14,5. Ultimatum i burgery

18.9K 760 477
                                    

Fane zgiął się w pół. W pierwszej chwili nie miałam pojęcia, co planuje zrobić. Dopiero gdy złapał mnie za nogi na wysokości kolan i bez żadnego wysiłku podniósł, pisnęłam wystraszona.

Chłopak przerzucił mnie przez ramię jak worek kartofli. Włożył w to trochę za dużo siły, ale w ostatniej chwili zreflektował się i przytrzymał moje udo, żebym nie przeleciała za niego. Czy on nie zdawał sobie sprawy, że między nami była naprawdę spora różnica wzrostu i gabarytów?

Skupiłam się na jego dłoni, która znajdowała się niebezpiecznie blisko wewnętrznej strony uda, a tamto miejsce było nie dość, że bardzo wrażliwe, to jednak też dla mnie intymne. Spięłam się i włożyłam mnóstwo wysiłku w przekierowanie myśli gdziekolwiek indziej.

- Ben, porywamy Maeve! - krzyknął Reynolds do młodszego brata. Słyszałam w jego głosie nutkę rozbawienia.

- Fane, puść mnie! - miotałam się.

- Młody, dawaj jej buty! - rozkazał szatyn.

- Buty - posłusznie zasalutował Ben, a po chwili poczułam, jak ktoś zakłada na moje, w dalszym ciągu wiszące w powietrzu nogi, zimowe buty. - Są!

- Czapka i szalik?

Dziesięciolatek pojawił się w zasięgu mojego wzroku, z czapką i szalikiem. Podszedł do mnie i założył mi na głowę czapkę, a szal owinął wokół szyi.

- Chyba sobie żartujecie - warknęłam. To przypominało jakąś komedię.

- Czapka i szalik, są! - zameldował ponownie Ben, mając przy tym niesamowicie poważną minę. Chyba właśnie przestawał być moim ulubionym uczniem. 

- No dobra Maeve, będziesz grzeczna? Musze postawić Cię na ziemi, bo inaczej nie ogarniemy tego logistycznie - westchnął zrezygnowany Fane.

- Jesteście niemożliwi! - pisnęłam wyrzucając ręce w górę, a raczej w dół, zważywszy, że wisiałam do góry nogami.

W końcu chłopak postawił mnie na ziemi. Ubrałam się w kurtkę, chłopaki zrobili to samo i byliśmy gotowi do wyjścia.

- Margo! - zawołał Fane, a pies leżący przy kominku momentalnie się poderwał i przytruchtał  do nas.

Chłopak kucnął i założył suni obrożę, wziął do ręki smycz i kluczyki od auta i wskazał na drzwi prowadzące do garażu.

- A nie idziemy na jedzenie?

Pogodziłam się z tym, że byłam na przegranej pozycji. Poza tym w domu pewnie nie było nic do jedzenia, a do mnie powoli zaczął docierać głód. Aczkolwiek obecność psa była zastanawiająca.

- Idziemy.

- A Margo? - zastanawiałam się na głos. - Chyba nie zamierzasz zostawić jej na zewnątrz w taki mróz?

- Te psy są stworzone do życia na Alasce, Antarktydzie i wszędzie gdzie jest biało i zimno. Gdy Margo była młodsza, nie dało jej się ściągnąć do domu do ciepła, chyba że siłą. Wycwaniła się na starość, a ty się dajesz nabrać - mrugnął do mnie, jednocześnie tarmosząc psa po głowie. - Idziemy?

- Do Coop'a, nie? - zagadał Ben, a brat skinął mi głową.

***

Jechaliśmy autem dosłownie kilka minut. Siedziałam na siedzeniu pasażera i kątem oka spoglądałam, jak chłopak prowadzi auto.

W końcu zaparkował przed dużą restauracją. Wysiadłam z auta i spojrzałam na szyld z nazwą Coop's Steak. Kojarzyłam ją, ale nigdy nie byłam w środku.

bladeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz