział mnie z Billie? Przytulaliśmy się na środku ulicy, w obecności świadków. Byli tam ratownicy medyczni i kilku gapiów zwabionych syrenami ambulansu. Mimo że było ciemno, a ja ukryłem głowę pod wielkim kapturem, ktoś i tak mógł mnie rozpoznać. Zrobił mi fotki, a teraz te fotki obiegały świat. Może i straszyłem Cloutiera, że zrobię coś takiego, ale nie mówiłem wtedy szczerze. Planowałem zakończyć tę sprawę w zupełnie inny sposób. Ostatnie, o czym marzyłem, to zostać okrzykniętym zdrajcą.
Wreszcie wziąłem się za czytanie artykułu, który pokazał mi Bruce. Cokolwiek mówił ten artykuł, i tak nie mogłem już nic z tym zrobić. Zerknąłem więc na nagłówek i od razu podskoczyło mi ciśnienie.
TYLKO U NAS. Jacques Chardin i Arielle „nie dogadują się najlepiej". Czy to koniec ich gorącego romansu?
Domniemany związek Jacques'a Chardin oraz Arielle Gautier od ponad roku nie schodził z pierwszych stron gazet. Dopiero półtora miesiąca temu para postanowiła potwierdzić te plotki i pojawiła się na czerwonym dywanie podczas paryskiego tygodnia mody. Tymczasem okazuje się, że już kilka tygodni później Chardin i Gautier zastanawiają się nad zakończeniem swojej relacji.
Jak donosi nasz tajny informator z otoczenia gwiazd, który pragnie zachować anonimowość, „Jacques i Arielle ostatnio nie dogadują się najlepiej i uważają, że powinni pozostać przyjaciółmi."
„Jacques i Arielle zbliżyli się do siebie podczas nagrywania wspólnej piosenki", mówi informator. „Spotykali się przez jakiś czas, ale doszli do wniosku, że dzieli ich zbyt wiele rzeczy i zwykła relacja oparta na przyjaźni jest dla nich najlepszą opcją."
Kilka tygodni temu Chardin i Gautier widziani byli na romantycznej randce w kafejce na obrzeżach Paryża. Wyglądali wtedy na zakochanych; trzymali się za ręce i wpatrywali głęboko w oczy. Czyżby już wtedy para myślała o tym, żeby ochłodzić swoją relację? Arielle, dwudziestoczteroletnia francuska piosenkarka, kończy właśnie swoją trasę koncertową. Trasa jest kontynuacją promocji jej ostatniego albumu, który ukazał się pod koniec zeszłego roku. W tym samym czasie Jacques Chardin jeździ po Europie promując swój najnowszy krążek Unfamiliar. Przez ten czas para raczej nie miała możliwości, aby się spotkać i porozmawiać. Pytanie brzmi: czy ich miesięczna rozłąka ponownie zbliży ich do siebie, a może sprawi, że ich drogi ostatecznie się rozejdą?
— Co to jest? — zapytałem Bruce'a, kiedy skończyłem czytać artykuł. — Kiedy to się ukazało?
— Dziś rano. To świeżynka.
— A kim jest... Reagan Gilmore? — Przeczytałem nazwisko autora ów artykułu. — Znamy go?
Bruce zrobił dziwną minę, jakby sam nie był pewny odpowiedzi. Nadal wyglądał na wyjątkowo spokojnego, jedynie obserwował mnie z wyczekiwaniem. Normalnie łaziłby teraz po pokoju, przeklinał pod nosem i walił głową w ścianę. W końcu to coś, czego nie planowaliśmy. Coś, czemu był przeciwny. Ale jego dziwne zachowanie ani trochę nie wpłynęło na to, co w tamtym momencie czułem. Jeszcze raz przebiegłem wzrokiem po artykule. Serce nadal waliło mi w zawrotnym tempie. Jednak powodem podwyższonego ciśnienia nie była złość ani panika. Wręcz przeciwnie.
Zacząłem się śmiać. Już dawno nie czułem takiej euforii, takiej ulgi. Całe zmęczenie po nieprzespanej nocy odeszło w niepamięć. Czułem się, jakby ktoś właśnie zrzucił z moich barek ogromny ciężar, który taszczyłem przez ostatni rok. Udało się. Naprawdę się udało. Wreszcie ten koszmar zbliżał się ku końcowi.
— Zadowolony? — zapytał Bruce z nutką ironii.
— Nawet nie wiesz jak. — Wstałem z fotela i w ostatniej chwili powstrzymałem się od objęcia mojego menadżera. Wątpiłem, że doceniłby takie czułości. — Wiedziałem, że się zgodzi. Wiedziałem.
— O kim ty mówisz? — zapytał Bruce marszcząc brwi.
— A kto jest moim agentem PR? Nazywa się Leo Bousset, jeśli wypadło ci z głowy. Bałem się, że nie da rady postawić się Cloutierowi, ale do ostatniej chwili w niego wierzyłem. Normalnie chyba go wycałuję, jak go spotkam.
— Nie przesadzasz trochę? — Bruce w końcu zaczął pokazywać swoją humorzastą stronę. Jego głos zrobił się szorstki.
— Wiem, że nie podoba ci się taki rozwój sytuacji, ale teraz już nic nie możesz z tym zrobić. Informacja poszła w świat, machina ruszyła. Już za parę tygodni oficjalnie będę singlem, czy ci się to podoba, czy nie.
Toczyliśmy z Brucem bitwę na spojrzenia, dopóki nie zadzwonił jego telefon, który nadal trzymałem w dłoni. Zerknąłem na wyświetlacz i uśmiechnąłem się szeroko.
— O wilku mowa — powiedziałem odbierając. — Cześć, Leo. Jak cudownie cię słyszeć.
— Jacques? Myślałem, że dzwoniłem do Bruce'a.
— Dobrze myślałeś. Bruce jest tuż obok — powiedziałem, po czym przełączyłem na tryb głośnomówiący. Bruce i Leo przywitali się. — Rozumiem, że dzwonisz, żeby przekazać nam ważne wieści?
— Czyli widzieliście już? — zapytał. Nadal byłem tak podekscytowany, że zupełnie zignorowałem jego dziwnie spięty głos.
— Widzieliśmy, dosłownie chwilę temu. Nie wiem, jak mam ci dziękować, Leo. Stawiam ci złotego, trzydziestoletniego Dom Pérignon.
— Uhm... Ale przecież ja nic nie zrobiłem — rzucił wyraźnie skołowany. — A na pewno nic, co warte jest szampana za kilkadziesiąt tysięcy.
— Żartujesz sobie? — zapytałem, czując jak temperatura mojego ciała powoli opada. Zerknąłem na Bruce'a, który stał z założonymi rękoma, znowu mając poważną, pokerową minę. — W takim razie w jakiej sprawie dzwonisz, skoro nie w sprawie artykułu?
— No właśnie w sprawie artykułu. Ale chyba mówimy o zupełnie innych artykułach, bo ja z tym nie miałem nic wspólnego.
— Zaraz, to jaki artykuł masz na myśli?
Zacząłem się denerwować, a razem ze mną Bruce. Zbliżył się do mnie, żeby jeszcze lepiej słyszeć rozmowę, a jego czoło zmarszczyło się nieco.
— Arielle? Fotki robione z ukrycia? Afera na cały kraj?
— Co? O czym ty mówisz?
— Już wysyłam ci linka.
Chyba się zgubiłem. Czyżby w tym samym czasie ukazały się dwa osobne artykuły związane ze mną i Arielle? Czyżby ten drugi miał zaraz pogrzebać całą moją euforię, która wypełniała mnie jeszcze minutę temu? I czy naprawdę Leo nie miał nic wspólnego z rzekomym „informatorem", który doniósł gazecie o rozpadzie mojego rzekomego związku? Jeśli nie on, to kto? Moje zdenerwowanie wzrastało z każdą sekundą, gdy czekałem, aż Leo przyśle mi wiadomość.
W końcu dostałem na swój telefon link do artykułu, o którym mówił Leo. Razem z Brucem wzięliśmy się za czytanie. I wystarczyło, że spojrzeliśmy na nagłówek, a obydwoje zamarliśmy w miejscu i wstrzymaliśmy oddechy.
SZOK! Arielle zdradza Jacques'a? Arielle Gautier przyłapana na całowaniu się z tajemniczą brunetką.
Tego chyba nikt się nie spodziewał. Jeszcze niedawno Jacques Chardin i Arielle Gautier, najgorętsza para ostatniego roku, byli widziani na romantycznej randce, podczas której spijali sobie z dzióbków, a już parę tygodni później piosenkarka przyłapana zostaje w ramionach... innej dziewczyny.
Wszystko miało miejsce siedemnastego listopada po koncercie w Dijon, który jest częścią kończącego się właśnie krajowego tournée artystki. Nasza redakcja weszła w posiadanie zdjęć, na których Arielle oraz nieznana ciemnowłosa kobieta całują się namiętnie na tyłach hali koncertowej. Nie ma wątpliwości, że ta informacja wstrząsnęła wszystkimi. Ktoś mógłby rzec, że Jacques i Arielle to para idealna. Co więc popchnęło paryską wokalistkę do tego niespodziewanego skoku w bok? I to jeszcze z dziewczyną?
Gautier nigdy nie wypowiadała się publicznie na temat swojej orientacji seksualnej. Zawsze widywana była w towarzystwie mężczyzn i nikt niczego nie podejrzewał. Jednak te najnowsze szokujące doniesienia wskazują na to, że piosenkarka nie mówiła nam o sobie wszystkiego. Czyżby jej związek z Jakiem Chardin miał być tylko przykrywką jej prawdziwej orientacji? Wtedy przynajmniej moglibyśmy odrzucić teorię o zdradzie. W końcu jak można zdradzić takiego przystojniaka jak Chardin?
— Co to ma być? — rzucił ostro Bruce, wyrywając z mojej dłoni telefon. — Kto jest za to odpowiedzialny?
— Nie mam pojęcia — powiedział Leo. — Dziś jak co rano usiadłem do komputera, żeby przejrzeć najnowsze doniesienia prasowe i od razu zobaczyłem ten artykuł. To nie jest nasza zaprzyjaźniona gazeta, dziennikarki też nie kojarzę. Myślę, że to zwykły, aczkolwiek niefortunny przypadek. Ktoś ich nakrył, sfotografował i sprzedał fotki do prasy.
— Arielle mi tego nie wybaczy — powiedziałem bardziej do siebie, a potem usiadłem na fotelu czując, jak opadam z sił. — Obiecałem, że jej wizerunek nie ucierpi na naszym rozstaniu.
— Naprawdę martwi cię teraz ewentualna kłótnia z Arielle? — warknął Bruce. — Chyba mamy większy problem.
— Mamy — potwierdził Leo. — Już zaczynają napływać do mnie maile od różnych portali z prośbami o komentarz. Zaraz będę miał tutaj prawdziwy sajgon, a ja kompletnie nie wiem, co z tym zrobić. Nie byłem na to przygotowany.
— Dobra, myślę, że jakoś z tego wybrniemy — powiedział Bruce, wyglądając na zamyślonego. — Możemy połączyć tę historyjkę z tym drugim artykułem. Problem Arielle mizdrzącej się z jakąś laską nadal pozostanie, ale przynajmniej pogrzebiemy narrację o rzekomej zdradzie.
— No właśnie, drugi artykuł. — Leo brzmiał, jakby nagle go olśniło. — O co chodzi? Bo ja jeszcze o niczym nie wiem. Przerwałem prasówkę, kiedy tylko zobaczyłem fotki Arielle i od razu do was zadzwoniłem.
— Ktoś doniósł pismakom, że mój związek z Arielle wisi na włosku — powiedziałem. — Byłem przekonany, że to twoja sprawka.
— Co? Nie mam z tym nic wspólnego.
— Nieważne kto za tym stoi, Leo — powiedział Bruce. — Teraz ważne jest to, że możemy to wykorzystać. Powiemy, że tak naprawdę Jacques i Arielle zerwali już parę tygodni temu, więc do żadnej zdrady nie doszło.
— Nie wiem, najpierw muszę zerknąć na ten artykuł, o którym mówicie. — Przerwał na moment, a w słuchawce dało się usłyszeć jakiś dźwięk, chyba dzwonek. — Cholera, już urywa mi się telefon... Dobra, słuchajcie. Ja spróbuję czegoś się dowiedzieć i coś wymyślić. Wpadnijcie do firmy od razu, jak dotrzecie do Paryża. Do tego czasu powinienem już coś dla was mieć.
W pokoju hotelowym zapadła grobowa cisza, kiedy Leo się rozłączył. Jeszcze kwadrans temu czułem się lekki jak piórko, niemalże wolny. Teraz znowu przygniotła mnie brutalna rzeczywistość. Może to nie ja zostałem okrzyknięty zdrajcą, ale nie chciałem, żeby spotkało to Arielle. Obydwoje mieliśmy wyjść z tego bez szwanku. Plan Bruce'a był dobry, ale to nie tak miało wyglądać. Nadal też pozostała kwestia artykułu, w którym wypowiadał się tajemniczy „informator". Jeśli nie Leo za tym stał, to kto?
— Dobra, teraz niczego więcej nie wymyślimy — powiedział nagle Bruce, wzdychając głęboko. — Jadę teraz oddać samochód do wypożyczalni i załatwić jeszcze parę spraw. Za dwie godziny masz być gotowy na samolot.
— Mam nadzieję, że Leo dowie się, kto doniósł mediom o tym rzekomym rozpadzie mojego związku z Arielle — powiedziałem, nadal będąc myślami gdzie indziej. — Cholera, nie daje mi to spokoju.
— Ta, dowie się — mruknął Bruce, po czym skierował się do wyjścia.
— Wolałbyś, żeby to się nie wydarzyło, co? Nasze rozstanie. W końcu ten związek tak dobrze się sprzedaje — prychnąłem.
— Powinieneś mieć do mnie trochę więcej zaufania, Jacques — powiedział Bruce, patrząc na mnie z dziwnym, tak rzadko spotykanym zawodem w oczach. — Zawsze powtarzałem ci, że będę stał po twojej stronie. Ale widzę, że już całkowicie straciłeś wiarę w naszą współpracę.
— Ty tylko mówisz, że stoisz po mojej stronie. Nigdy mnie nie poparłeś, kiedy mówiłem, że chcę skończyć z tym teatrzykiem.
— Popełniłem parę błędów, przyznaję. Ale teraz chciałem je naprawić. Trochę się napociłem szukając godnego zaufania dziennikarza, który wyświadczy mi przysługę, wiesz? — powiedział z wyrzutem. — Tymczasem ty od razu pomyślałeś, że to sprawka Leo. Liczyłem na trochę większy kredyt zaufania. Przecież to nie tak, że jestem z tobą od samego początku i niemalże poświęciłem swoje prywatne życie, żeby wepchnąć cię na szczyt.
Bruce wyszedł z mojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwiami. A ja jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem stał, myśląc tylko o tym, że mój menadżer, w którego powoli traciłem wiarę, właśnie zrobił mi najlepszy prezent pod słońcem, udowadniając swoją lojalność.
Chyba należały mu się szczere przeprosiny.