58

4.2K 187 35
                                    

Justin

Rano obudził mnie dzwoniący telefon. Otworzyłem zaspane powieki i podnosząc się na łokciach, sięgnąłem do szafki obok łóżka. Elena w dalszym ciągu spała, a ja nie chcąc jej budzić, podniosłem się do pozycji siedzącej i stając na nogach, wyszedłem z sypialni. Oczywiście przez swoje gramolenie się z odebraniem, telefon przestał dzwonić. Wiedząc jednak, że to jeden z moich ludzi usilnie próbuje się ze mną skontaktować, wcisnąłem jego numer i po prostu oddzwoniłem

- Dobrze, że oddzwoniłeś szefie – usłyszałem głośne sapnięcie

- Co jest? – spytałem zdziwiony. Verdan najwyraźniej był czymś przerażony, co i mnie wprowadziło w pewnego rodzaju uczucie lęku

- Dostaliśmy list – oznajmił. 

Zmarszczyłem brwi w zdziwieniu, nie mając pojęcia o czym on mówi

- Jaki list?

- To znaczy szef dostał list... Z pogróżkami – wyjaśnił. Westchnąłem ciężko i przewracając oczami, zacząłem krążyć po salonie

- Mów – rozkazałem.

- Czytam – oznajmił, na co zamieniłem się w słuch

- Jeśli myślisz, że problemy z DEA to twoje jedyne zmartwienie, to jesteś w błędzie. Może i te chujki chcą ci się dobrać do dupy, ale ja to zrobię znacznie wcześniej. Jeśli wydaje ci się, że chcę cię zabić to grubo się mylisz. Uderzę z innej strony, takiej która zaboli cię najbardziej. Już mówiłem żebyś pilnował swojej żony, ale wcześniej nie wspomniałem nic o jej siostrze...- zrobił pauzę, a mi serce podskoczyło do gardła

- Tyle szefie... Trochę chaotyczne, ale ktoś ewidentnie ci grozi – dodał, na co kiwnąłem głową sam do siebie. Usiadłem na kanapie i w milczeniu zastanawiałem się nad tym, co przeczytał Verdan. Doskonale wiem, kto do mnie napisał. Ten pieprzony Nawarro nie da mi spokoju. Kilka lat temu, zabiłem jego rodzinę. Nie zrobiłem tego bez powodu... 

Cała rodzina Nawarro uwikłana była w handel narkotykami. Począwszy od ojca, przez matkę, skończywszy na dwóch młodszych braciach. Początkowo współpracowałem z nimi, ale kiedy dowiedziałem się że grają do innej bramki, wystawiając mnie tym samym w ręce policji, wiedziałem że muszę się ich pozbyć. Rozkazałem swoim ludziom zabić wszystkich bez wyjątku. Niestety, ci kretyni zapomnieli o jednym bardzo ważnym członku rodziny, który teraz wysyła do mnie te pieprzone listy z groźbami. 

Nie żałuję tego co zrobiłem. Wysyłając ich do piachu, oszczędziłem sobie zamknięcia na długie lata w kolumbijskim więzieniu. Moje życie było dla mnie ważniejsze niż ich... To chyba zrozumiałe.

- Dobrze – westchnąłem, pocierając dłonią twarz – Jeśli będzie tego więcej, to daj mi znać. I postaw wszystkich na nogi... Mają być czujni. – oznajmiłem, po czym zakończyłem rozmowę. 

Rzucając telefon obok siebie, skuliłem się i podpierając się łokciami o kolana, schowałem twarz w dłonie. Długo zastanawiałem się co zrobić. Co zrobić, żeby moje dziewczyny były bezpieczne. Szczerze? Nie wymyśliłem nic konkretnego. Nawarro zna mnie bardzo dobrze, wie gdzie mieszkam, zna każdą moją posiadłość. Nawet gdybym ukrył je gdzieś na drugim końcu świata, on i tak pewnie je znajdzie.

Do tej pory miałem w dupie jakieś marne pogróżki, ale teraz... 

Teraz nie jestem sam. Mam Elene i Rose, nie mogę pozwolić na to żeby jakiś głupi cwel odebrał mi to co mam najcenniejsze.

- Już nie śpisz? – spytała Elena, zaskakując mnie swoją obecnością. Przeszła przez próg sypialni i podchodząc na palcach, usiadła na kanapie obok mnie, przytulając się do mojego boku. Westchnąłem cicho i zakładając ramię na jej barki, przysunąłem ją jeszcze bliżej siebie.

King Of Cocaine |J.B|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz