EIGHT

122 13 4
                                    













***














  Kuba Rutowski nie lubił pić kawy.

I chociaż robił to nałogowo, a jego zmywarka powoli nie nadążała za ilością filiżanek do niej upychanych, okropnie krzywił się na choćby samo wspomnienie tego przeklętego napoju.

Inaczej było rzecz jasna z Olkiem Majewskim, który w swoim zamiłowaniu do kawy, pił jej zdecydowanie zbyt wiele. Był więc jedynie brzydko mówiąc, natrętnym palaczem z obsesją na punkcie zdradliwej kofeiny, który sam siebie skrycie nienawidził i nienawidzili go również ludzie z którymi on obcował.

   Niczym nowym nie było więc, gdy oboje spotykając się późnym popołudniem w bliskiej ich sercom kawiarence, zamówili sobie kawę, a Kuba skomentował to jedynie niemrawym spojrzeniem, lękliwie stwierdzając, że dzisiejsza sobota jest kolejną, o której napewno będzie chciał szybko zapomnieć.

I oczywiście jak zwykle miał w tej kwestii racje.

       — Coś ty taki nie w sosie Kubuś? — rzucił niespodziewanie Olek i chociaż było to tylko głupie pytanie (na które i tak znał odpowiedz), wolał zachować jakieś pozory podstawowej uprzejmości, a w związku z tym niedbale to pytanie zadać — Wyglądasz okropnie, zresztą nie pierwszy i pewnie jeszcze nie ostatni raz.

Rutkowski skrzywił się nieznacznie i tylko pokręcił energicznie głową na znak, że czuje się dobrze.

     I chociaż przytłaczała go ciasnota lokalu, a ten potworny zapach kawy przyprawiał go już o zawroty głowy, znowu musiał założyć tą cholerną maskę i zapomnieć o swojej chwili słabości, której już nigdy więcej nie pozwolił nadejść.

Bo przecież w głębi serca wciąż był tym samym szczęśliwym dzieciakiem, który raz założył maskę i nie potrafiąc się już z niej uwolnić — wieziony we własnej duszy, rozszarpywał ją na bolesne płaty własnego nieszczęścia.

    — Jak tam na tym twoim cudotwórczym kursie przeciwko paleniu? — burknął nagle Olek, zmieniając nieprzyjemny dla nich obu temat, po czym uśmiechnął się złośliwe i sięgnął po swoje pudełko papierosów wciskając jego między zęby — Śpiewacie już o ich szkodzących właściwościach, czy może organizujecie jakąś paradę?

Majewski w oczach Kuby był dupkiem — wciąż najgorszym jakiego to miał okazje poznać — ale nie był świnią.

     — Właściwe to nie mam bladego pojęcia. — mruknął w końcu nastolatek, świdrując spojrzeniem po rozwichrzonej czuprynie swojego kolegi, gdy ten jak na złość szybko schował ją pod grubym kapturem — Nie za bardzo mnie to interesuje. — dodał.

       Uściślając, Kuby w ogóle nie interesowało to co na tych zajęciach się działo — całe miejsce mogłaby nawet przetrząsnąć trąba powietrzna, a on by się nie zorientował — ale przestał palić, wyrzucił wszystkie pozostałości po tym tytoniowym koszmarze i tylko nocami, kiedy dręczyły go koszmary sięgał po samotnie leżący na biurku ołówek i gryzł go wtedy niespokojnie.

   — Ale rzuciłeś.

   — Ano, rzuciłem.

Olek drgnął niezauważalnie, przyciskając swoją pustą już prawie filiżankę do ust, w między czasie bardzo brzydko marszcząc brwi i burcząc coś gniewnie pod nosem. Papierosa z powrotem wcisnął do kieszeni swojej bezwładnie uwieszonej na krześle kurtki, ściskając w dłoni rąbek swojej beżowej torby, przewieszonej niezgrabnie na ramieniu, skrzyżował nogi i arogancko mlasnął językiem.

— A więc, jak się sprawy mają Kubuś? — zaczął niespiesznie Olek, podpierając się delikatnie na łokciach. Złapał za mały widelczyk i położył go na pustym już talerzu, odsuwając nieznacznie w róg stolika — Nie palisz, pewnie też nie pijesz, co jeszcze, może zaczniesz się w końcu przejmować szkołą?

Rutowski roześmiał się miałko, starając się nie wybuchnąć nagle cierpiętniczym płaczem, po czym przejechał ręką po spoconej twarzy, intensywniej pocierając poczerwieniałe oczy.

    — Jeśli chcesz mnie w ten sposób sprowokować to wiedz, że ci się nie uda. — prychnął, jednak coś w jego głosie drżało tak nieustannie, że ślepcze spojrzenie Olka potrafiło dostrzec je pod niewyraźnie zarysowaną maską. Kuba mógł więc tylko głośno przekląć — nie zrobił tego, oczywiście — i schować zarumienioną ze wstydu twarz, pod naciągniętym aż pod sam nos, grubym, kraciastym szalem — Ale próbuj dalej, ja się naprawdę świetnie bawię.

Zadrżał niespodziewanie, gdy cichy szloch wydobył się z jego ust, a wścibska część klienteli poświdrowała spojrzeniem w jego stronę.

     — Załóż kurtkę i chodź. Ja będę palić, a ty możesz popatrzeć i przestać się mazgaić, no chodź!

   Koniec końców stali przed bliską ich sercom kawiarenką aż do samego wieczora, na przemian podbierając sobie zbyt duże ilości papierosów i wciskając zmarznięte twarze w skrawki swoich szali.

Palili wspólnie, a dym spokojnie kołysał ich postrzępione dusze.

Brzydki nałóg, słone łzy i ciężkie plecaki sprawiły, że Jakub Rutowski zapomniał na chwile o wszyskich swoich maskach i w całym tym chaosie zaczął być po prostu sobą.

Czyli głupim, zakochanym dzieciakiem, który sam nie wiedzieć czemu, położył właśnie głowę na ramieniu Olka Majewskiego.

      Kuba zdecydowanie nie miał szczęścia do przepowiadania przyszłości, bo dzisiejszy dzień, zaliczał się do tych dobrych, a jego szybciej bijące serce właśnie to zdradzało.

Było dobrze, ten jeden, ostatni raz.


















***



































                Dzisiaj rozdział niestety krótszy, jednak mam nadzieje, że wciąż przyjemnie się go czytało!

TANIE SPODNIE   orginal story Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz