42. Osobno cz.1

11 4 5
                                    

Marcel, Rosa, Zielony Kot i Merlin stali jak wrośnięci w ziemię, ogarnięci dziwną niemocą, która wiązała im członki i paraliżowała umysły. Wydawało się, że dla nich czas stanął w miejscu. Zatrzymał się nagle i bez ostrzeżenia, jakby celowo chcąc utrudnić im dalsze działanie.

Natomiast Ludzie Oka kroczyli po tęczy coraz szybciej i szybciej. Kilka krótkich sekund zajęło im pokonanie drogi, na której przebycie powinni byli potrzebować co najmniej kilkudziesięciu minut. Mężczyźni stawali się coraz bliżsi, coraz więksi i coraz wyraźniej dało się zobaczyć szczegóły tatuaży trzecich oczu łypiących z ich czół. Wiatr dął w czarne szaty, które falowały wokół ramion czarowników niczym szerokie, ptasie skrzydła. Przypominali chmarę ogromnych kruków, które właśnie ruszały na żer. Nie wyglądali jak ktoś, z kim przyjemnie byłoby wypić popołudniową herbatkę z mali.

Dopiero kiedy stopa pierwszego mężczyzny dotknęła ziemi, Marcel odzyskał czucie w ciele i zdolność myślenia. W jego głowie, prędka niczym piorun, pojawiła się jedna, krótka myśl: „Uciekaj". Jednak szybko dogoniły ją dwie inne myśli. Brzmiały one kolejno: „pomyśl" i „przede wszystkim nie panikuj". Zanim jednak Marcel zdążył ocenić, która z nich jest najbardziej adekwatna do zaistniałej sytuacji, stało się coś, co sprawiło, że rozważanie przestało być konieczne.

Czarownik, który otwierał kolumnę maszerujących współbraci, wyciągnął rękę i rozcapierzył długie palce dłoni. Spoczywało na niej coś małego i błyszczącego. Marcel nie zdążył jednak zarejestrować co to było, gdyż owo małe, błyszczące coś momentalnie przemieniło się w wiązkę mocy. Nie istniały słowa, które byłyby w stanie opisać ją właściwie, nie miała ona bowiem kształtu, koloru ani zapachu. Mimo to chłopak odczuł ją – nie wzrokiem, dotykiem, słuchem, smakiem czy węchem, ale jakimś innym zmysłem, z którego istnienia nie zdawał sobie wcześniej sprawy. Powietrze zadrgało, kiedy moc wzniosła się w górę i popłynęła w kierunku piątki towarzyszy stojących na ganku.

„Zaraz nas dopadnie" – pomyślał rozpaczliwie Marcel, zdając sobie jednocześnie sprawę, że i tak nie mógłby zrobić nic, by ich przed nią uchronić. Mógł tylko stać i być świadkiem jak moc przecina powietrze i zbliża się w ich stronę szybko i nieubłaganie. Po krótkiej chwili czar rozbił się tuż przed ich głowami. Chłopak usłyszał głuchy trzask i już miał zamiar coś zrobić, lecz czarownik wyciągnął dłoń po raz drugi i wypuścił kolejną wiązkę mocy. Ta również przecięła powietrze wprawiając je w lekkie drgania, ale w przeciwieństwie do swej siostry, nie rozproszyła się przed nimi, ale rozbiła się prosto o ich ciała.

Czar uderzył w Marcela potężną falą i sprawił, że chłopak zachwiał się i cofnął o krok. Czar był niczym silny wiatr, którego nie widać, ale który bez problemu jest w stanie zwalić z nóg. Jednak poza tym nie wydarzyło się zupełnie nic. Marcel już miał odetchnąć z ulgą, kiedy nagle jego głowę wypełnił niespodziewany dźwięk – nagły i głośny niczym grzmot. Później na moment zapanowała cisza, ale była to cisza przed burzą. Już w następnej chwili głowę Marcela wypełniło uporczywe brzęczenie, a chłopak poczuł się tak, jakby do czaszki wleciał mu rój rozdrażnionych pszczół i teraz obijał się o jej ściany. Minuty mijały, a hałas trwał i trwał, równie głośny i uporczywy jak na początku. Marcel miał wrażenie, że ten wibrujący dźwięk drąży mu w głowie korytarze, ryje między myślami i wspomnieniami i rozsadza mu głowę milimetr po milimetrze. Podniósł ręce i zatkał uszy, ale to nic nie pomogło. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że ten dziwny odgłos nie dochodził przecież z zewnątrz, ale rodził się w nim – tutaj, w jego głowie. W końcu, po czasie długim niczym wieczność, przez hałas przedarła się słaba myśl, która mówiła, że skoro ten dźwięk rodzi się w nim, to przecież właśnie on, Marcel, powinien nad nim panować. Chłopak skupił wolę na pozbyciu się uporczywego brzęku. Powoli, bardzo powoli, hałas zaczął słabnąć.

Zielony KotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz