Wczorajsze słowa Reynolds'a zabolały mnie. Nie było sensu udawać, że tak nie było, bo danie komuś do zrozumienia, że nie jest mile widziany w towarzystwie, w którym naprawdę dobrze się bawi, uderzyłoby każdego.
Rozmyślałam o tym, wracając do domu i leżąc w łóżku przed pójściem spać, ale z momentem rozpoczęcia się kolejnego dnia, obiecałam sobie więcej do tamtej sytuacji nie wracać. Nie chciałam przypominać sobie w kółko uczucia, jakie mi wtedy towarzyszyło, więc zrobiłam to, co zwykle, aby zająć głowę czymś innym. Skupiłam się na obowiązkach i to im poświęciłam całą swoją uwagę.
Byłam w trakcie robienia kanapek na cały dzień, kiedy do kuchni wszedł ojciec. Żadne z nas nie odezwało się do drugiego słowem. Przypominaliśmy obcych sobie ludzi, ale było to dużo bardziej znośne niż chwile, kiedy uświadamiał mnie, jak bardzo mnie nienawidził.
– Pamiętasz, że masz dzisiaj wyjść wcześniej z pracy?
– Mhm – mruknął i przetarł dłonią twarz.
– I że jedziemy z Mikey'em do lekarza na kontrolę?
– No przecież mówię – warknął, ale wolałam się upewnić.
– O wpół do piątej musimy być na miejscu, więc wyjedziemy o trzeciej – zarządziłam.
Ojciec nic nie odpowiedział, ale wizyty mojego brata u lekarza były chyba jedyną rzeczą, której ten człowiek był w stanie dopilnować.
Przed wyjściem z domu wpadłam jeszcze do swojego pokoju, żeby naszykować dokumentację medyczną. Książeczkę zdrowia miałam na wierzchu, ale jak na złość nie mogłam znaleźć ostatnich wyników badań.
– Cholera – warknęłam pod nosem. – Wszystko trzymam w jednej szufladzie, muszą gdzieś tu być.
Przejrzałam każdą kartkę po kolei, potem jeszcze raz. Zaczęłam przerzucać pozostałe papiery na biurku i komodzie, ale nic. Diabeł ogonem przykrył. Musiałam się pospieszyć, żeby wyrobić się do pracy, ale wiedziałam, że jeśli teraz nie naszykuje tych dokumentów, to później z pewnością nie dam rady tego zrobić.
Zaczęłam się irytować, bo gubienie rzeczy nie leżało w mojej naturze. Przeleciałam wzrokiem po komodzie. Spojrzałam na pozytywkę, która na niej stała i wtedy go zauważyłam. Plik kartek, który leżał pod pamiątką.
– Tu jesteście!
Chwyciłam dokumenty jedną ręką i zdecydowanie pociągnęłam. Kartki uwolniły się spod szkatułki, ale ta z impetem runęła na ziemię. Odskoczyłam, by nie zmiażdżyła mi palców u stóp, przez co ta wylądowała na podłodze, roztrzaskując się na kawałki.
Uklęknęłam na kolanach i nachyliłam się nad pozytywką. Jeden z dwóch zawiasów pokrywki się urwał, łyżwiarka przypominająca baletnicę odpadła, a dół szkatułki w jakiś dziwny sposób się oderwał.
– Oh, nie – wyszeptałam spanikowana. Poczułam ukłucie w sercu, gdy zaczęłam zbierać elementy z podłogi. Nie miałam pojęcia, czy uda mi się ją naprawić, a nawet jeśli, to z pewnością straciłaby na uroku.
Zgarniałam wszystkie elementy w stosik, ale coś się nie zgadzało. Było ich zbyt dużo.
Moją uwagę najbardziej przykuł spód szkatułki. Otworzył się? Byłam pewna, że nie było tam żadnej szufladki czy drugiego dna, a jednak. Ze środka wypadło kilka małych, białych prostokątów. Odwróciłam je i zobaczyłam, że były nimi zdjęcia. Polaroidy...
Przeleciałam wzrokiem przez większość z nich. Na sporej części widniała grupka osób w młodym wieku, ale fotografie wyglądały co najmniej na kilkunastoletnie.
CZYTASZ
blade
RomanceZachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie trudno skupić uwagę wszystkich na dumie miasteczka, a sprzyja to tym mieszkańcom, którzy o tą uwagę...