Rozdział 17- Shiro

98 4 0
                                    

Dzień Halloween i moje urodziny – dwa powody do świętowania, ale od rana czułam się dziwnie. Bracia zachowywali się jakby coś kombinowali. Unikali mnie, przemykali korytarzami, a kiedy już udało mi się ich spotkać, to szeptali między sobą i śmiali się pod nosem. W jadalni przy śniadaniu siedzieli wszyscy, oprócz Williama, który zawsze znikał wcześnie. Kiedy usiadłam do stołu, czułam na sobie ich wzrok, ale żaden nie mówił nic bezpośredniego. Tylko jakieś chichoty i wymiany spojrzeń. Czułam się, jakby coś było nie tak.
Najpierw pomyślałam, że może zapomnieli o moich urodzinach. To byłby przecież szczyt – ich śmiechy i żarty to pewnie wynik jakichś ich głupich humorów. Na myśl, że mogli o tym zapomnieć, poczułam ukłucie smutku. Ostatecznie zaszyłam się w swoim pokoju, nie mając ochoty na dalsze zgadywanie, co się dzieje. Co mogłam robić tego dnia? Planowałam przebrać się w jakiś mroczny kostium i wyjść na miasto, postraszyć ludzi, jak za starych dobrych czasów. Może pomalowałabym się na wampira, ubrała czarny płaszcz i... zaskoczyła kilka osób na ulicach.
Ale znając Willa, pewnie i tak by mi tego nie pozwolił. Jego nadopiekuńczość czasem mnie dobijała, choć wiedziałam, że to z troski. Przewróciłam się na łóżku, patrząc na sufit i zastanawiając się, co mogłabym zrobić, by przynajmniej poczuć, że to moje urodziny. Po chwili jednak usłyszałam szybkie kroki na korytarzu.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, a w progu stanął James. Wyglądał na podekscytowanego i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jego energia zaraz udzieli się i mnie.
– Mikane, masz pół godziny, żeby się ładnie ubrać i zejść na dół – oznajmił stanowczo, ale z uśmiechem.
– Co? – Podniosłam się, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. – Dlaczego? Dobrze się czujesz?
– Ha ha Nie pytaj, po prostu zrób to. Ubierz się w co tylko chcesz, ale masz być na dole za pół godziny. Wyglądaj odpowiednio – dodał, a potem bez słowa zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie w zamyśleniu.
– Czubek ! – rzuciłam po chwili.
– Słyszałem skrzacie !
Przez chwilę siedziałam w ciszy, przetwarzając to, co powiedział. Co oni znowu wymyślili? Nie mogłam pojąć, dlaczego tak nagle James kazał mi się ubrać „ładnie". Miałam trochę dość ich gierek, ale z drugiej strony – może jednak nie zapomnieli o moich urodzinach? Może to była jakaś niespodzianka? Ciekawość zaczęła we mnie narastać.
Wstałam i podeszłam do szafy, przeglądając ubrania. Co powinnam założyć? Wiedziałam, że James nie kazałby mi się tak szykować bez powodu, więc musiało chodzić o coś większego. Zdecydowałam się na coś klasycznego, ale pasującego do Halloween – czarną sukienkę z koronkowymi wstawkami, która sięgała mi do kolan. Była elegancka, ale miała też mroczny, gotycki charakter, który idealnie wpasowywał się w dzisiejszy klimat. Do tego delikatny makijaż i dwa warkocze, które uwielbiałam, podobne do tych, które nosiła Wednesday Addams.
Kiedy byłam gotowa, spojrzałam na zegarek. Zostało mi kilka minut do czasu, który wyznaczył James. Serce zaczynało mi bić szybciej – coś na pewno się szykowało. Może wyskoczą zza mebli i będą mi śpiewać sto lat?
Głupia!
To nie w ich stylu...
Chociaż... Non stop mnie zaskakują.
Może rzeczywiście planowali coś na moje urodziny, ale czy to byłoby coś pozytywnego, czy może jakiś ich głupi żart?
Znając ich...
Głupi żart...
Z tymi myślami ruszyłam w stronę schodów, gotowa zmierzyć się z tym, co mnie czekało na dole. Oby mnie tylko niczym nie oblali dla beki...
Stałam w holu, przyglądając się swojemu odbiciu w dużym lustrze. Czarna sukienka, dwa warkocze... idealnie wpasowałam się w dzisiejszy klimat, a jednocześnie czułam się elegancko. Minęło pół godziny od momentu, kiedy James nakazał mi się wyszykować, ale teraz zastanawiałam się, czy pomyliłam godziny. Byłam na dole jako pierwsza, a dom wydawał się pusty i cichy.
Za cichy...
Rozglądałam się wokół, przygryzając dolną wargę z niecierpliwości. Może coś im się przedłużyło? Przecież nie mogłam być aż tak punktualna, żeby teraz czekać na nich jak na zbawienie. Jednak po kilku minutach ciszy usłyszałam kroki. W końcu zjawili się James, Lucas i Sebastian. Spojrzałam na nich uważnie, próbując wyczytać z ich twarzy, co się szykuje.
Nie miałam humoru na psikusa.
Wolałam dostać cukierka.
James uśmiechnął się szeroko, podchodząc do mnie.
– William musiał zostać dłużej w pracy – zaczął, machając ręką. – A Richard załatwia coś ze swoją dziewczyną.
– On ma dziewczynę? Współczuję biedulce...
– Mikuś, to było niegrzeczne –upomniał James.
Wzruszyłam ramionami, trochę rozczarowana, ale nie chciałam tego po sobie pokazać. Byłam gotowa na coś, cokolwiek, co przygotowali, a fakt, że Will i Richard nie będą z nami, tylko lekko mnie zbił z tropu. Uśmiech Jamesa jednak mówił, że nie mam się czym przejmować.
Wyglądało to jak zwykłe wyjście z rodzeństwem.
Szkoda...
W milczeniu ruszyliśmy do samochodu Jamesa. Usiadłam na tylnym siedzeniu, a Lucas usiadł obok mnie, jakby pilnując, żebyśmy nie przegapili okazji do psot. Gdy samochód ruszył, czekałam na jakiekolwiek wyjaśnienie, co właściwie się dzieje. Wreszcie, gdy byliśmy już w drodze, James odezwał się zza kierownicy.
– Jedziemy do restauracji na obiad – powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Rzadko chodziliśmy do restauracji, przez to że byliśmy rodziną królewską i tak z dupy tam jechaliśmy tylko w czwórkę?
Coś tu nie grało.
Zaskoczona spojrzałam na niego w lusterku, a on odwzajemnił spojrzenie z rozbawieniem w oczach.
– Restauracja? – zapytałam, podnosząc brew.
– Tak, na obiad – potwierdził Lucas, patrząc na mnie z boku. – A potem wracamy do domu, żeby przebrać się w kostiumy.
Sebastian, siedzący z przodu, odwrócił się i dodał z szerokim uśmiechem:
– Bo czeka cię coś fajnego, siostrzyczko!
Z szeroko otwartymi oczami poczułam, jak serce mi przyspiesza. Przyjęcie urodzinowe? Oni naprawdę to zorganizowali? Myślałam, że zapomnieli, a tu okazuje się, że od samego rana coś organizowali. Zamiast być w złym humorze, nagle poczułam ekscytację. Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Chociaż z drugiej strony myślałam, że inaczej będziemy świętować moje urodziny.
– Serio? – spytałam, nie mogąc ukryć radości.
– Serio – odparł Sebastian. – Zobaczysz, że będziesz zadowolona.
Byłam wręcz zachwycona nie wiedząc co to, no domyślałam się, jak się okazało później błędnie. Cały ten czas myślałam, że może wcale nie planują nic specjalnego, a tu proszę, przygotowali coś w wielkim stylu.
Kiedy wróciliśmy z restauracji, czułam już lekką ekscytację na myśl o przyjęciu. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że zorganizowali to wszystko dla mnie. Dochodziła godzina 18 i na dworze, robiło się ciemno. William i Richard już na nas czekali, ubrani, o dziwo, nie elegancko jak myślałam. Will, był w stroju wilkołaka, a Richard za kogoś z horroru z zepsutą piłą łańcuchową. Tym bardziej poczułam, się dziwnie. Myślałam, że Will będzie w garniturze, przebrany za siebie. Wystarczająco był przerażający. Trudno było mi rozkminić tą zagadkę. Chyba nie nadaje się na detektywa. Reszta chłopców od razu zniknęli, żeby się przebrać w kostiumy, a ja ruszyłam do swojego pokoju, aby przebrać się za gnijącą pannę młodą.
Otworzyłam drzwi i od razu zamarłam. Pośrodku mojego pokoju stał wielki biały drapak, z puszystymi poduchami. Moje serce zabiło mocniej, a w oczach zaszkliły się łzy. To mogło oznaczać tylko jedno. Przecież zawsze marzyłam o zwierzątku! Zaczęłam piszczeć z radości, a moje myśli wirowały. Skakałam po całym pokoju, jakbym zjadła zdecydowanie za dużo cukru. W tym momencie do mojego pokoju weszli bracia z szerokimi uśmiechami na twarzach, niosąc okrągły karton ozdobiony czerwonymi różami.
William spojrzał na mnie z czułością, a to była rzadkość, i powiedział:
– Wiemy, że czasem czujesz się tu trochę samotna, drogie dziecko. W końcu jesteś jedyną kobietą w naszym rodzeństwie, więc pomyśleliśmy, że potrzebujesz towarzystwa.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Podeszłam do kartonu z lekkim wahaniem. Czy to naprawdę mogło być to, o czym myślałam? Drżącymi rękami uniosłam pokrywkę i wtedy zobaczyłam ją. Puszysty kociak o niebieskich oczach, typowy dla rasy ragdoll. Zalałam się łzami szczęścia. Wzięłam ją na ręce, a mała futrzana kulka wtuliła się we mnie, mrucząc cichutko. Chyba odrazu uznała mnie za swoją mamusię. Jak mi się zrobiło ciepło na sercu.
– O Boże... jest taka piękna – powiedziałam przez łzy, przytulając kotkę. – Dziękuję, chłopaki !!!
– Sam ją wybrałem – powiedział dumnie Richard, przyglądając się mojej reakcji i pokazując podrapane dłonie.
– I widocznie cię nie polubiła – zaśmiałam się cicho.
Sebastian uśmiechnął się szeroko i rzucił:
– No to teraz musisz wymyślić jej jakieś wystrzałowe imię, Mikuś!
– Shiro, bo tak ją nazwę, to najlepszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć.
Lucas się zbliżył, jakby planował od razu uczyć kotkę sztuczek. Jego entuzjazm był zaraźliwy, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Will wkroczył, przypominając nam o czymś.
– Dzieciaki, chyba zapomnieliście co dzisiaj za święto. Z okazji urodzin naszej, małej Mikane, idziemy świętować halloween. Jednakże kot ma zostać w pokoju, Mikuś. Wiem, że chcesz spędzić z nią czas, ale są twoje 16 urodziny i musisz się dobrze bawić. Zresztą, możemy wrócić do domu, kiedy tylko będziesz chciała – powiedział, patrząc na mnie z troską.
Przytuliłam kotkę mocniej, ale zgodziłam się z uśmiechem. Przecież to był mój dzień!
Shiro popatrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami, jakby wiedziała, że już jest częścią mojej rodziny.
– Chociaż w tym dniu mogę zobaczyć, jak wielki William stoi przy boku i z nami robi psikusy!!!
– Nasz królunio, chyba znowu chce być chłopcem –. dołączył do nas Tony, przebrany za ducha.
Gdy Will spojrzał na mnie i Toniego z srogą miną po moim komentarzu, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Ten widok był bezcenny – taki poważny, a w środku pewnie się śmiał razem z nami. Ale szybko wrócił do rzeczywistości i przypomniał:
– Idź się przebierać, Mikane.
Rzuciłam kotu ostatnie spojrzenie, kładąc Shiro na jej nowym drapaku, a potem pobiegłam do szafy. Wyciągnęłam swój kostium – ciemną, przylegającą suknię ślubną z długim trenem, welon, czarną perukę, niebieską farbę do ciała i resztę kosmetyków. Po dokładnym i precyzyjnym przebraniu się, zbiegłam na dół, gdzie już czekali moi bracia. James miał na sobie kostium mumi, Sebastian – wampira, a Lucas postawił na klasycznego klauna z horroru, co wywołało mój śmiech.
Kiedy dołączyłam do nich, Lucas zdradził mi plan.
– Idziemy straszyć ludzi! – powiedział z błyskiem w oku.
Sebastian dołożył swoje trzy grosze, śmiejąc się pod nosem:
– I robić psikusy, oczywiście.
Will zmarszczył brwi, poprawiając ich natychmiast.
– Chłopaki! Zbierać cukierki, jak na Halloween przystało.
Stałam tam przez chwilę w totalnym szoku. Nie mogłam uwierzyć, że cała ta gromadka, a zwłaszcza Will, zgodziła się na coś takiego. Musiałam się upewnić.
– Napewno idziemy na „cukierek albo psikus"? – zapytałam dwa razy, przyglądając się Williamowi.
Will tylko westchnął i przewrócił oczami, jakbym właśnie powiedziała coś totalnie niedorzecznego.
– Nie pytaj mnie więcej, bo jeszcze zmienię zdanie – rzucił, a ja przyczepiłam welon na głowę, śmiejąc się cicho, że przewraca oczami jak zbuntowana nastolatka. Jego spojrzenie wtedy było bezcenne, ostre i poważne, ale wyraźnie przebijał się przez to lekki uśmiech.
Wyszliśmy z zamku i ruszyliśmy w stronę pobliskiej osady, gdzie Halloween tętniło życiem. Już na pierwszej ulicy otoczyły nas grupki dzieciaków, wszystkie w kostiumach, biegające od drzwi do drzwi z okrzykami „Cukierek albo psikus!". Moi bracia wyglądali śmiesznie w swoich przebraniach, ale tak naprawdę to dodawało nam uroku.
Trochę byli na to za starzy, ale chyba dla mnie zrobią wszystko. No tak prawie.
Zaczęliśmy chodzić po domach, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć, że rzeczywiście zbieramy cukierki. To było jak cofnięcie się w czasie do dzieciństwa.
W pewnym momencie Sebastian postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Podszedł do jednego z domów i zamiast powiedzieć „Cukierek albo psikus", zaczął się śmiać złowieszczo, udając, że zamienia się w wilkołaka. Starszy pan, który otworzył drzwi, najpierw się przeraził, a potem wybuchnął śmiechem, wciskając mu garść cukierków.
Lucas, jak przystało na klauna, zaczął robić psikusy. Kiedy przy kolejnym domu zobaczył miskę z cukierkami „Weź jeden, proszę!", wsypał do niej garść fałszywych pajęczyn i małych plastikowych pajączków. Właściciel domu nawet nie zauważył, dopóki Lucas nie odwrócił się, śmiejąc się jak opętany, a Tony bił mu brawa.
Will wraz z Jamsem, rzecz jasna, trzymali się trochę z boku, pilnując nas, ale nawet oni nie mogli powstrzymać uśmiechu, kiedy Sebastian udawał wilkołaka przy każdym kolejnym domu, a Lucas w sumie był sobą, nikogo nie udawał. Kiedy w końcu trafiłam na dom, w którym starsza pani zaczęła straszyć nas opowieściami o duchach, byłam przekonana, że Will w końcu się podda. Ale nie – on słuchał cierpliwie, nawet podchodząc do tej zabawy z szacunkiem.
Tony coś tam jęczał jak to duch.
A ja przy jednym domu zaczęłam śpiewać piosenkę niczym z horroru, wysokim głosem. Bracia byli za mną, jakby czychali na ofiarę. Pewne starsze małżeństwo co szło w naszą strony, by chyba zeszli na zalał. Mieliśmy bardzo dobre stroje, trochę jak prawdziwe.
Ostatecznie, zanim wróciliśmy do domu, nasze torby były wypchane cukierkami, a śmiechy nie milkły przez całą drogę. Mimo, że Halloween zawsze kojarzyło mi się z zabawą, tego dnia zrozumiałam, że to była wyjątkowa noc – pełna radości i psikusów, ale przede wszystkim wspólnie spędzonego czasu.
I choć Will próbował zachować powagę, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo nas wszystkich kocha, nawet jeśli czasem jego cierpliwość była na wyczerpaniu. Naprawdę się dobrze bawiłam, to były moje najlepsze urodziny, w dodatku zyskałam nową puszystą przyjaciółkę, która na mnie czekała w komnacie.
Kiedy wróciliśmy do zamku, wciąż pełni energii, czułam, że ten Halloween był jednym z najlepszych w moim życiu. Bracia byli rozluźnieni, śmiali się i droczyli, a ja nie mogłam uwierzyć, że zrobili z siebie błaznów tylko dlatego, aby zobaczyć mój uśmiech.
Will śmiał się pod nosem, jak Richard, Lucas i Sebastian przekomarzali się o to, kto zebrał więcej cukierków, a James komentował, że chyba jednak Lucas bardziej przestraszył dzieci niż je zabawił, skoro dostał tyle słodyczy. Tony wciąż rzucał żarty, starając się nas wszystkich rozśmieszyć.
Gdy tylko weszliśmy do holu, od razu poczułam ciepło bijące z kominka. Zamek był przyjemnie przyciemniony, jedynie ozdoby halloweenowe rzucały subtelne cienie na ściany. Świece migotały na parapetach, a dynie z wyciętymi uśmiechami stały na schodach. Byłam zmęczona, ale jednocześnie tak szczęśliwa. Poza tym chciałam już wtulić się z Shiro w cieplusią kołdrę.
– No i co, Mikane? Zadowolona? – zapytał Lucas, klepiąc mnie w ramię.
– Nie wierzę, że naprawdę chodziliśmy po domach po cukierki, przebrani jak idioci– odpowiedziałam, wciąż lekko oszołomiona. – A zwłaszcza ty, Will – dodałam, rzucając mu znaczące spojrzenie.
Will tylko wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że to żadna wielka sprawa, ale jego oczy błyszczały w taki sposób, że wiedziałam, iż cieszył się równie mocno jak reszta.
– Nie przyzwyczajaj się za bardzo – mruknął z przekąsem. – To jednorazowa akcja.
– Jasne, jasne – powiedziałam, śmiejąc się.
Wszystko wydawało się takie magiczne, jakby zamek na chwilę ożył dzięki tym wszystkim dekoracjom i naszym śmiechom. Kiedy Lucas zaczął żartować, że ktoś z nas mógłby zamienić się w ducha, albo jakiegoś wywołać, bo atmosfera aż się do tego nadawała, nie mogłam powstrzymać chichotu. Sebastian  wpadł na pomysł, żeby rozdać kilka naszych cukierków służbie, a James, zawsze praktyczny, zaproponował, żebyśmy zostawili część na później, na co oczywiście wszyscy zgodziliśmy się jednogłośnie.
Gdy emocje zaczęły powoli opadać, a zmęczenie po całym dniu zabawy dawało o sobie znać, poczułam, jak bardzo jestem wdzięczna. Nie tylko za ten niesamowity dzień, ale za to, że mam przy sobie braci, którzy potrafią sprawić, że nawet najprostsze chwile stają się wyjątkowe. Ostatecznie, to właśnie z nimi spędziłam moje urodziny i Halloween w sposób, o jakim nawet nie marzyłam.
Kiedy w końcu wszyscy zaczęliśmy się rozchodzić do swoich pokoi, Will jeszcze raz spojrzał na mnie z tym swoim półuśmiechem.
– Mikane, nie zapomnij, że mamy jeszcze jedną niespodziankę – powiedział, zanim zniknął za drzwiami.
Zatrzymałam się na chwilę, lekko zdezorientowana. "Jeszcze jedna niespodzianka?", pomyślałam. Myślałam, że nic więcej nie będzie. Ale zmęczenie i ekscytacja tego dnia były tak wielkie, że postanowiłam, że o tym pomyślę jutro.
Kiedy weszłam do swojego pokoju, czekała na mnie Shiro – moja nowa kotka. Zeskoczyła z drapaka i podbiegła do mnie, mrucząc. Wzięłam ją na ręce i usiadłam na łóżku, czując, jak ciepło jej futerka koi mnie po tym pełnym wrażeń dniu. Uśmiechnęłam się, głaszcząc ją delikatnie.
– No dobrze, Shiro – powiedziałam cicho. – To były naprawdę niesamowite urodziny, prawda? Mam nadziej, że będziesz ze mną szczęśliwa, słodziaku.
Shiro tylko cicho zamruczała, wtulając się we mnie, a ja zamknęłam oczy.

DIADEM Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz