11. Zamieć śnieżna

16.6K 655 187
                                    

Wtorek:

Szczerze liczyłam, że drugi tydzień ferii minie dużo spokojniej, niż pierwszy. Nie miałam zamiaru bawić się w już żadne wyjścia i imprezy, ganianie za innymi, próbowanie zrozumieć ich niezrozumiałych działań. Chciałam skupić się na pracy i nauce.

W dalszym ciągu byłam skazana na Reynoldsa. Ostatnia nasza interakcja skończyła się tak, że odwróciłam się na pięcie i zostawiłam. Naszczuł na mnie swojego psa, i chociaż ten może faktycznie był do mnie przyjacielsko nastawiony, nie zmieniało to faktu jak bardzo się przestraszyłam.

Miało to swoje plusy, bo nie zależało mi już na złapaniu go i wyciągnięciu informacji. Teraz mieliśmy się widywać tylko wtedy, kiedy było to konieczne. A taką koniecznością były korepetycje w domu Reynolds'ów, na które właśnie zmierzałam.

***

Za oknem była śnieżyca. Było już ciemno, ale światła latarni podkreślały wirujące w powietrzu płatki śniegu. Wiatr świszczał na tyle głośno, że słyszeliśmy go w zamkniętym domu. Co chwilę było też  słychać różne odgłosy z zewnątrz, stuknięcia i trzaśnięcia. Nie ułatwiało to w skupieniu się na nauce.

Nagle światła w całym domu i na zewnątrz zgasły, a przed oczami zapanowała ciemność.

- No i wyjebało korki - oznajmił Ben, czym szczerze mnie zaskoczył.

- Benjamin, język!!! - ryknęła z kuchni mama chłopca, na co dzień tak spokojna i opanowana.

- No co, Fane tak zawsze mówi - wzruszył ramionami dzisięciolatek. Zobaczyłam to tylko dlatego, że siedzieliśmy w małej odległości naprzeciwko siebie.

Cały dom spowijała ciemność. Włączyłam w telefonie latarkę, a zaraz zjawiła się Pani Grimms z kolejnym źródłem światła.

- Ben, weź z szuflady świeczki i rozstaw po domu - wskazała komodę w jadalni Charlotte i pointruowała syna. - Maeve, obok są zapałki, mogłabyś zapalić knoty? - poprosiła, a ja od razu podniosłam się, aby spełnić jej prośbę.

Chwilę później dołączył do nas Fane, przyświecając sobie telefonem i trzymając jeszcze jedną latarkę.

- Rozpalę w kominku, jakby miało się to przedłużyć.

- Zaraz wykonam parę telefonów i dowiem się, czy prądu nie ma w całym Canmore. Prawdopodobnie tak i to pewnie przez te śnieżyce - wywnioskowała kobieta.

- No dobrze, to chyba nie ma sensu kontynuować dzisiaj zajęć. Będę się w takim razie zbierała - wtrąciłam szybko po zapaleniu świeczek , bo widziałam, że każdy z domowników ma swoje obowiązki w tej sytuacji.

Na moje słowa kobieta stanęła jak wryta. Spojrzała na mnie morderczym wzrokiem, a jej twarz skrzywił grymas niezadowolenia.

- Maeve, proszę, nie bądź nie poważna. Aboslutnie nie wypuszczę cię w taką pogodę z domu, więc nawet sobie nie żartuj - wskazała na mnie palcem i zmrużyła oczy. Gdzie ta słodka i zawsze uśmiechnięta kobieta?

- Muszę wracać do domu - wytłumaczyłam pokornie.

Kobieta obdarowała mnie wymownym spojrzeniem i wiedziałam, że ma trochę racji. Spacer po miasteczku w taką śnieżycę był nierozsądny. Wskazałam na telefon, który służył mi za latarkę. - Zadzwonię.

Charlotte skinęła głową, a ja wybrałam numer do Pani Lavoie i podeszłam do okna.

- Maeve, gdzie jesteś? - od razu zapytała kobieta w słuchawce.

- Na korepetycjach, w domu Pani Burmistrz.

- Posłuchaj, widzisz zapewne co dzieje się na zewnątrz. Masz możliwość zostać tam na noc? - W głosie kobiety było słychać zmartwienie, ale ja też martwiłam się o nią i brata.

bladeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz