•2 „Witaj w domu"

143 15 2
                                    




Gdy wróciła do posiadłości, w środku panował zupełny mrok, co oznaczało, że Astor najpewniej jeszcze nie wrócił. Wiedziała jednak, że nie jest w domu sama, gdyż słyszała bicie serca, nie tylko swojego.

Nie bała się już tak bardzo jak wcześniej. Nie zamierzała brać drewnianego kolka, nie chciała nawet skręcać mu karku. Liczyła po prostu, że uda im się porozmawiać.

Zamknęła drzwi, by po chwili udać się powoli na górę. Z każdym stopniem coraz bardziej czuła woń świeżej krwi, co zbyt mocno wpływało na jej zmysły. Wiedziała jednak, że musi się kontrolować, a przecież to nigdy nie było dla niej większym problemem. Raz, dwa, trzy... I była na górze.

Dotknęła drewnianej framugi drzwi i zajrzała do pierwszego pokoju przy schodach. Zapaliła światło, rozejrzała się - wszystko wyglądało tak, jak należy. Ale zapach krwi zwiastował przecież tylko kłopoty.

Zrobiła krok w tył, wyszła z pokoju i momentalnie zatrzymała się, słysząc bicie serca coraz bliżej siebie. Była pewna, że stoi tuż obok, jednak po chwili dźwięki w jej głowie dynamicznie zaczęły się zmieniać, co jeszcze bardziej ją dezorientowało. Poruszał się w wampirzym tempie po domu tylko po to, by ją zmylić.

Pokręciła głową, chcąc chociaż na moment wyzbyć się chaosu. Momentalnie zwróciła głowę do drzwi na końcu holu, kiedy tylko zabłysnęło tam światło, ukazując tym samym... dwie kobiety. Obie w pozycji siedzącej, zakrwawione i z własnymi głowami na swoich kolanach.

- Boone... Co ty zrobiłeś?

Podbiegła do pokoju, by natychmiast się rozejrzeć. Zdawała sobie sprawę, że jej brat bawi się z nią w kotka i w myszkę, a ona nie miała na to najmniejszej ochoty. Gdy zauważyła, ze nigdzie go nie ma, przeniosła swój wzrok z powrotem na kobiety. Wiedziała, ze niekoniecznie są wysuszone z krwi, skoro nadal czuła ją tak doskonale. Dotknęła korpusu jednej z blondynek, a następnie spojrzała na krew na swoich palcach. Przymknęła oczy, a dość ważny wniosek sam nasunął jej się na myśl. Boone nie zabijał po to, by się żywić. Boone zabijał od tak, dla przyjemności.

Poczuła jego obecność w pokoju. Czuła jego wzrok, słyszała jego oddech i wiedziała, że pomimo tego jak bardzo nie chciała spotykać się z nim sam na sam, do tej konfrontacji po prostu musiało dojść. Dlatego odwróciła się, by zobaczyć go w zupełnie nonszalanckiej pozycji, opierającego się o framugę drzwi z założonymi rękoma.

- Nie zamierzałem cię zabić - zaczął, skupiając swój wzrok na niej. Wyglądał jak Boone, nie jak rozpruwacz, którego zobaczyła wcześniej, dlatego też poczuła pewnego rodzaju ulgę. - Miałaś konkretny powód, by tu przyjechać?

- Powód? Boone, zdajesz sobie sprawę, ile osób dzisiaj zabiłeś? - wyrzuciła z siebie i podeszła bliżej, czując buzującą w niej wściekłość. Nie mogła pojąć, jak mógł stać tak niewzruszony tuż naprzeciw swoich kolejnych ofiar tego dnia. Jak w ogóle mógł na to patrzeć?!

- Chwileczkę. - Wyciągnął dłoń, zakazując jej tym samym zbliżania się. Odbił się od drewnianej powierzchni i stanął parę metrów przed nią w pozycji, która wyrażała jedynie wyższość nad diametralnie niższą i drobniejszą Care. - Nie możesz wracać od tak i od razu rzucać w moją stronę wyrzutami i żalami.

Jego ton potęgował w niej chęć ponownego skręcenia mu karku. Nigdy wcześniej nie słyszała jego głosu w tak niechlujnym charakterze, nigdy nie widziała w nim braku rozwagi i porządku.

Ale zrozumiała jego osowiałość jako reakcję na jej powrót. Przez wszystkie te lata nie zdawała sobie sprawy z tego, że któryś z braci mógłby potrzebować jej bardziej, bo sądziła, że skoro mają siebie nawzajem, to ona nie będzie na tyle potrzebna. Może jednak była? Może jednak jej obowiązkiem było bycie tam przez cały ten czas?

Madness // tvdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz