Rozdział 21 cz 2.

1.8K 152 44
                                    

5 Lat później.

Czułem się wyobcowany w wielkim mieście, ale przecież to nic dziwnego od dawna nie opuszczałem domu. Złożyłem masę dokumentów w biurze prawniczym, musiałem odzyskać pieniądze dziadka Richarda. W domu miałem już trójkę dzieci i masę ludzi do utrzymania. Nie mogłem im odebrać możliwości. Za te pieniądze miałem szansę, sporo dzieciaków wysłać na studia. My jako rodzina nie mieliśmy wielkich potrzeb. Nie zależało nam na luksusowych sprzętach. Ani na prywatnej wyspie. Żyło nam się dobrze. 

- Panie Keller. - Powiedział mój prawnik. - Mamy wielkie szanse za uzyskanie sporej rekompensaty. Pański dziadek zapewnił wam przyszłość.

- Moon - Keller. - Poprawiłem odruchowo. - Proszę się ze mną kontaktować, gdyby były jakieś problemy. 

Wyszedłem na skąpaną w słońcu przestrzeń, tu ludzie byli inni, zachowywali się inaczej. Pędzili jakby ich życie to był jakiś kołowrotek. Tata odleciał dziś do Szwajcarii, ja załatwiałem przy okazji inne sprawy dla rancha. Z czasem będę musiał pomyśleć o biurze zdalnym. Parsknąłem odruchowo śmiechem, budząc zainteresowanie przechodniów.  Jak to się stało, że ja człowiek z zupełnie innym zawodem byłem przedsiębiorcą? Nasza spółka odnosiła sukcesy, na swojej liście spraw do załatwienia, miałem wizytę w dwóch koncernach hotelarskich. Popatrzyłem na swój strój, może powinienem się przebrać? A walić to, byłem człowiekiem ze wsi, nie ma sensu udawać garniturka. Spacerem ruszyłem do pierwszego punktu. Powstawał nowy hotel na północ od Denver, chcieli utrzymać go jako czysto ekologiczny. To oznaczało zdrowe produkty, w części nasze. Nasze cztery rodzinne spółki miały sporo produktów do zaoferowania. Wysłaliśmy im próbki, tak jak prosili. Zaproszono nas do rozmów, co oznaczało pofatygowanie się osobiście. Przekroczyłem próg tego szklanego molocha, zmierzając do recepcji. Paniusia za kontuarem obcięła wzrokiem mój strój, rejestrując znoszony jeansowy komplet, kraciastą koszulę, kowbojki i kapelusz. Zanim do niej się odezwałem, zniesmaczona zakwalifikowała mnie do odpędzenia. 

- Witam, jestem umówiony z panem Johansonem. - Wymówiłem specjalnie przeciągając głoski. - Rule Moon - Keller. - Kobieta się wyprostowała, obdarzając mnie szerokim uśmiechem. 

- Tak pan prezes czeka, zaprowadzę pana. - Omal nie pocałowała mnie w tyłek, wdzięcząc się. Wsiedliśmy do windy. Patrzyła na moje odbicie, w lustrzanych powierzchniach windy. - Podobno jest pan właścicielem Rancha w Wyoming. - Spróbowała mnie zagadać. - Popatrzyłem spokojnie na nią.

- Tak jestem. - I tyle ode mnie uzyskała. Winda zaszumiała wypuszczając nas ze środka. Jakiś człowiek stał przed nią. 

- Panie Moon - Keller, nie mogłem się pana doczekać. - Facet był wysoki, zbudowany jak Buba. Jakbym miał tu jego brata bliźniaka, z innej matki. - Johanson. - Przedstawił mi się. Podając dłoń. Po kurtuazyjnych wymianach uprzejmości, podaniu mi kawy i próbach odczytania mnie jako człowieka, usiedliśmy do twardych negocjacji. Nie przybyłem, nie przygotowany. Czym go chyba zaskoczyłem. Sześć godzin gadania bzdur, dzwonienia do kolejnych naszych farm, miałem podpisany kontrakt. Kontrakt, który da stały dochód nam wszystkim.  Mogłem uznać się za bogacza. Miałem już spory zapas gotówki na koncie. Dobrze działającą firmę, dwieście hektarów samych łąk. Pięćset zwierząt, nie mówiąc o królikach, kurach czy olbrzymim sadzie. Nasze ryby odławiane z sześciu stawów przynosiły zdrowy dochód, mimo tego, że robiliśmy tylko jeden rodzaj przetworów z nich. Niedawno odkupiłem farmę ziół, bo mój były praktykant zginął w pożarze domu. Jego rodzice byli zbyt starzy, żeby się tym zająć. A firma która chciała przejąć jego pracę dawała grosze. Wyczyściłem prawie wszystko z prywatnego konta, żeby nabyć tą ziemię. Ale było warto. Erin i Cruz zamieszkali w odbudowanym domu, pracując przy ziołach. W zamian za to otrzymywali pięćdziesiąt procent dochodów. To dało im niezłego kopa do rozwoju. Otworzyli linię ekologicznych herbatek, teraz myśleli o ziołowych nalewkach, takich jak za dawnych czasów. Moja najmłodsza córeczka Eva Eleonora miała już pięć lat. A najstarsza Angel była dorosłą kobietą ze złamanym sercem. Kiedyś bałem się, żeby Colin jej nie skrzywdził. I zrobił to, w zupełnie inny sposób. Ożenił się, nie z miłości a z wpadki. Wszyscy nie znosili jego sekutnicy jak nazywali Jennę. Była od niego starsza o dobre pięć lat i złapała go specjalnie. Ciosała mu kołki na głowie o wyprowadzkę, o lepszy dom, o lepsze życie. Park, ciężki znój codziennej pracy, jej nie odpowiadał. Potrafiła być niemiła dla mojej Juli, zapominając, że to ona ich karmi codziennie. Po kolejnej awanturze, o prostackie jedzenie jak nazywała je Jenna, moja spokojna nadzwyczaj małżonka zgarnęła kobietę za włosy wywalając ją z jej kuchni. Twardo oznajmiła Colinowi, że on i jego dzieci jak nazywała Emmę i jego syna, są zawsze mile widziani przy jej stole, ale kurwa mać ta kobieta nie. Colin wściekły jak osa, rozkazał żonie gotować. W domu. Codziennie twardo wchodził do ich mini domku, krzycząc od progu, czekam na jedzenie kobieto. Sam dostarczał jej warzyw i ryb. Bo tym zajmował się w naszym gospodarstwie. A gdy, żywność podana na stół była mało smaczna dopiero dawał jej popalić. Po trzech miesiącach, wspaniała małżonka zwiała. Pojechał za nią, sprowadzając ją z powrotem. Jego motto było jasne, sama zadbałaś bym się z tobą ożenił, to teraz dopasuj się. Moja Angel patrzyła na to wszystko, niknąc mi w oczach. Miałem zamiar wysłać ją do Treya. Na praktyki w biznesie. Musiała zapomnieć o swojej miłości do niego. Dzisiaj gdy wrócę do domu, czeka mnie ciężka rozmowa z nią. Zajrzałem tylko w jedno miejsce po drodze. Skontaktowałem się rok temu z młodym człowiekiem, który projektował nietypowe maszyny. Potrzebowałem samobieżnego siewnika do trawy, oraz lekkiego pojazdu zbierającego siano. Wolałem ograniczać liczbę obcych pracowników. A moi staruszkowie byli coraz słabsi. Zadzwonił do mnie wczoraj, że ma prototypy. Szkopułem było uzyskanie zezwoleń na używanie tego. Czyli czekało mnie bieganie po urzędach. Areon jeździł na wózku inwalidzkim, był szczupły, długowłosy, lekko szalony i skupiony jedynie na swoich dziełach. Obejrzałem maszyny, pytając czy je już opatentował. Jako jego zleceniodawca i inwestor miałem prawo, do dwudziestu procent dochodu ze sprzedanych maszyn. Jeżeli uda mi się przepchnąć to w komisji zarządzającej parkiem, będzie się nam lżej pracowało. Moje myśli przerwał telefon z domu. Julia poinformowała mnie, że Angel zdecydowała się na przeprowadzkę i spotka się ze mną na lotnisku, przed odlotem na Hawaje. Ruszyłem w kierunku lotniska. Piechotą, bo potrzebowałem ruchu, po tylu godzinach na tyłku. Minąłem mrowie ludzi wydostających się po kolejnym locie. Moja Angel siedziała w kawiarni, nad ziołową herbatą, przeglądając jakąś elektroniczną gazetę. Była piękna, smukła wysoka o dużych szarych oczach. Jej króciutko obcięte blond loki zwracały uwagę. Obcięła włosy w dniu ślubu Colina, i do tej pory nie pozwalała im odrosnąć. Jakby mnie wyczuwając podniosła wzrok, uśmiechając się. 

- Nadal jesteś przystojniakiem tato. - Rzuciła mi od niechcenia. - Połowa kobiet tu się za tobą obejrzała. - Roześmiałem się.

- Nie zauważyłem, a nawet gdybym zauważył,  nie jestem zainteresowany. Wiesz, że ja widzę tylko twoją matkę.-  Powiedziałem jej. Przytulając mój skarb do siebie. - Wyjeżdżasz. - Stwierdziłem. Westchnęła, przeczesując palcami krótkie loczki. 

- Tak, Jenna jest znowu w ciąży. Colin stara się, żeby im się udało, pora przestać udawać, że to się zmieni. Ma prawo być szczęśliwy, bez mojego uczucia, które go krępuje. Mam zamiar zacząć tam nowe życie. Wujek Trey mi w tym pomoże. - Powiedziała twardo. Tak bardzo przypominała mi w tym momencie moją matkę. Mój świat się zmieni, będzie mi ciężko, z tą świadomością, że nie ma jej obok. Uśmiechnęła się do mnie, siląc się na żart. - Zresztą, mój pokój za chwilę się ci przyda dla kogoś innego. - Zaskoczony zmarszczyłem brwi. 

- O czym ty mówisz? - Zapytałem. 

- Mama jest w ciąży. - Rzuciła mi ze śmiechem. - Mam nadzieję, że to ostatnie tato. Masz już swoje lata. - Opadła mi szczęka. - Cieszę się na prawdę, odwiedzę was, gdy maluch się urodzi. Kocham was oboje, daliście mi dobre życie. - Przytuliłem ją do swego boku, szepcząc jej, że jest moim małym cudem na zawsze i że nigdy nie zabraknie miejsca dla niej w naszym domu i naszych sercach. Wywołali jej lot, wstała przytulając mnie mocno. Terminal był dosłownie dwa kroki stąd. 

- Wrócę, my Kellerowie nie umiemy być z dala od swoich na długo. Kocham cię. - Odeszła, z twardo napiętymi ramionami, dumnie wyprostowana. W oczach miałem wielkie łzy. Pamiętałem jakby to było wczoraj, gdy pierwszy raz wziąłem ją w ramiona. Tysiące momentów przewijało się w mojej głowie, odwróciła się ostatni raz, machając do mnie. Mój skarb. Moja pierworodna. Ale dzieci nie wychowujesz dla siebie, wychowujesz je dla świata. Dobrze, że pozostałe są zbyt małe, żeby mnie opuścić. Pocieszałem siebie, odwracając się do drzwi. Colin stał z boku patrząc na drzwi, za którymi zniknęła Angel. Miał twarde spojrzenie. Podszedłem do niego.

- Co tu robisz? - Zapytałem. 

- Chciałem wiedzieć, czy dotarła bezpiecznie. - Powiedział spokojnie. - I chciałem ostatni raz na nią spojrzeć. 

- Odpuść. - Warknąłem. Złość mignęła na jego twarzy. 

- Myślisz, że kiedykolwiek splamiłem jej honor? Myślisz, że posunąłem się dalej niż dotknięcie jej dłoni? Nigdy kurwa. - Zawarczał. - Czekałem na nią i kurwa spieprzyłem i to ja muszę z tym żyć, więc odpuść kurwa. 

- Będziesz miał drugie dziecko. - Rzuciłem. Parsknął śmiechem. 

- Ona nie jest w ciąży. Musiała by być kurwa wiatropylna. Nie sypiam z nią. Chciała mieć męża na siłę, to go kurwa ma. - Opadła mi szczęka. - Powiedziała to specjalnie, żeby dowalić Angel. - Odwinął się na pięcie i odszedł, ze zgarbionymi ramionami, jakby cały ciężar świata go przygniatał. Przeczesałem swoje zbyt długie włosy, osadzając kapelusz na głowie. Powinienem iść do fryzjera. A potem kupię mojej małej torpedzie jakiś prezent, bo kolejny raz dała mi cenny dar. Angel miała rację, te dziecko powinno być ostatnie. Boże kochany, jak ja kurwa przetrwam tą jej ciążę? Oby trochę zwolniła. 

 

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz