MARINA
Ten dzień nadszedł szybciej niż bym się tego mogła spodziewać. Ręce trzęsły mi się ze stresu, choć za pierwszym razem takie coś nawet nie miało miejsca. Powinnam być wyluzowana, w końcu to nie był pierwszy raz, a jednak co chwila wypuszczałam z siebie powietrze, jak jakaś lokomotywa, by unormować oddech i pozbyć się napięcia.
Wychodziłam za samego szefa oddziału, cholera jasna!
Nigdy bym się nie spodziewała, że kopnie mnie aż taki zaszczyt!
Camilla dopięła ostatni guzik mojej sukni i stanęła tuż przede mną.
— Rozchmurz się, to twój wielki dzień. — Boleśnie szczery uśmiech rozjaśnił jej twarz, przez co miałam ochotę wręczyć jej swój bukiecik i nakazać zastąpić mnie w tym niezwykłym evencie.
— Och, błagam cię! — Przewróciłam oczami i zaczęłam machać rękami. — Bo wychodzenie za mąż za cholernego bossa mafii jest takie normalne i cudowne!
Patrizia zakryła mi natychmiast buzię dłonią.
— Cicho! Jeśli ktoś usłyszy, że znieważasz pana Otero, to ostro ci się oberwie!
Odepchnęłam jej dłoń i cmoknęłam ustami, bo byłam święcie przekonana, że starła mi część szminki. Wzięłam głęboki oddech i stanęłam przed lustrem, by przyjrzeć się sobie. Suknia ładnie opinała moje biodra i podkreślała talię, o której zupełnie zapomniałam, że ją miałam. Dół rozszerzał się pięknie, a jego zwieńczenie stanowiła droga koronka.
— Myślicie, że wyglądam jak żona bossa? — zapytałam, przybierając przy tym różne pozy, jak na poważną kobietę przystało.
— Tylko nie rób przed nim takich min, bo jestem święcie przekonana, że pomyśli, iż dostałaś zatwardzenia.
Prychnęłam na komentarz Patrizii i wygładziłam materiał na udach, biorąc głęboki, nieco urywany, oddech.
— Dobra, chyba możemy już jechać do kościoła — skomentowałam, oglądając się na siedzące w pokoju siostry.
Eva właśnie kołysała swoją córkę w ramionach, Silvia karciła, wciąż biegającego po pokoju, Umberto, a Aurora i Sofia kopały się nawzajem po kolanach. Co za cholernie normalna rodzina.
Z niemałą pomocą w końcu zeszłam na parter, a następnie wyszłam na ciepłe, wiosenne powietrze i wsiadłam do podstawionej limuzyny. Ojciec czekał już na nas przed kościołem, zupełnie jak mężowie moich sióstr. Nasz kierowca na szczęście nie spieszył się, dodając mi dodatkowe kilka minut na okiełznanie niepokoju, który mnie opętał.
Katedra, w której braliśmy ślub, była tą samą, w której ślub brał zarówno mój ojciec, jak i moje siostry, toteż darzyłam ją szczególnym szacunkiem. Mój pierwszy ślub także się w niej odbył, co nie wróżyło niczego dobrego, ale szczerze mówiąc nie byłam na tyle przesądna, by jakoś tym zgrzytem się przejąć. Przed nią zgromadzona była niewielka grupka osób, zatem pozostali musieli być już w środku i czekać na to osobliwe wydarzenie roku.
Tata podszedł do limuzyny od razu, gdy tylko podjechaliśmy do schodów. Pomógł mi wysiąść i z szerokim uśmiechem pocałował mnie w policzek.
— Gotowa? — zapytał z przejęciem.
Widziałam jak bardzo cieszył się z powodu tego, że wychodziłam za kogoś tak ważnego. Nie chciałam umniejszać jego zadowoleniu, więc ugryzłam się w język, nim z moich ust wydobyła się jakaś kąśliwa uwaga.
— Nie, ale zróbmy to! — Próbowałam tchnąć w siebie nieco entuzjazmu.
Tata uznał ten mój mały komentarz za przejaw żartu i nie zamierzałam go z tego błędu wyprowadzać. Moje siostry uciekły już do kościoła, a ja, pod rękę z ojcem, w końcu ruszyłam ku ołtarzowi. Przełknęłam ślinę, widząc rząd ustrojonych ławek i te świdrujące spojrzenia gości. Uśmiechnęłam się do nich, gdy kroczyłam rażąco białym dywanem.
W końcu utkwiłam spojrzenie w mężczyźnie, stojącym na samym przedzie i mało co, a zabrałabym kieckę i uciekła, gdzie pieprz rośnie. Jego spojrzenie nie wyrażało żadnych uczuć, a usta ściśnięte były w jedną prostą kreskę, przez co jego i tak napawająca strachem postawa, wydawała się równie upiorna, jak maszkara z najstraszniejszego horroru. Boże, on mnie zabije!
Wcześniej sądziłam, że znalazłam się w piekle, ale myliłam się. Piekło zamarzło, a ja znalazłam się w samym środku jego lodowej krainy.
Przystanęłam na chwilę, przez co mój ojciec także się zatrzymał i spojrzał na mnie, niemo wysyłając mi pytania o powód mojego wycofania. Wzięłam kilka głębokich oddechów i ponagliłam tatę, by ponownie ruszył przed siebie i zaciągnął mnie siłą pod ten cholerny ołtarz.
Marina, do boju!
Kiedy dotarliśmy już do mojego przyszłego męża, ojciec podał mu moją dłoń, którą natychmiast chwycił i pocałował jej wierzch. I znowu to ciepło i dreszcze, które nie dawały mi spokoju.
Byłam już bliska omdlenia, ale wtedy orkiestra zaczęła grać pieść ślubną i na wieki mogłam się pożegnać ze swoim normalnym życiem.
DIEGO
Dużo nie myślałem nad tym, co właściwie robiliśmy. Czułem się, jakby to wszystko było ponad mną, jakby to był tylko sen, z którego wkrótce miałem się przebudzić i jedynie cierpliwie czekałem na jego koniec.
Dłoń, która spoczywała na moim przedramieniu, co chwile zaciskała się i rozluźniała, przez co z przymusu skupiałem całą swoją uwagę wyłącznie na tym. Denerwowała się równie mocno, co ja, choć po mnie ewidentnie nie było tego widać.
Spuściłem wzrok na jej dłoń, przyglądając się jej smukłym palcom, oplatającym jak bluszcz moją rękę. Jej paznokcie pomalowane były na wściekle zielony kolor, przez co nie dość subtelnie wskazała, jak wiele nadziei pokładała w tym małżeństwie. Była strasznie naiwna, myśląc w ten sposób. Choć może inaczej powinienem zinterpretować tę barwę? W końcu oznaczała ona także śmierć, okrucieństwo i toksyczność, którą z przyjemnością bym ją uraczył i powitał w jej "nowym" starym życiu.
Tak, nie miałem wątpliwości, że właśnie o to jej chodziło.
Ceremonia trwała w najlepsze, a ja ocknąłem się dopiero na przysiędze. Ze skupieniem powtarzałem całą formułkę, by nie przeoczyć żadnego słowa, choć i tak miało to dla mnie niewielkie znaczenie. Nie czułem nic, wypowiadając te zdania. Ślubowałem miłość osobie, której nie kochałem, ślubowałem wieczne oddanie komuś, z kim tak naprawdę nie chciałem być.
Czułem wyrzuty sumienia, że ją w to wciągałem. Nie powinienem tak łatwo godzić się na żądanie Angelo, ale już nie było odwrotu. Klamka zapadła, a ja musiałem pogodzić się z tym, że wkrótce będę musiał dzielić życie z osobą, której w nim nie chciałem. Miałem tylko nadzieję, że Marina mnie nie znienawidzi, bo sam siebie wystarczająco mocno nienawidziłem.
Nałożyłem na jej serdeczny palec obrączkę i złożyłem na nim pocałunek, a kobieta powtórzyła czynność. Zostaliśmy ogłoszeni małżeństwem, zatem pochyliłem się w jej stronę i po raz pierwszy od sześciu lat, zetknąłem swoje wargi z inną kobietą. Zrobiłem to w możliwie najkrótszym czasie, bo moje serce zdecydowanie stawiało się tej czynności. Nie podobało mi się też to, że mój syn na to patrzył. Nie chciałem by myślał, że zdradzałem jego mamę.
Odwróciliśmy się w stronę zgromadzonych i po ich oklaskach, wyszliśmy z kościoła. Od razu wsiedliśmy do limuzyny i pojechaliśmy do hotelu, w którym odbywało się wesele. Moja małżonka była cicha, możliwe, że była skrępowana, ale nic nie mogłem na to poradzić. Sam się nie odzywałem, nawet nie miałem ochoty na żadne luźne pogawędki o naszym przyszłym życiu. Nie chciałem zapewniać jej, że wszystko będzie w porządku, bo takie nie będzie.
Na miejsce wesela wybrałem dość mało znany hotel, na wypadek gdyby ktoś postanowił uprzedzić nas i sprawić nam „przyjemną" niespodziankę i zepsuć całą imprezę. Nie był duży, wbrew pozorom nie zaprosiliśmy zbyt wielu osób, bo było to znaczne ryzyko, które wolałem znacząco minimalizować. Ślub szefa z góry informował wszystkich wokół, że na miejscu była sama śmietanka naszej famiglii i ktoś skrzętnie mógłby wykorzystać ten moment, a tego przecież nie chcieliśmy.
Chcąc zachować się taktownie, wysiadłem z samochodu jako pierwszy, a następnie pomogłem Marinie opuścić jego wnętrze. Jej suknia nie była bufiasta, księżniczkowata i krzykliwa, jak te wszystkie kreacje, na które zdążyłem się już napatrzeć na takich wydarzeniach. Nie mogłem przyznać, że spodziewałem się takiego zabiegu, bo byłoby to czyste kłamstwo. Nie sądziłem, że postawi na coś stonowanego, co zaskakująco gryzło mi się z jej krewkim charakterem.
Poprowadziłem ją do środka budynku, gdzie część naszych gości zebrała się już, tworząc nam scenkę, dzięki której mogli podziwiać, jakże "szczęśliwie", nowo zawarte małżeństwo ich szefa.
— W porządku? — zapytałem, bo nie chciałem być wobec niej nieuprzejmy.
— Tak, tak, w porządku, wszystko jest w najlepszym porządku, oczywiście, tak — powtarzała, jakby jej umysł się zapętlił i nie potrafił skonstruować innych, bardziej logicznych połączeń słownych.
— Nie denerwuj się. — Spokój w moim głosie nieco mnie zaskoczył, jako że w środku czułem się kompletnie niekomfortowo. — Wszystko mam pod kontrolą, nie masz się czego obawiać.
Wbrew temu, że małżeństwo zostało zawarte tylko dla formalności, chciałem być w porządku w stosunku do niej. Nie zamierzałem jej źle traktować, to nie było w moim stylu, ale wiedziałem też, że nie dam jej tego uczucia, o którym mogłaby marzyć. W związku z tym pragnąłem przynajmniej dać jej trochę szacunku i opiekuńczości, na co przy obecnym stanie rzeczy, jako jedyne było mnie stać.
— Jeśli będziesz czegoś potrzebować, daj mi znać — dodałem jeszcze, zezując na nią.
Pokiwała głową, ale jej niemrawa mina mówiła mi, że nawet w najgorszym wypadku nie skorzysta z mojej propozycji.
Weszliśmy głębiej do sali, w której zgromadziła się większość naszych gości. Wtedy po raz pierwszy podbiegł do nas mój syn. A właściwie zatrzymał się tuż przed nami, lustrując bacznym wzrokiem moją nową żonę. Wyciągnąłem w jego stronę rękę, a kiedy mi ją podał, przyciągnąłem go bliżej, a następnie przykucnąłem tuż przed nim.
— Od teraz Marina jest moją żoną — wyjaśniłem miękkim głosem, patrząc mu w oczy.
Zerknął na nią przelotnie, ale nie trwało to nawet sekundy, bo ponownie wbił we mnie swoje zmieszane spojrzenie.
— Nie podoba mi się — odparł bez ogródek, ale na tyle cicho, bym tylko ja mógł go usłyszeć.
W tym całym zgiełku wciąż był grzeczny i powściągliwy, za co powinienem go pochwalić, jednak słowa, które opuściły jego usta z pewnością na to nie zasługiwały. Ale czegóż mogłem od niego oczekiwać, skoro częściowo zgadzałem się z jego tezą? Westchnąłem więc w odpowiedzi i podniosłem się z półprzysiadu. Nie miałem czasu na dyskusje z nim.
Pogładziłem go po głowie, a następnie oddałem w ręce, opiekującej się nim, Eleny. Przeszliśmy na przód sali, by zająć swoje miejsca przy stole i wznieść toast. Widziałem te wszystkie uśmiechy na twarzach kapitanów i starszyzny, bo w końcu ich szef zaczął kroczyć ścieżką tradycji, tak jak od samego początku powinno być.
Podczas wznoszonego toastu, jak również krótkiego, lecz dość treściwego obiadu, nie zwracałem najmniejszej uwagi na swoją małżonkę. Jednak gdy przyszła pora pierwszego tańca, nie mogłem jej już dłużej unikać. Niechętnie chwyciłem ją za rękę i poprowadziłem na środek parkietu, gdzie goście już domagali się naszego wspólnego występku.
Uśmiechała się do mnie szeroko, ale jej ciało było spięte, przez co mogłem dość jednoznacznie stwierdzić, że w ogóle nie podobało jej się to, co się tutaj działo. Nie okazywałem jej żadnego uczucia, nie potrafiłem się zmusić choćby do nikłego uśmiechu, czy nawet chwycenia jej mocniej w talii. Unikałem jej wzroku, bo nie chciałem widzieć w nich niepewności, którą sam odczuwałem.
W połowie tańca Marina pochyliła się w moją stronę i przylgnęła do mnie nieco mocniej, a moje ciało automatycznie się naprężyło, stając się czujne.
— W porządku? — zapytała takim samym tonem, jak ja wcześniej.
Skinąłem tylko lekko głową, nie chcąc kontynuować tej rozmowy. Miałem nadzieję, że to wesele skończy się szybko i nie będę musiał udawać już swojej obojętności, która przysparzała mi jeszcze więcej niechcianych problemów.
Kobieta odsunęłam się i przechyliła nieco głowę, by przypatrzeć mi się, ale nic więcej nie powiedziała. Byłem jej wdzięczny chociaż za to, bo nie zdzierżyłbym jej stanowczej postawy i języka, który nieustannie wytaczałby z siebie słowa, których na ten moment nie chciałem słyszeć.
Po zakończonym utworze jej ojciec poprosił ją do tańca, a ponieważ na tym weselu nie było ani matki Mariny ani mojej, mogłem wykorzystać ten moment na usunięcie się z miejsca i przewietrzenie głowy, który buzowała od nadmiaru sprzecznych myśli i emocji. Kierując się do wyjścia, czułem na sobie wzrok Luciano, który bez namysłu się zerwał i za mną ruszył. Towarzystwa potrzebowałem jak na lekarstwo, niemniej obecność Luciano zazwyczaj niosła za sobą więcej plusów niż minusów, więc zatrzymałem kąśliwą uwagę w stosunku do przyjaciela dla siebie.
— Jeszcze cztery godzinki i znikacie w sypialni, poradzisz sobie — mruknął jakby na pocieszenie, wyciągając z kieszonki fajki.
Z jednej strony cieszyłem się z tego, bo mogłem ulotnić się z tego nie dość zabawnego przedstawienia i zaszyć się w pokoju, a z drugiej oznaczało to bezpośrednią konfrontację z Mariną i postawienie nas przed faktem tego, iż według tradycji powinniśmy skonsumować nasze fałszywe małżeństwo. Cierpki posmak pojawił się na moim języku na myśl o tym, co to oznaczało i z trudem utrzymałem grymas na wodzy, nie chcąc zbytnio zdradzać się przed Luciano. Mimo wszystko wolałem zatrzymywać pewne sprawy dla siebie, a to była jedna z nich.
Podał mi od razu jednego papierosa i podpalił go, gdy tylko stanęliśmy przy wejściu do hotelu.
— To wcale mnie nie pociesza. — Zaciągnąłem się nikotyną, wtłaczając w siebie uspokajającą mieszankę.
— Zamierzasz ją w ogóle przelecieć? — Szturchnął mnie w ramię, próbując zwrócić moją uwagę.
Zgromiłem go wzrokiem, bo choć był moim przyjacielem, to nie miał prawa mnie o to pytać. A sam także nie chciałem udzielać odpowiedzi na to pytanie, bo odpowiedź mogłaby wzbudzić w nim wątpliwość, a ja nie potrzebowałem w tym momencie dyskusji na tak intymny temat.
Luciano westchnął ciężko i wcisnął ręce do kieszeni, kręcąc przy tym głową.
— Angelo jest zwykłym skurwielem. — Jego bezpośredniość bardzo mi się w tym przypadku spodobała. — W życiu bym nie pomyślał, że odwali coś takiego.
— Zamknij się, to nic nie zmieni — sarknąłem dość złośliwie. — Mam tylko nadzieję, że nie wpadnie na gorsze pomysły, bo mianowanie na bossa i ślub wystarczą mi za atrakcje na resztę mojego życia.
— Tu jest mój ukochany pan młody! — Obróciłem się w stronę zbliżającego się do nas Lucasa. — Ptaszki ćwierkają, że wkrótce ponownie będziesz mógł wessać się w usta swej słodziutkiej żonki.
Ściągnął usta w kaczy dziób i zassał powietrze, symulując durnowaty pocałunek. Zarechotał po chwili i przystanął obok nas, wypinając dumnie pierś.
— Chyba się zdrowo najebałeś — burknął Luciano, lustrując go od stóp do głów.
Lucas wyszczerzył się do mnie i poklepał mnie po ramieniu.
— W końcu raz w życiu jest ślub szefa — warknął krzepko. — Trzeba to uczcić!
Strząsnąłem jego rękę, bo nie było mi do śmiechu.
— Chyba powinieneś wracać na salę, bo zostawianie twojej nowej żonki w towarzystwie Angelo, to zdecydowanie zły pomysł.