Lot

1K 48 24
                                    

poprawiony ✅️

---

Rano obudziłam się, czując, że jest lepiej. Poszłam do łazienki, aby się odświeżyć. Dzisiaj ubrałam się odpowiednio do pogody. Założyłam bluzę i dresowe spodnie. Zeszłam na dół, by zrobić sobie herbatę. Do tego celu zabrałam ze sobą mój towar, bo to właśnie z niego robiłam herbatę.

Gdy stałam już przy blacie, zalewając herbatę, podszedł do mnie Shane. Pewnie chcąc mnie przestraszyć, zakradł się od tyłu i gwałtownie położył ręce na moich ramionach.

– Bu! – krzyknął.

– Shane, na mnie takie sztuczki nie działają – powiedziałam, popijając herbatę.

– Co pijesz? – zapytał, nie puszczając mnie.

– Herbatę.

– Jaką? – zapytał, opierając brodę na mojej głowie.

– Moją ulubioną, z maryśki – odpowiedziałam chłodno.

– Aha... – powiedział.

Odłożyłam pusty już kubek do zmywarki.

– A Vinc mówił, żebyś się spakowała. Jedziemy do Tajlandii na 2 tygodnie. Gramy? – powiedział z entuzjazmem na koniec.

– Sorry, za 20 minut mogę. Idę się pakować – mruknęłam i poszłam do pokoju.

Sprawdziłam, jaka będzie pogoda. Czyli będzie cholernie gorąco. Spakuję kilka par spodenek, jedne dresy, dwie bluzy i mnóstwo bluzek. A także buty, skarpetki itd. Postanowiłam jeszcze spakować kilka książek i, na wszelki wypadek, leki na uspokojenie.

Gdy się spakowałam, okazało się, że minęło pół godziny. Zeszłam na dół, jak mówiłam Shane'owi. Zastałam go grającego w jakąś strzelankę z Dylanem. Podeszłam do Shane'a i położyłam mu rękę na ramieniu.

– Cześć. Kiedy lecimy do Tajlandii? – zapytałam.

– No hej, chyba o 22:00.

Mruknęłam tylko „okej” i przyłączyłam się do gry.

**Pov: W samolocie**

Gdy tylko znaleźliśmy się na pokładzie prywatnego samolotu, pobiegłam na same tyły, by skryć się w kącie.

Sam samolot był nawet ładny – białe ściany. Dwie pary foteli były naprzeciwko siebie, a za jedną parą, przy samej ścianie, zakrytą kolejną parą siedzeń, były dwa fotele. Usiadłam w tym jak najbardziej w kącie.

Mieliśmy lecieć 10 godzin. Trochę długo. Wyjęłam jedną książkę z plecaka i zaczęłam ją czytać. Nie wiem, kiedy, ale zasnęłam.

**Pov: Shane**

Siedziałem koło Hailie, która czytała jakąś książkę. Przeglądałem coś w telefonie, gdy Tony z Dylanem o coś się kłócili. Ciekawe, co robi Lil. W sumie to jest słodziutka, gdy śpi, a gdy się obudzi, wygląda jak połączenie Vincenta ze złym Vincentem. Podsumowując, spanie równa się słodycz, a obudzenie się równa się straszniejszy Vinc.

Lil siedziała najdalej i najbardziej ukryta z nas wszystkich. Postanowiłem do niej podejść, by zobaczyć, co robi. Była już północ, więc jeszcze 8 godzin lotu.

Śpi... Tak słodko, jak nigdy. Usiadłem koło niej, chcąc zasnąć obok. Po kilku minutach wtuliła się we mnie.

AAAAA, JAK SŁODKO!!!

Po 5 minutach zasnąłem z Lil w ramionach.

**Pov: Lilith**

Obudziłam się w ramionach Shane'a. Czekaj... CO? Ale... w sumie to mi wygodnie. Z tego, co wnioskuję, to on tu przyszedł. To tylko brat, więc Adi nie będzie zły. Ułożyłam się wygodniej i wzięłam telefon. Przeglądałam sobie TikToka i znowu zasnęłam.

**Pov: Hailie**

Obudziło mnie szturchanie w ramię.

– Hej, pobudka – powiedział obojętnie Dylan.

Przetarłam sennie oczy.

– Co? – odpowiedziałam zaspana.

– Zaraz lądujemy, a Lil nie możemy obudzić.

– Jełopy... – mruknęłam i wstałam.

Podeszłam do siedzenia Lilith, która rzeczywiście spała. Jest tylko jeden sposób.

Zamachnęłam się, by ją spoliczkować... złapała moją rękę jeszcze z zamkniętymi oczami. Ziewnęła i przetarła oczy. Nadal mnie trzymała. Spojrzała na mnie i puściła moją rękę.

– Co? – zapytała.

– Zaraz lądujemy – oznajmiłam jej.

– Okej – mruknęła.

**Pov: Lilith**

Spojrzałam na braci pytająco. Patrzyli się, jakby nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Wstałam, gdy pilot oznajmił, że wylądowaliśmy. Czekała nas jeszcze jazda autem i helikopterem, aby dostać się na ich prywatną wyspę.

**Pov: Lądowanie helikopterem**

Lądowaliśmy helikopterem. Mimo że miałam słuchawki wygłuszające, to prawie ogłuchłam. Gdy wyszłam, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to jakiś mężczyzna z długą brodą i kilkoma siwymi włosami na głowie. Szłam koło Shane'a, więc zapytałam wprost.

– Kto to? – zapytałam zakłopotana.

– Em... To jest nasz i wasz tata – uśmiechnął się miło.

– Wasz... Nie mój... – dodałam szeptem. Chyba mnie nie usłyszał.

Gdy znaleźliśmy się bliżej, przeraziłam się... Serce mi stanęło, a po chwili zabiło tak mocno, jak nigdy. Stałam jak wryta z szeroko otwartymi oczami...

**Wspomnienie**

Wracałam do domu. Mój ojciec niestety był alkoholikiem. Mama oddała mnie ojcu, wyparła się mnie. To było okropne. Matka wyparła się mnie i oddała ojcu alkoholikowi. Mimo wszystko... bałam się iść to zgłosić gdzieś.

Gdy weszłam do domu, zastałam dużego mężczyznę koło chyba martwego ojca. W ręku trzymał pistolet. Jego garnitur był cały we krwi. Zamarłam... mężczyzna odwrócił się i spojrzał na mnie... strzelił w moją rękę. I warknął, bym nikomu nie mówiła...

Potem moja matka z przymusu mnie przygarnęła...

***

Stałam jak wryta z lekko otwartą buzią... mężczyzna spojrzał na mnie. Zaczęłam się trząść. Dzwoniło mi w uszach tak mocno, że kucnęłam i złapałam się za głowę... nie wytrzymałam. Poczułam, jak upadam na piasek. Zemdlałam.

---

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale nie mogłam napisać więcej.

Słów: 794

Rodzina Monet (Siostry czy wrogowie) Korekta Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz