29. Anton

11.8K 498 19
                                    

Zawodowym, mocnym ciosem w szczękę posyłam go na nierównym beton mojej piwnicy. Jestem w swoim żywiole. Znajdę dać Saszy, by posadził go poraz drugi na krześle. Obracam w palcach strzykawkę, od której facet zdrętwieje. Podchodzę do niego spokojnym krokiem. Mam czas. Nigdzie mi się nie spieszy.
Przykładam igę do szyi. Czuję, że szybciej oddycha obawiając się reakcji swojego ciała na ciecz, która jeszcze jest w strzykawce.

– Nie szanuje takich kurew jak ty – grzmię i wstrzykuje zawartość. Jego ręce przymocowane są do podłokietników, a nadgarstki idealnie wystawione. Biorę fajkę od Iwa, palę, a gaszę ją na jego szyi po czym rzucam na beton i zdeptuje butem.

Jego ciało powoli drętwieje. Jedynie czym będzie mógł ruszyć to oczami. Będzie miał idealny widok na to jak podcinam jego żyły. Biorę nóż i żyletkę. Najpierw powolnym ruchem kaleczę jego policzki żyletką. Uśmiecham się bestialsko. Biorę wcześniej przygotowany płyn, po którego polaniu świeżej rany będzie go niewyobrażalnie piec.
Słyszę krzyki, wrzaski co mnie jeszcze bardziej nakręca do działania. Już dawno nie miałem tak udanego dnia. Siadam na drewnianym krześle parę metrów przed nim. Obserwuję jego reakcje. Jeden z moich ludzi co jakiś czas polewa płynem jego rany, pogłębiając je co jakiś czas.
Zaciskam szczękę, a rozluźniam pięść. Opieram swoją głowę o ręce, których łokcie opierają się na kolanach. Skupiam się na jego krzykach. Są dla mnie jak cholerna nagroda. Uśmiecham się, gdy widzę ślady krwi na prawie całym jego ciele. Nikt nie ma prawa zgwałcić niewinnej dziewczynki. Ja już wymierzę mu sprawiedliwość. Mafia nie tylko zabija, mafia usuwa tych, którzy na to zasługują.

Gdy jego ciało całkowicie jest poddane mi. Podchodzę do niego z zaciętymi ustami. Ostatni raz podarowuje mu mocny cios, ale nie na tyle, by runął na beton. Krzesło na sekundę się odchyla, ale wraca na swoje miejsce. Podcinam jego żyły jak doświadczony. Nie robię tego pierwszy raz. Krew od razu bazgra wszystko dookoła niego.
Widzę strach w jego oczach i ogromny ból. Jednak dla tego żyje, by oglądać i sprawiać ból. Do tego jestem stworzony.

Odkładam żyletkę na stół. Podchodzę do małego kraniku i samą wodą opłukuje ręce. Wolnym krokiem idę do drzwi. Nad ranem na korytarzach można spotkać tylko moich ludzi i pokojówki. Spokojnym krokiem podążam do gabinetu, przed którym czeka na mnie George Johnson. Mój stary przyjaciel z Londynu. Obserwuje londyńską grupę, która ostatnio zaczęła handlować narkotykami w moim klubie w Petersburgu. Z tego co wiem to świeża sprawa, a te dzieciaki nie mają najmniejszego pojęcia z kim zadzierają. Handlują na gabę, nie mając pojęcia z jakimi grubymi rybami mają doczynienia. Wstąpując do mafii trzeba wiedzieć wszystko. Kto, gdzie i kiedy. Bez tych informacji jesteś trupem.

– Witaj, mam nadzieję, że masz coś dla mnie – otwieram kluczem gabinet. Daję znać ochroniarzowi, by nie wchodził do środka tylko pilnował drzwi. Wskazuję ręką na fotel przed biurkiem. Sam zdejmuję marynarkę i siadam na fotelu za biurkiem, które kiedyś należało do mojego ojca.

– Grupa tych dzieciaków nie tylko podpadła Ci. Grupie z Londynu, Nowego Jorku, Chicago również. Ćpuny, które na odwagę biorą dopalacze i inne używki, a później handlują. Towar z tego co się orientuję kupują u takiego rasowego dilera. W nocy, w ciemnym zaułku – kiwam głową.

– Złapałeś go? – pytam na co kręci głową.

– Nie, ale mam jego adres zamieszkania. Mieszka w małej kawalerce. Smród, brud i ubóstwo – śmieje się. Żadna niespodzianka. Nie znam ćpuna, który, by miał dobre warunki i pełną lodówkę.

– Imię nazwisko? Cokolwiek? – pytam mają nadzieję, że wie to wszystko. W końcu zawsze wykonuje swoją pracę dokładnie.

– Wszystko prześlę Ci wieczorem pocztą. Nie mówmy już o tym dilerze tylko o grupce tych chłopaków. Co ciekawe, razem wychowywali się w sierocińcu. Z tego wychodzi, że znają się jak łyse konie. Po opuszczeniu ścian sierocińca w wieku osiemnastu lat zaczęli walczyć w nielegalnych walkach. Każdy przegrał każdą. Przez to cała ich piątka popadła w długi, bo grali na kasę, której jakiś procent mieli oddawać organizatorowi walk z klatkach. Przez to zaczęli handlować w najbardziej znanych klubach – mówi po czym kładzie przede mną dokładną rozpiskę kiedy, o której godzinie i kto co kupił. Już doskonale wiem kogo muszę odwiedzić. Biorę kartkę do ręki i chowam do szuflady biurka.

Dochodzi szósta nad ranem.
Geogre powoli się zbiera. Z tego co się orientuję za trzy godziny ma samolot powrotny.

– Bierz kilku moich ludzi i wiesz co masz zrobić – mówię odprowadzając go do drzwi.

– Jasne. Daj mi czas, a będziesz miał ich podanych na tacy.

– Upewnij się, że nie ma ich więcej. Nie chcę po drodze żadnych niespodzianek – kiwa głową i wychodzi. W piwnicy nie mam już żadnego zalegającego truchła ani skurwysyna czekającego na śmierć.

O dwunastej mam spotkanie z facetem, który remontuje budynek na restaurację, którą odkupiłem kilka dni temu. Muszę sprawdzić jak idę pracę. Jeszcze w tym roku mam zamiar ją otworzyć. Nie mam szczególnego planu na dania. Jednak jedno wiem ma być ostro i musi być mocno czuć smaki potraw. Wracam do swojego prywatnego skrzydła. Zdejmuje drogi garniak i w samych bokserkach jeszcze kładę się na łóżku. Spałem może dwie lub trzy godziny. Po kilku minutach zasypiam.

KOSA - Szatańska gra [Zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz