Olivia

54.1K 1.4K 457
                                    

Dwa dni później

Przez ten zasrany szpital straciłam wiarę w ludzi. Na serio!

Tragedia co się w tych szpitalach dzieje. Lekarze mają pacjentów w dupie. Tylko natrafiłam na dwie lekarki spoko z nich babki.

Jest godzina dziewiąta, więc mam jeszcze trochę czasu. Wiem, że mam przejebane po ludzku mówiąc. Nie wiem kto to w dodatku podał się jako mój narzeczony.
Strach od niego wręcz buzował i władza. A ci lekarze jak go zobaczyli byli dla niego potulni jak baranki.

Do mieszkania pojechałam taksówką. Przebrałam się, bym jakoś w miarę normalnie wyglądała, bo gdy wypuścili mnie ze szpitala wyglądałam jak zombie.

Jeden wydatek mniej, auto do kasacji nadaje się tylko na złom.
Chociaż nie będę musiała zajeżdżać na stację benzynową. Chociaż zastanawiam się jak ja będę dotre do pracy.

Muszę widzieć jakieś plusy w tej chorej sytuacji chociaż więcej jest minusów. Nie miałam w planach takich niespodzianek.

Leżałam właśnie na nowej narożnej sofie, którą niedawno sobie kupiłam. Zbierałam na nią chyba rok jak nie dłużej.

Mój telefon zaczął dzwonić. Leniwie się podniosłam, obcy numer.

Z lekkim grymasem odebrałam.

- Halo

- Pamiętaj, dziś o trzynastej - warknął głos do słuchawki po czym się rozłączył.

- Kto by nie pamiętał?- zaśmiałam się nerwowo sama do siebie i odłożyłam komórkę.

Strasznie się obawiam tej trzynastej godziny. Nie wiem co tam zastanę. Nie wiem kim on jest, ale na pewno muszę się go bać. Ja nie muszę tylko się go boje.

Patrzę cały czas na zegarek i minuty lecą mi szybko jak z bicza strzelił.
Coraz bardziej się obawiam. Jestem bliska płaczu. Zdruzgotanie przepełnia moje ciało.

Mijają kolejne  godziny.

- Kurcze w co ja się wplątałam?!- krzyczę sama do siebie mając nadzieję, że odpowiedź nadejdzie szybko.

Za trzydzieści trzynasta, za dwadzieścia, za dziesięć.

Chwiejnym krokiem chwytam swój telefon. Wpycham go do kieszeni spodni.  Staję przed wyjściowymi drzwiami. Patrzę na nie jakby w nich chowała się odpowiedź, której pragnę i boję się naraz.

Chwytam klucze od mieszkania i powoli wychodzę. Strach widać na mojej twarzy. To przez nią przemawia. Staram się przedłużać jak tylko mogę, lecz wiem, że im szybciej tym lepiej.

Zamykam drzwi, powoli przekręcając klucz dwa razy. Klucze chowam w drugą kieszeń spodni.

Powoli schodzę po schodach.
Wychodzę przed blok.

Przy ulicy stoi czarny samochód z zaciemnonymi szybami, przy mocno zbudowanym samochodzie stoi młody mężczyzna w czarnym garniturze i czarnymi okularami na nosie. Mocno zaznaczone szczęki dają znać, że trzeba omijać go szerokim łukiem, a blond włosy, lekko zakręcone. Tak zwane loczki. Wpatruję się w niego i wolno podchodzę. Ten facet budzi strach, gdy tylko się na niego spojrzy. A blizna na czole wcalę tego nie ułatwia.

Staje przed nim.

- Witam, zapraszam do środka - mówi i otwiera mi drzwi.  Fotele są skórzane.
Mężczyzna obchodzi cały samochód i siada na miejscu kierowcy. Patrzy w lusterko, które kieruje na mnie.
Zapinam pasy, próbując sprawić bym się uspokoiła. Biorę dwa głębokie wdechy i liczę do dziesięciu. Za nic w świecie nie uspokoje się. Po prostu się nie da. Jadę samochodem z podejrzanym typem, jakaś masakra.

Mężczyzna patrzy w lusterko.

- Niech się pani nie boi - mruczy.
Wzdycham. Jak mam się nie bać?

Po dobrych trzydziestu minutach wjeżdżamy do lasu. Mój strach rośnie.

Próbuje zapamiętać drogę, bym w razie czego wiedziała jak wrócić do domu. I nie zgubiła się w tym ciemnym lesie, który patrząc na niego powoduje ciarki.

Wyjeżdżamy z lasu. Po kilku metrach widzę wielką willę. Ogromną, która zapiera dech w piersiach.

Parkujemy w podziemnym garażu, który jest tak wielki jak jedno piętro garażu w dużej galerii. Zresztą jest tu dużo drogich aut, motorów, nawet jest kilka ciężarówek.

Auto zatrzymuję się.

Chwytam za klamkę, niepewnie.

Mężczyzna wychodzi, pośpiesza mnie gestem ręki. Wychodzę.
Kierowca auta zamyka je.
Kierujemy się do drzwi jednej ze ścian. Przełykam głośno ślinę, na co mężczyzna obok śmieje się.

Tak, bardzo śmieszne, tylko szkoda, że mnie to nie śmieszy. To ja się wplątałam w takie gówno, zresztą można nazwać bagnem po same brzegi.

Wchodzimy do windy, która ukazuję się po przekroczeniu drzwi.
Mężczyzna naciska guzik z najwyższym piętrem.
Winda podnosi się, gdy się zatrzymuję wydaję dźwięk i otwiera swoje metalowe drzwi.

- Na prawo - szepcze.

Tam gdzie mówi tam idę. Nie mam ochoty na buntowanie się, bo i tak nie wyjdę z tego labiryntu. Ilość pokoi, korytarzy, schodów jest zadziwiająca.

Korytarz jest mocno zdobiony, w ciemnych kolorach. Co rusz obrazy z kobietami i mężczyznami w złotych ramach.
Interesujące. Z sufitu zwisają duże, złote żyrandole. Czują się jak średniowiecznym zamku.

Idziemy dalej, prosto.
Zatrzymujemy się przed, dużymi, masywnymi drzwiami. Mężczyzna puka, dwa razy.
Słyszmy stanowcze proszę.
Otwiera drzwi i wpycha mnie do środka.

Stoję na środku gabinetu, może biblioteki?

Na środku stoi duże ciemne biurko. Za nim duży fotel tak samo jak przed nim. Na lewej stronie jest duży kominek.
Obok niego półki z książkami.
Tak samo jest na prawej ścianie.
Przy samych drzwiach jest skórzana, czarna sofa.

- Czekałem na ciebie - mówi głos odwróconego mężczyzny do mnie plecami. Patrzy w okno.

Ma na sobie smoking o kolorze wiśni.

- Doprawdy - drwię. Nie zamierzam być miła. Chociaż powinnam...

- Zmień ton - warczy i odwraca się do mnie przodem. To ten sam mężczyzna, który był w szpitalu.
Mogłam się tego spodziewać.

Dziś jest równie przystojny i seksowny. Skanuję go wzrokiem od góry do dołu.
Siada przy biurku, wskazuje ręką bym zrobiła to samo.

- Przyjebałaś w moje auto - mówi wiercąc we mnie dziurę swoim wzrokiem - Wiesz co to jest znak ustąp pierwszeństwa?

- Tak - mówię drżącym głosem.

On po prostu mnie wyśmiał.
Gorzkim śmiechem.
Zdenerwował mnie, lecz bałam się mu odpowiedzieć.
Ścisnęłam ręką mocniej fotel.

- Musisz spłacić swój dług, inaczej cię zniszczę - warknął wkładając do ust cygaro, które po chwili zapalił. Zaciągnął się, wypuścił dym.

Zastygłam spłacić jak?!

- Spłacić?

- Będziesz na każde moje zawołanie, będę cię pieprzył kiedy tylko będę chciał - oznajmił swoją chrypką - Matka chora, stary szef, który cię obmacuje, ledwo co wiążesz koniec z końcem. Urodzona pierwszego października w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym. Waga trzy pięćset. Pięćdziesiąt siedem centymetrów. Matka zachorowała na serce w dwa tysiące piętnastym. Ojciec zostawił was dla drugiej kobiety gdy miałaś siedem lat.  W piętnastym roku życia targnęłaś się na życie. - Mam wymieniać dalej?- zapytał się z podniesioną brwią.

- Nie - odparłam głośno przełykając ślinę, on wie o mnie najważniejsze informacje.

- Zrobisz to co ci każe, bo niech chcesz przecież byście ty i twoja mama ucierpiały, prawda?- warknął.

Jestem między młotem a kowadłem.
Nie chcę by mojej mamie coś się stało, ale nie chcę mu się oddać.
Nie obcemu facetowi, który ma problemy psychiczne.

---------------------------------------------------

Pakt z Diabłem [Zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz