To był ciężki wieczór i każdemu należała się chwila spokoju – co do tego wszyscy byli zgodni.
Merlin, upewniwszy się, że buteleczka z jego mocą spoczęła bezpiecznie w drobinie zmniejszającej, zniknął gdzieś w czeluściach swojej chatki, chcąc pobyć trochę w samotności i oswoić się z nową dla niego sytuacją. Cała reszta nawet nie próbowała go szukać. Wszyscy bowiem zdawali sobie sprawę z tego, że dobrowolne oddanie mocy przez czarownika nie jest rzeczą prostą, a na powrót do normalności trzeba będzie z pewnością chwilę poczekać. Marcel z Zielonym Kotem udali się więc do pokoju ze stołem, by w ciszy skonsumować resztki jedzenia, jakie im jeszcze pozostały. Nie było tego jednak wiele, a to co się zachowało, nie wyglądało wcale świeżo i zapewne dlatego Rosa wolała uznać, że nie jest głodna. Postanowiła natomiast udać się na poddasze, by trochę pomyśleć. Ostatnimi czasy myślała zdecydowanie zbyt dużo.
Kiedy Marcel najadł się wreszcie do syta, zdecydował, że potowarzyszy Rosie. Jakaś część jego wiedziała, że może powinien zostawić ją w spokoju. Z drugiej jednak strony wiedział, że jego przyjaciółka mierzy się z jakimś ogromnym dylematem i chciał służyć jej wsparciem, nawet gdy ta wcale nie zamierzała dokładnie opowiedzieć mu o co chodzi.
Stare schody skrzypiały pod ciężarem jego ciała, gdy wspinał się na górę. Delikatne światło, które zawsze oświetlało korytarz, zniknęło, a Marcel domyślił się, że było ono dziełem magii. Teraz schody ginęły w zupełnej ciemności i chłopak musiał uważać, by się nie potknąć.
„Magia bywa przydana" – pomyślał, gdy w czasie pokonywania ostatniego stopnia uderzył stopą w jego ostry kant. Syknął głośno i na jednej nodze przeskoczył całą długość poddasza.
Rosa siedziała na parapecie i wyglądała przez okno. Obok dziewczyny stał stary lichtarz z płonącą świecą. Miękkie światło rozpraszało wszechobecną ciemność.
Rosa drgnęła niespokojnie i szybko odwróciła się w celu zlokalizowania źródła hałasu. Odetchnęła z ulgą, widząc, że to tylko Marcel wszedł do pokoju.
Marcel bez słowa usiadł obok przyjaciółki i również wyjrzał na zewnątrz. Szum wskazywał na to, że deszcz lał jak z cebra. Łatwo było sobie wyobrazić, że chmury zasnuwały całe niebo i zdawały się przygniatać świat wielką, szarą pierzyną.
Rosa dotknęła zaparowanej szyby i czubkiem palca narysowała wielkie słońce z długimi promieniami. Szybko jednak zmazała je wewnętrzną częścią dłoni.
– Słońce nie da im rady – powiedziała cicho.
– Co?
– Zaczynają się deszcze – odparła.
Miała rację. Można było odnieść wrażenie, że deszcz był absolutnie wszechobecny, a poza nim nie istniało już nic – że pochłonął on różany ogród i szopę czarownika, polną drogę i las w oddali... Że cały świat spłynął deszczem, rozpłynął się w nim i zamienił w wodę. Że teraz nie będzie już nic prócz wielkiego oceanu.
– Mówią, że Aqua jest już stara i stąd te deszcze – powiedział Marcel.
– To prawda – przyznała Rosa. – Aqua się starzeje.
Marcel oparł głowę o framugę okna i zaczął przysłuchiwać się mowie deszczu. Rosa zrobiła to samo. Jednostajny, równy odgłos kropel rozbijających się o szyby momentalnie sprawił, że powieki chłopaka zaczęły opadać. Ogarnęła go senność.
– Jak myślisz, który żywioł jest silniejszy, woda czy ogień? – zapytała niespodziewanie Rosa.
– Eeee...
– Woda jest w stanie zgasić ogień – powiedziała.
– W wodzie można się umyć – dodał Marcel. – Albo ją wypić. A na ogniu może upiec kiełbaskę. Chociaż nie w Donikąd, chyba że jakąś specjalną wegetariańską kiełbaskę z soi czy czegoś takiego. Dlaczego pytasz?
Wzruszyła ramionami.
– Przyjrzyjmy jej się, co ty na to? – powiedział Marcel.
W pierwszej chwili Rosa nie zrozumiała o co mu chodzi.
– Słucham? Kiełbasce?
– Obejrzyjmy moc – wyjaśnił Marcel.
Rosa zacisnęła dłoń na drobinie zmniejszającej, która dyndała na jej szyi i pokręciła przecząco głową.
– Nie – powiedziała zdecydowanie.
– Rosa!
– Merlin nie dał jej nam do zabawy. Mamy otworzyć nią Portal, Który Zabiera Wszystkich w Miejsca, w Których Powinni Się Znaleźć i tyle. Jego moc nie jest naszą własnością.
– Ale...
– Nie – powtórzyła. W jej głosie dało się wyczuć zdecydowanie. – Magia to nic dobrego. Zwłaszcza dla ciebie.
– Hej! – oburzył się Marcel. – Co to miało znaczyć?
– Nie chciałabym żeby nad tobą zapanowała.
– Ta mała buteleczka?
– To skondensowana moc, której nie rozumiesz.
– Rosa! Nie jestem takim nieudacznikiem, jak ci się wydaje!
– Wiem co mówię. Nie uważam, żeby chłopak z Po Drugiej Stronie powinien mieć zbyt dużo styczności z mocą, jeśli nie chce, by źle się to dla niego skończyło. To wciąż jest moc Merlina i tylko on ma do niej pełne prawo.
Marcel prychnął.
Nagle podłoga cicho skrzypnęła. Oboje pospiesznie odwrócili głowy i skierowali spojrzenia w stronę drzwi wejściowych.
– No i co się tak skradasz? – rzucił Marcel.
Zielony Kot, który stał na progu, przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. Szybko jednak odzyskał butę.
– Już skradać mi się nie wolno, jak na kota przystało? – burknął, wskakując na materac znajdujący się najbliżej drzwi. – Ciemno tutaj.
– I tak mamy świecę – zauważył Marcel, machając do Kota lichtarzem. Kilka kropel gorącego wosku spadło na dłoń Rosy.
– Auuu! – syknęła dziewczyna, odklejając wosk, który momentalnie zaschnął na jej serdecznym palcu.
– Wybacz – powiedział chłopak i rzucił jej przepraszające spojrzenie.
Marcel zeskoczył z parapetu i, oświetlając sobie drogę świecą, skierował się w stronę najbliższego z materaców. Kiedy tylko na nim usiadł, buchnęły tumany kurzu. W słabym świetle świecy nie dało się ich co prawda zobaczyć, ale wszyscy z łatwością je poczuli.
– Właściwie – mruknęła Rosa, kiedy tylko przestała kaszleć. – to poszłabym już spać. O niczym innym nie marzę prócz ciepłego, miękkiego, niezakurzonego łóżka.
Nagle, jakby na potwierdzenie słów Rosy, świeca trzymana przez Marcela zgasła. Pokój zalała ciemność.
– Na to ostatnie nie masz co liczyć – mruknął Zielony Kot. – Musimy jednak patrzeć na pozytywy. Już od tak dawna śpimy gdzieś zupełnie za darmo! Ha! Chyba pobiję swój osobisty rekord. Nie wiem jak wy, ale ja zaoszczędziłem ostatnio sporo snów.
CZYTASZ
Zielony Kot
FantasyZielony Kot to powieść pełna dowcipu, doprawiona sporą dozą absurdu. Ciepła i przyjemna jak kakao w mroźny wieczór. Jeśli lubisz zwariowane historie, pokręconych bohaterów i masz ochotę się trochę pośmiać - zapraszam do lektury! Marcel to nieco rozt...