Rozdział 35

11.1K 967 788
                                    

Brzydziłam się sobą. Zwłaszcza po tym, co zaszło wczoraj, kiedy na własnej skórze doświadczyłam czegoś w rodzaju kontroli umysłu, nie powinnam zachowywać się jak hipokrytka. Powinnam odesłać Collina do domu, a jednak tak się ucieszyłam na jego widok, że samolubnie zaprosiłam go do środka, bo chciałam choć przez moment porozmawiać z kimś, kto nie będzie mnie okłamywał, zarzucał mi kłamstwa bądź mną manipulował.

Łudziłam się, że może nasze relacje nie opierały się w całości na czymś fałszywym, nadprzyrodzonym. Spędzanie czasu ze mną nie mogło być przecież aż takie złe. Może mimowolnie wykonywał tylko bezpośrednie rozkazy, a poza tym nasza przyjaźń była prawdziwa. Musiałam to sobie wmawiać, żeby wyrzuty sumienia nie zżarły mnie od środka.

— Przyszedłeś tu pieszo? — zdziwiłam się, wyciągając z lodówki butelkę piwa. Reakcja Bianki jasno dała mi do zrozumienia, że nie przywiozła brata ze sobą, a jemu przecież odebrano samochód. Nie widziałam go też na podjeździe.

— Chciałem zobaczyć twój kostium.

Założyłam maskę z kocimi uszami, by mógł go obejrzeć w pełnej krasie i usiadłam na kanapie w salonie. Zajadaliśmy się słodyczami, a ja przy okazji zastanawiałam się, czy to w ogóle możliwe, by po jakiejś ich ilości rozbolał mnie brzuch. Na razie nie zanosiło się na to, więc korzystałam.

— Dlaczego ty się nie przebrałeś? — spytałam, odkładając lizaka do papierka, by przerzucić się na piwo, którego smak z pewnością miał być o wiele gorszy po takiej górze słodkości.

— Nie obchodzimy Halloween — odparł po chwili, jakby nie był pewien pytania lub nie chciał o tym rozmawiać.

Rozumiałam jego ojca. Naprawdę go rozumiałam. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, do czego byłabym zdolna i jak wielkie zagrożenie mogłabym ściągnąć na Collina, przestałam się dziwić jego stosunkowi do mnie. Zaczęłam nawet popierać to, że trzymał go w niewiedzy. Niech chłopak wyjedzie za granicę na studia, niech nigdy nie musi przechodzić przez coś podobnego. Ta opcja wydawała mi się o wiele lepsza, niż gdyby miał z niego zrobić łowcę. Szkoda, że rodzice Chase'a nie myśleli podobnie.

Ale zabronić mu obchodzenia Halloween?! Amerykanom chodziło o zabawę, nie patrzyli na to przez pryzmat religii. Co do naszej wyprawy do Los Angeles sama miałam złe przeczucia, ale nie widziałam nic złego w pozwoleniu mu na przebranie się i pójście na jakąś domówkę. Zwłaszcza że Bianka wyraźnie się tym zakazem nie przejmowała.

— Myślałam, że wszyscy w Stanach je świętują. — Podałam Collinowi butelkę, kiedy sama po kilku łykach się poddałam. Poza tym chciałam mu nieco rozwiązać język, bo był znacznie bardziej milczący, niż zwykle. Moje unikanie go w szkole mogło mieć z tym coś wspólnego.

— Ej! Żadnego alkoholu! — doszedł do nas stanowczy głos Chase'a, który zaraz niemal zmaterializował się nad nami i zabrał trunek.

Klnąc, na czym świat stoi, pobiegłam za nim do kuchni.

— Za kogo ty się uważasz?!

— Przede wszystkim za właściciela tej oto butelki. — Wyrzucił ją do kosza, uprzednio wylewając jej zawartość do zlewu. — Tylko tego brakuje, żeby jego ojciec coś wyczuł. Myśl czasem, zanim coś zrobisz! I odeślij Collina do domu, bo sam zadzwonię do doktora. Wyraził się jasno, co sądzi o waszej znajomości, a ja nie zamierzam mieć przez was kłopotów.

— Już ja ci pokażę kłopoty.

Odwrócił się od blatu w moją stronę. Skrzyżował ręce na piersi i leniwie otaksował mnie wzrokiem tak obcesowym, że niemal wulgarnym. Wcale się z tym nie krył, przez co byłam rozdarta między chęcią schowania się za lodówką, a strzelenia go w łeb z taką siłą, żeby zobaczył wszystkie gwiazdy na tym zakichanym zachmurzonym niebie.

BuenaventuraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz