Rozdział 9

5.3K 442 332
                                    

Kiedy Chase wtargnął do pokoju Jamiego, nie wiedział, czym w niego rzucić najpierw.

Podchodząc do okna, kopał wszystko, co mu się napatoczyło pod nogi — metalowe wiaderko, opakowanie po pizzy, grę planszową, pędzle, gazety, plastikowe butelki po napojach — byle narobić jak najwięcej hałasu. Odsłonił głośno wertykale, wpuszczając do ciemnej sypialni trochę światła. Odsunął też okno z bezlitosnym trzaskiem, by nie udusić się w oparach alkoholowych. Przyzwyczajony do spania wśród względnej leśnej ciszy, zastanawiał się, jak Jamie mógł funkcjonować w nieustającym hałasie miejskiej dżungli notorycznie wzbogacanym o lotniskową kakofonię. Co dziwniejsze, jego przyjaciel wykazywał podobną niechęć co do mieszkania w lesie. Chase podejrzewał, że za bardzo przypominało mu to dawne życie w rezerwacie — do tego stopnia, że musiał wybrać sobie najgłośniejsze miejsce w całym Los Angeles.

— Dzień dobry, słoneczko — przywitał go z udawaną uprzejmością, kiedy zobaczył, że ten przykrył twarz kołdrą, a więc się obudził. — Wyspałeś się?

— Zjeżdżaj.

Odwrócił się do niego plecami. Chase potrząsnął stolikiem pełnym szkła, niemal pustej karafki, kieliszków i literatek, które zaczęły zderzać się ze sobą, brzęcząc przenikliwie.

Jamie najpierw zatkał uszy, ale ewidentnie to nie powstrzymało bólu głowy, bo wściekły obrócił się z powrotem, opierając ciężar ciała na łokciu. Jego czoło ozdabiał dorodny guz.

— Chcesz wyjść tym oknem? — warknął, co dosłownie zabrzmiało jak warczenie przy jego zachrypniętym głosie. — Zgaś, weź to cholerne światło!

— Zabalowaliśmy sobie, co? — Chase podniósł butelkę, zachlupotał stęchłą wodą w środku, po czym zaczął gnieść plastik, z kamienną twarzą obserwując rosnącą irytację przyjaciela. — Gdzie jest Winterhood?

Jamie momentalnie otrzeźwiał. Zamiast coś powiedzieć, usiłował zamaskować przerażenie oraz, zapewne, przypomnieć sobie zeszłą noc. Z trudem otworzył szerzej napuchnięte oczy. Próbując usiąść, syknął i złapał się za skroń.

— Nie ma jej w chatce? — zapytał bez przekonania. — Sprawdzałeś na dole? Dzwoniłeś do niej? Może...

Chase, siedząc na parapecie, kopnął stolik. Przewrócił go z niemiłosiernym hukiem. Szkło rozdzwoniło się na dobre, zmuszając Jamiego do zaciśnięcia powiek.

— Jest, bynajmniej nie dzięki tobie. — Chase zeskoczył na podłogę, za nic mając ostre kawałki szkła. Chrupnęły, nie przebiły się jednak przez masywną podeszwę. — Zechcesz mi wyjaśnić, co ci strzeliło do tego durnego łba, żeby ją gdzieś wywozić?

Jamie nie spieszył się z tłumaczeniami. Zgromadził siły na sięgnięcie po wodę, którą pił wieki, zanim w końcu ugasił pragnienie.

— Nie pamiętam — tylko tyle był w stanie wymyślić, a może uznał, że skoro w pokoju nie znajdowało się już nic innego, co można potrzaskać, nie musiał się wysilać. — Ale zdziwiłbyś się, jaka potrafi być przekonująca, jeśli chce.

— Przekonująca. — Chase gmerał butem w bałaganie, nie mogąc powstrzymać ponurego uśmiechu. — Prawie ją złapaliśmy. Exodus prawie ją dorwał. Prawie spadła z drugiego piętra, prawie zabiły nas Hieny, prawie wydał nas Nate i musiałem go w to wplątać, żeby tego nie robił, BO BYŁA TAKA PRZEKONUJĄCA! — huknął, nie kontrolując gniewu. — Mam nadzieję, że było warto.

Jamie nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy. Bezsilny, przytłoczony informacjami opadł na poduszkę, prawdopodobnie próbując je jakoś przetworzyć. Chase nie umiał się zdobyć w tej chwili na wyrozumiałość czy współczucie, był zbyt zdenerwowany i zawiedziony zachowaniem przyjaciela. Myślał, że mógł na nim polegać.

ExodusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz