47. Olivia

28.7K 845 215
                                    

Usiadłam na małym, obrotowym taborecie ustawionym przy jego łóżku. Doktor wyszedł zostawiając mi całkowitą prywatność. Kładę na jego dłoni moją i lekko masuję kciukiem jej szorstką powierzchnię. Wpatruję się w jego zamknięte oczy. Już nigdy nie zobaczę tych płonących jak ogień oczu. Zarządy zwycięstwa i obojętności. Nie wiedząc czemu mam wrażenie, że jego klatka piersiową porusza się, może to już przez zmęczenie. Kolejne łzy zaczynają bieg po mojej twarzy. Nie było mi dane nawet się z nim pożegnać, a ostatnie żegnania w życiu człowieka są bardzo ważne, nawet powiedziałabym, że najważniejsze. W końcu rozmawiamy z kimś poraz ostatni i w pełni zdajemy sobie z tego sprawę. Riccardo miał trudny charakter i każdy kto go znał zgodzi się ze mną, ale przez to był wyjątkowy. Nie ma ludzi idealnych i nigdy takiego nie spotkamy, lecz inność nie jest w cale straszna, ona jest nagrodą.

Staram się lekko rozluźnić, bo śpięcie wszystkich mięśni ciała wcale mi nie pomaga. Jestem tak zmęczona, że pewnie dopiero jutro dotrze do mnie w pełni co tak właściwie się stało. Życie to nie bajka, nie zawsze kończy się happy endem. Dobrze wiem, że gdzieś tam zawsze będzie lepsze jutro, lecz nie w tym momencie. W tej chwili jeden rozdział się kończy i trzeba go dokładnie zamknąć bez żadnych wątków, a zacząć nowy. Chociaż w tym przypadku zawsze będzie wątek. Zawsze będę wracać do niego myślami czy odwiedzać go na cmentarzu rodzinnym.

Nagle jego oczy otwierają się a ja zamieram. Mam mgłę przed oczami. Do cholerny jasnej! Mam zwidy. Wstaję gwałtownie z krzesła, podchodzę do ściany i opieram się o nią. Siada, kurwa trup siada! Łapię się za głowę.

– Nie, to są jakieś jaja! – mówię szybko jak nakręcona. Niech ktoś mnie obudzi i powie, że to sen.

Patrzę na niego a on wybucha
głębokim, męskim śmiechem.

– Usiądź, bo zasłabniesz i polecisz na podłogę – spokojnie wykonuję jego polecenie.

– Co tu się kurwa odpierdoliło?! –  naskakuję na niego gdy zdaję sobie, że to wszystko było ukartowane i dobrze zagrane.
Do sali wchodzi uśmiechnięty od ucha do ucha doktorek. Jeszcze ten brał w tym udział. Ja tu schodziłam na zawał. Narażałam siebie i innych na drodze. Płakałam, zadręczałam się, a oni śmieją się z tego wszystkiego.

– Jesteście jacyś pierdolnięci! Ja tu naraziłam życie swoje i innych członków ruchu drogowego, a wy się śmiejecie! – wstaję z krzesła, jeszcze nigdy nie byłam tak wkurzona. Nie szczędze sobie słów i rzucam wszystkimi przekleństwami jakie znam.

– Uważaj na słowa. Zastanów się dwa raz co robisz – tym jeszcze bardziej zaczyna się we mnie gotować, jak może żądać takiego czegoś po czymś tak okrutnym. Co może jeszcze ma się do niego kulturalnie odzywać? Niedoczekanie! Doktorek wychodzi, gdy Riccardo tak mu każe.

– Powiedz mi czemu ja zamiast zadzwonić po taksi ciągle tu ślęcze, bo ja tego kurwa nie rozumiem!

– Bo właśnie tego chcę, Olivio – wstaję na podłogę. Zdejmuje szpitalną koszulę. Jest w samych bokserkach.

– Dam mi się tylko ubrać i jedziemy do domu – automatycznie odwracam się do niego plecami. Wiem, że byłby to kuszący  widok, ale nie już go nie kocham.

– Nie wstydzę się ciebie. Nie boję się powiedzieć w prost, że jestem przystojny i działam na ciebie – czemu on tak podle działa. Tak się nie robi!

– Jesteś zbyt pewny siebie – wyrzucam z jadem. Nie będę przed nim paradować z uśmiechem, bo takim czymś.

– Rodzina Dutti ma to we krwi już od wieków. Powinnaś to wiedzieć – słyszę jak wyciąga coś z pod łóżka. To pewnie torba z ubraniami.

– Dlaczego to zrobiłeś? – pytam zakładając ręce na piersiach. Naprawdę mnie to interesuję.

– Bo tak chciałem – mówi. Cóź dziwne jakby ktoś go do tego zmusił.

– Dużo się dowiedziałam – przejeżdżam wzrokiem po sali. Jest ładna, naprawdę ładna. Zadbana, biała. Widać, że jest stworzona dla ludzi o większych standardach. Duża jak i prawie wszystko co się w niej znajduję. Na przeciw łóżka wisi duży, czarny, płaski telewizor. Meble nie wyglądają jak te typowe szpitalne, są drewniane i bardzo ładnie zrobione. Unosi się piękny zapach. Świeżych polnych kwiatów, chociaż może tylko ja tak sądzę.

– Opowiem Ci wszystko jutro, ale teraz naprawdę jestem zmęczony – patrzę na niego. Jest już przebrany. W dresy i sportowe buty

– Co robiła u ciebie Elviara? – pytam, a gdy wymawia jej imię bierze mnie na wymioty.

– Nie jestem od tego by ci się tłumaczyć, ale jak bez tego nie będziesz spokojnie spać to ci powiem. Powiedziałem Ci wtedy prawdę. Elvira prowadzi tu swój butik. Jest uznawaną projektantką. Naszę firmy współpracują ze sobą z czego oboje czerpiemy dobre zyski.
Chciała porozmawiać o kolejnej umowie, ale odrzuciłem tą propozycję. To tyle, zazdrośnico – bierze w lewą rękę sportową torbę.

– Nie jestem zazdrosna! – fukam. Naprawdę nie jestem zazdrosna.
Wychodzimy z sali i idziemy korytarzem do windy.

– Opowiesz mi... – nalegam. Rick naciska przycisk zero w windzie. Pewnie chodzi o parter.

– Musiałem ochłonąć, a przy okazji odwiedziłem mój klub. Podpisałem tam ważne papiery, ale nie wchodźmy w szczegóły. Późnej wstąpiłem tu. Lekarz, który do ciebie zadzwonił kiedyś był moim człowiekiem, lekarzem. Zrezygnował z tego całego gówna, gdy urodziła mu się córeczka. Teraz pracuję tu w szpitalu całkowicie legalnie. Zrobiliśmy ci test, by zobaczyć jak zaregujesz na taką sytuację. Zdałaś na czwórkę z plusem. – ręce mi opadają. Kto tu mówi, że kobiaca logika jest dziwna.

Zmęczenie zaczyna bardziej mi doskwierać. Mogłabym usnąć nawet tu na stojąco. Nie wiem, który już raz ziewam. Jestem cholernie zmęczona i marzę tylko o spaniu, a prawdziwą wojnę zrobię mu jutro...

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Pakt z Diabłem [Zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz