Wtorek:
Szczerze liczyłam, że drugi tydzień ferii minie dużo spokojniej, niż pierwszy. Nie miałam zamiaru bawić się w już żadne wyjścia i imprezy, ganianie za innymi, próbowanie zrozumieć ich niezrozumiałych działań. Chciałam skupić się na pracy i nauce.
W dalszym ciągu byłam skazana na Reynoldsa. Ostatnia nasza interakcja skończyła się tak, że odwróciłam się na pięcie i zostawiłam. Naszczuł na mnie swojego psa, i chociaż ten może faktycznie był do mnie przyjacielsko nastawiony, nie zmieniało to faktu jak bardzo się przestraszyłam.
Miało to swoje plusy, bo nie zależało mi już na złapaniu go i wyciągnięciu informacji. Teraz mieliśmy się widywać tylko wtedy, kiedy było to konieczne. A taką koniecznością były korepetycje w domu Reynolds'ów, na które właśnie zmierzałam.
***
Za oknem była śnieżyca. Było już ciemno, ale światła latarni podkreślały wirujące w powietrzu płatki śniegu. Wiatr świszczał na tyle głośno, że słyszeliśmy go w zamkniętym domu. Co chwilę było też słychać różne odgłosy z zewnątrz, stuknięcia i trzaśnięcia. Nie ułatwiało to w skupieniu się na nauce.
Nagle światła w całym domu i na zewnątrz zgasły, a przed oczami zapanowała ciemność.
- No i wyjebało korki - oznajmił Ben, czym szczerze mnie zaskoczył.
- Benjamin, język!!! - ryknęła z kuchni mama chłopca, na co dzień tak spokojna i opanowana.
- No co, Fane tak zawsze mówi - wzruszył ramionami dzisięciolatek. Zobaczyłam to tylko dlatego, że siedzieliśmy w małej odległości naprzeciwko siebie.
Cały dom spowijała ciemność. Włączyłam w telefonie latarkę, a zaraz zjawiła się Pani Grimms z kolejnym źródłem światła.
- Ben, weź z szuflady świeczki i rozstaw po domu - wskazała komodę w jadalni Charlotte i pointruowała syna. - Maeve, obok są zapałki, mogłabyś zapalić knoty? - poprosiła, a ja od razu podniosłam się, aby spełnić jej prośbę.
Chwilę później dołączył do nas Fane, przyświecając sobie telefonem i trzymając jeszcze jedną latarkę.
- Rozpalę w kominku, jakby miało się to przedłużyć.
- Zaraz wykonam parę telefonów i dowiem się, czy prądu nie ma w całym Canmore. Prawdopodobnie tak i to pewnie przez te śnieżyce - wywnioskowała kobieta.
- No dobrze, to chyba nie ma sensu kontynuować dzisiaj zajęć. Będę się w takim razie zbierała - wtrąciłam szybko po zapaleniu świeczek , bo widziałam, że każdy z domowników ma swoje obowiązki w tej sytuacji.
Na moje słowa kobieta stanęła jak wryta. Spojrzała na mnie morderczym wzrokiem, a jej twarz skrzywił grymas niezadowolenia.
- Maeve, proszę, nie bądź nie poważna. Aboslutnie nie wypuszczę cię w taką pogodę z domu, więc nawet sobie nie żartuj - wskazała na mnie palcem i zmrużyła oczy. Gdzie ta słodka i zawsze uśmiechnięta kobieta?
- Muszę wracać do domu - wytłumaczyłam pokornie.
Kobieta obdarowała mnie wymownym spojrzeniem i wiedziałam, że ma trochę racji. Spacer po miasteczku w taką śnieżycę był nierozsądny. Wskazałam na telefon, który służył mi za latarkę. - Zadzwonię.
Charlotte skinęła głową, a ja wybrałam numer do Pani Lavoie i podeszłam do okna.
- Maeve, gdzie jesteś? - od razu zapytała kobieta w słuchawce.
- Na korepetycjach, w domu Pani Burmistrz.
- Posłuchaj, widzisz zapewne co dzieje się na zewnątrz. Masz możliwość zostać tam na noc? - W głosie kobiety było słychać zmartwienie, ale ja też martwiłam się o nią i brata.
CZYTASZ
blade
RomanceZachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie trudno skupić uwagę wszystkich na dumie miasteczka, a sprzyja to tym mieszkańcom, którzy o tą uwagę...