Pierwszy raz jestem w lochach. Trzęsę się z zimna i emocji buzujących we mnie. Pochodnie wiszące na ścianach oświetlają kraty, za którymi widzę skulonych ludzi, w jednej celi upchniętych jest po kilka ciał. Płacze i wołanie o pomoc nie pozwalają mi się skupić, pomyśleć o tym, co dalej zrobić.
Strażnik ciągnie mnie za sobą, za nami idzie jeszcze jeden mężczyzna. Nawet nie próbuję się wyrywać, przejścia są na tyle wąskie, że z łatwością mnie złapią.
Zatrzymujemy się przy celi na samym końcu. Dochodzi do mnie smród krwi i wymiocin, włoski na ramionach stają mi dęba, a zwartość żołądka podchodzi do gardła. Strażnik otwiera ciężkie wrota z kratami i wpycha mnie do środka. Od razu zamyka za mną drzwi z trzaskiem, przekręcając klucze trzy razy i zabierając je ze sobą.
Słucham ich oddalających się kroków, powoli zagłuszanych przez lamentujących ludzi. Niespiesznie siadam przy drzwiach, podciągam kolana do piersi i obejmuje nogi ramionami. Opieram się o zimną kamienną ścianę, podbródek kładę na kolanach. Wszystko zaczyna do mnie docierać.
Przez potworny ból w biodrze i żebrach nie mogę się położyć, więc zostaję w pozycji siedzącej. Czuję obecność kilku osób w celi, ale trzymam się blisko krat, nie chcąc się przekonywać, kto jest tu ze mną. Zaplatam włosy w warkocz i rozplatam je, żeby po chwili powtórzyć tę samą czynność drżącymi palcami, próbując zająć czymś ręce.
Myślę o Miriam. Czy przeżyła? Gdzie jest? Nic jej się nie stało? Serce ściska mi się na myśl o tym, że mogłabym znaleźć moją przyjaciółkę z pustymi oczami. Przez siedem lat, od kiedy tylko została tu przysłana, aby uczyć się tańca, spędzałyśmy razem każdą wolną chwilę. Jest dla mnie jak siostra. Ogarnia mnie poczucie winy, że nie pomyślałam o niej wcześniej, w sali biesiadnej, tylko uciekłam.
Przed oczami staje mi obraz Hajida i czuję w nich pieczenie. Zduszam w sobie płacz i odpycham od siebie to wszystko. Chowam do szafy w moim umyśle, wpycham do celi, zamykam na klucz i wyrzucam go.
Zamykam oczy i biorę kilka głębokich wdechów. Muszę pomyśleć jak odzyskać kryształ. Z rozmowy strażników dowiedziałam się, że mężczyzna, który mi go zabrał, jest kapitanem, synem generała Hamdana. Z wielu wcześniej spędzonych godzin z efendimi pamiętam, że jest on mężem siostry króla Balahisaru. Kapitan na pewno będzie w pobliżu sayyidich, co utrudnia mi zadanie.
– Nabbia? – Zachrypnięty, pełen bólu głos wyrywa mnie z zamyślenia.
Odwracam głowę w stronę celi. Wytężam wzrok i widzę zarys ciała leżącego w kącie, jednak nie mogę poznać kto to. Na wszelki wypadek nie odzywam się i pozostaję na swoim miejscu.
– To ty, nabbia. Jakie szczęście, że jesteś cała.
– Rajab efendi? – szepczę, kiedy w końcu rozpoznaję głos, a mężczyzna próbuje się podnieść. Kiedy upada i wydaje z siebie jęk, podnoszę się ostrożnie i na kolanach podchodzę do niego, przeciskając się pomiędzy ludźmi. Jest ciemno i nie widzę dokładnie jego twarzy, ale mogę stwierdzić, że to on.
Łapie moją dłoń w swoją i kładzie ją na swoim czole.
– Pobłogosław mnie, proszę.
Przyciągam do siebie swoją rękę i odsuwam się odrobinę.
– Popatrz – mówi Rajab. Znowu łapię moją dłoń i nakierowuje ją na swój brzuch. Wydaje syk, kiedy dotykam czegoś lepkiego i ciepłego. Krew. – Już niedługo spotkam boga śmierci, kochana. Daj mi swoje błogosławieństwo.
CZYTASZ
Wędrujące Piaski
FantasyW świecie piasku, gdzie nie możesz zaufać nikomu, splamisz swą duszę cieniem. Jedyne, co zna Sahara el-Shafei to mury pałacu, wyuczone na pamięć modlitwy i krwawe kłamstwa. Kiedy to wszystko zostaje jej odebrane, razem z księciem posądzonym o zdradę...