41. Ostatnie czary cz.4

13 4 10
                                    

Obudził go odgłos deszczu stukającego w szyby.

Marcel otworzył oczy i natychmiast usiadł. Tak się złożyło, że chłopak zupełnie nie pamiętał momentu, w którym poszedł spać, więc fakt, iż się obudził, który świadczył o tym, że spał, co z kolei wynikało z tego, że zasnął, wydał mu się dziwny. Dopiero kiedy trącił nogą mosiężny świecznik stojący obok jego materaca, a ten potoczył się z łoskotem po podłodze, przypomniał sobie moment, w którym zeszłego wieczoru wypaliła im się świeca. „Musieliśmy wtedy natychmiast zasnąć" – pomyślał, ześlizgując się z posłania, by dogonić turlający się lichtarz.

– Na cztery żywioły, co to ma być? – warknął obudzony Zielony Kot, kiedy świecznik walnął w ścianę.

– Świecznik – odparł Marcel. – Wybacz!

– Nie jestem ślepy – odparował Kot, kopiąc świecznik, który teraz potoczył się w stronę łóżka Rosy.

Rosa sama otworzyła oczy, słysząc głośną wymianę zdań między Marcelem i Kotem.

– Co wy robicie o tej godzinie? – spytała, przykrywając głowę poduszką. I jęknęła przeciągle, kiedy tylko Zielony Kot odpowiedział, że grają w piłkę świecznikiem.

– Juhuuu! – Futrzakowi najwyraźniej spodobała się poranna gimnastyka, gdyż zrobił piruet i trzy pompki. – Jak to mówią, w zdrowym ciele, zdrowy duch.

– Ktoś ma dzisiaj wyjątkowo dużo energii – powiedziała Rosa.

– I ochotę na śniadanie – dodał Zielony Kot.

Marcel pokręcił głową.

– Tylko jeśli masz ochotę na ślimaczka na parze. Albo wywar z trambodoczegośtam. Całe jedzenie z szafki zjedliśmy wczoraj na kolację, nie pamiętasz?

– Mały ślimaczek na parze jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził... – mruknęła Rosa, która nie jadła poprzedniego dnia kolacji.

– O nie! – przerwał jej Zielony Kot. – Może coś upolujemy?

– Upolujemy?

– Na przykład rzodkiewkę. Na pewno gdzieś tu w okolicy rosną pyszne, czerwoniutkie rzodkiewki, które aż proszą się, by je upolować.

Marcel parsknął śmiechem, kucając, by poszukać pod łóżkiem Rosy swoich butów, których nie dostrzegł nigdzie indziej. Przez myśl przemknęło mu, że być może znajdzie tam maszynę do pobierania snów, ale widok zwyczajnej podłogi rozwiał jego nadzieje. W końcu ze snów można było przyrządzić jakąś sycącą kanapkę, a w tym momencie właśnie na to Marcel miał największą ochotę. Z uczuciem zawodu wyciągnął spod łóżka trampki.

***

Zdziwili się, widząc Merlina siedzącego przy stole i ze smakiem wcinającego jakąś dziwną potrawę, ponieważ wszyscy spodziewali się, że przez najbliższy czas mężczyzna będzie raczej szukał samotności. Tymczasem Merlin wcale nie wyglądał na kogoś, kto poprzedniego wieczoru pożegnał się raz na zawsze ze swoją mocą – pałaszował ze smakiem, a kiedy weszli, uśmiechnął się na ich widok. Marcel zauważył, że mężczyzna znów miał na głowie swoją nieodłączną szlafmycę, która zasłaniała stary tatuaż oka. Na powrót przypominał pokręconego staruszka, który otworzył im drzwi swojej chatki w pewien deszczowy dzień.

– Może ślimaczka? – rzekł tymczasem Merlin, wymachując widelcem, na który nabite było coś bardzo dziwnego.

– Ślimaczka? – zapytał Marcel, rzucając okiem na talerz mężczyzny. Był on pełen małych, poskręcanych roślinek, które ze ślimakami nie miały wiele wspólnego.

Zielony KotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz