11,5. Zamieć śnieżna

17.3K 672 215
                                    

Zaśnięcie w domu Reynolds'a, posiadając na sobie jego ubrania i mając świadomość, że był dosłownie za ścianą było trudniejsze, niż się spodziewałam. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę i udało mi się odpłynąć.

Obudziły mnie głośne trzaski dochodzące z zewnątrz. O nie, pomyślałam. Znałam ten dźwięk bardzo dobrze i chociaż ktoś może powiedzieć, że natura nigdy nie funduje dwa razy takiej samej burzy, odgłosy piorunów już zawsze miały wywoływać u mnie ciarki.

Idąc spać wiedziałam, że śnieżyca jest naprawdę mocna, ale nie sądziłam, że przejdzie ona w burzę. Taka pogoda była w tej części Kanady raczej rzadka, ale kiedy nadchodziła, to dwa razy silniejsza.

Spojrzałam na zegarek na stoliku nocnym, wskazywał godzinę w pół do drugiej. Przetarłam dłońmi twarz, znużona świadomością, że już nie zasnę. Nie do momentu, kiedy burza się nie uspokoi.

Po kilku minutach rozbrzmiał kolejny grzmot, przez co momentalnie się poderwałam. Serce zaczęło mi mocniej bić i czułam wewnętrzny niepokój. Wstałam z łóżka i oplotłam się własnymi ramionami. Bałam się.

Nie chciałam być sama, ale nie miałam do kogo pójść. Gdybym była w domu, poszłabym do pokoju brata. Chociaż to on z naszej dwójki był młodszy, to dziecko przejawiało naprawdę wysoki poziom dojrzałości i potrafił powiedzieć coś, co mnie uspokajało. A przecież miał taki sam powód, żeby tej burzy się bać i nienawidzić jej tak samo jak ja.

Opuściłam pokój bez konkretnego planu działania, ale zaraz po tym, kierowana poświatą światła z parteru, udałam się w stronę schodów. Zeszłam do salonu, który był zdecydowanie najprzytulniejszy, a palący się ogień w kominku wzmagał to odczucie.

Usiadłam na kanapie, podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam nogi rękoma. Skupiłam swoje myśli na tańczących płomieniach, przez co nie zwróciłam uwagi na stukot pazurów o podłogę. Wielka bestia, która jeszcze w weekend próbowała mnie zabić, leniwym krokiem zmierzała w moim kierunku.

Bardzo dużo wysiłku kosztowało mnie nie spięcie się na samą obecność psa, mimo zaręczeń Fane'a, że pies jest bezpieczny i towarzyski. Spojrzałam na futrzaka i musiałam przyznać, że faktycznie nie wyglądał, jakby miał ochotę zrobić mi krzywdę.

Wręcz przeciwnie, Margo wyglądała na zaspaną. Doczłapała się do kanapy, na której siedziałam i położyła pysk przy moich stopach. Zmieniłam ułożenie nóg, tak, że teraz siedziałam po turecku i nachyliłam się do suni, żeby pogłaskać ją po głowie. Jej futerko było takie miękkie, że nie mogłam się powstrzymać przed dotknięciem puchatych uszu. Przekręciła z zadowoleniem głowę, gdy podrapałam ją za jednym.

Wkrótce rozbrzmiał kolejny hałas wywołany szalejącą na zewnątrz burzą i nawet trzaskający kominek czy pies u mojego boku nie były w stanie ukoić moich nerwów. Jednak moje ciśnienie podniosło się jeszcze bardziej, gdy usłyszałam kolejny dźwięk, tym razem dochodzący z wnętrza domu.

Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że po schodach schodzi ciemna postać. To był Fane, który ruszył do kuchni i nawet mnie nie zauważył. Postanowiłam nie zdradzać w żaden sposób swojej obecności. Pies nastawił uszu, gdy usłyszał dźwięk otwieranej szafki, a następnie odkręconej wody w kranie, ale nie ruszył się z miejsca. Czujnie słuchał nadchodzących kroków.

- Margo, czy ty znowu skubiesz kanapę? - mruknął chłopak niskim, zaspanym głosem. - Wiesz, że mama cię udu... Maeve?

Chłopak przystanął ze szklanką w ręku za drugą z kanap i wpatrywał się we mnie zakłopotany. Miał na sobie spodenki dresowe przed kolano i... nie miał koszulki. Przełknęłam ślinę zbyt głośno, żeby uznać to za naturalne i skupiłam się na jego twarzy. Oczy wydawały się świecić w ciemności.

bladeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz