Uśmiechnął się półgębkiem.
— Grozisz czy obiecujesz?
Właśnie to najbardziej mnie irytowało i nie dawało spokoju. Nie okazywał ani odrobiny skruchy, wstydu, zmieszania, skrępowania, niczego, absolutnie niczego, w mojej obecności zachowywał się tak swobodnie i bezczelnie, jak zawsze, jeśli nie bardziej. Jakby wczoraj nic się nie stało albo jakby to, co się wydarzyło, nie miało najmniejszego znaczenia, jakby nie zakrawało na napastowanie seksualne. Nie siliłam się na melodramatyzm i robienie z siebie ofiary — wiedziałam, że tak naprawdę nasz kontakt cielesny był minimalny. Teraz to nie o swoją fizyczną sferę się martwiłam, a o psychiczną. Przerażał mnie brak kontroli nad własnymi myślami, bałam się, że prędzej czy później znów do tego dojdzie, że po ponownym usłyszeniu jego śpiewu sytuacja się powtórzy.
Jedno było pewne: bez zatyczek do uszu nie zamierzałam wyściubić nosa z domu. W końcu istniał cień szansy, że jego domniemany koncert okaże się prawdziwym występem.
— Moja kolej na podniesienie ci temperatury — syknęłam nabuzowana z zamiarem dania mu nauczki raz, a porządnie. Irytacja jego zachowaniem zawładnęła mną na amen, przestałam myśleć trzeźwo i zdecydowanie nie było to spowodowane kilkoma łykami piwa.
— Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz.
Więc zobaczył.
Poczułam krew płynącą w jego żyłach. Zamknęłam oczy, by móc lepiej się skoncentrować tylko na niej. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ musiałam wyłapać jej wibracje spośród masy innych rozpraszających mnie bodźców, a największy problem stanowiła woda. Woda w rurach, woda w kranie, woda w lodówce, pozostałe napoje porozstawiane w różnych częściach kuchni. Porównałabym to do łamania sejfowego szyfru, ale doświadczenie miałam tylko ze szkolną szafką... co zresztą było adekwatne. To jak coś w rodzaju skupienia się na jednym cichym dźwięku i próbie zagłuszenia pozostałych, stojąc w centrum wielkiego miasta pośród tłumu przechodniów, tramwajów, stacji metra, dworca PKP i znajdującego się nieopodal lotniska.
Nie zdziwiłam się, gdy Chase nawet nie zareagował. Właściwie byłabym bardziej zaskoczona, gdyby to zrobił — w grę wchodziła nie woda, a krew i to wszczepionego łowcy z grupą AB Rh .
Ale wtedy zachłysnął się powietrzem i złapał ręką za czoło, a drugą chwiejnie podparł o stół. Prawie ścięło go z nóg.
— Destiny — wyrwał mnie z osłupienia Collin, chyba tym samym ratując mu życie. Szybko opuściłam kuchnię, mając nadzieję, że nie zobaczył niczego podejrzanego.
— Chcesz iść na górę? — rzuciłam wciąż lekko wstrząśnięta. Wyrobiłam sobie nawyk pytania go o to, czy czegoś chce, zamiast bezpośredniego proponowania. Dzięki temu miałam pewność, że niczego mu nie narzucałam, bo kiedy raz w szkole zapytałam, czy nie chciałby cisnąć w Cassidy podręcznikiem, stanowczo odmówił.
Dopiero gdy zastygł w bezruchu na przerażająco długi moment, zrozumiałam, co takiego powiedziałam.
— Chodzi o to, że ściany są strasznie cienkie — pogrążyłam się. Przycisnęłam palce do skroni. — Rany, wiesz, co mam na myśli. Chase gumowe ucho.
Powędrowaliśmy ze słodyczami do mojego pokoju. Collin zachowywał się dziwnie nerwowo. Myślałam, że obróci to w żart, zaśmieje się, kurczę, cokolwiek, tymczasem nie potrafiłam stwierdzić, czy był mną zirytowany, czy może zaczynał sobie zdawać sprawę z tego, ile razy zrobił coś, czego wcale nie chciał. Martwiłam się, że znienawidzi mnie tak, jak ja znienawidziłam Chase'a, a miał do tego pełne prawo.
Wtedy przyszła mi do głowy myśl tak przerażająca, że prawie spadłam z łóżka. Wyrzuciłam lizaka z gęby i w popłochu owinęłam się kocem jak burrito. Na szczęście nie pokusiłam się o bardziej wyzywający kostium.
CZYTASZ
Buenaventura
FantasyDestiny bierze udział w wymianie uczniowskiej do Stanów Zjednoczonych, idąc w ślady swojej kuzynki, Julii, która po zakończeniu programu nie wróciła do domu. Des trafia pod skrzydła Evansów - Chase'a, Bree oraz ich matki Dayenne, z którymi ma spędzi...