Rozdział 15

207 12 0
                                    

Valerie

Dwa lata temu

Chłód i okropna atmosfera tego miejsca emanowała nawet z betonowych ścian. Każdy cholerny punkt, na który tylko spojrzałam krzyczał, abym stąd uciekała. Strażnik patrzy na mnie z litością, a mnie to jedynie bardziej wkurwia.

Dlaczego, kurwa, jestem tutaj sama? Dlaczego to ja musiałam do niej przyjść?

Ach, No tak. Przecież ojciec ma już inną, lepszą rodzinkę. Starsza córka marnotrawna jakos zniesie spotkanie z matką alkoholiczką i kryminalistką. Nie wiem dlaczego tak właściwie zgodziłam się tu przyjść. Przecież od dawna wiem, jaka jest moja matka. Wiem, że nigdy się nie zmieni.

Obłąkany wzrok kobiety przede mną śledzi każdy mój ruch, nawet najmniejszy. Świruje od tego przymusowego odwyku w więzieniu. Jeszcze nie poznała sposobów, aby zdobyć cokolwiek.

— Dlaczego mi to zrobiłaś, córeczko? To miała być nasza tajemnica — mamrocze, wlepiając we mnie te pierdolone tęczówki tak podobne do moich.

— Zabiłaś człowieka — syczę przez zaciśnięte zęby. Przez moje ciało przechodzą ciarki na samo wspomnienie tamtej nocy.

— Nikt by się nie dowiedział. A ty mnie zdradziłaś, bo mnie nie kochasz. Tak samo jak on. Nikt mnie nie kocha. — Znowu zaczyna płakać, próbując wywołać we mnie poczucie winy. Oj droga mamo, to od dawna na mnie nie działa. Spierdalaj. — Urodziłam cie, niewdzięczna dziewucho.

Zabawne.

— Ja też sobie współczuję — odpowiadam, tym razem patrząc w jej zżółknięte oczy, ale wątpię żeby moje słowa do niej docierały. Jest w swoim świecie, paranoicznie próbując wmówić, że to wszystko moja wina.

— Ale ciebie tez nie kocha. Jesteś sama, bo cie zostawił. I ja tez cie nie kocham. Gdybyś nie zdradziła naszej tajemnicy, wszystko byłoby dobrze.

Tajemnice, wiecznie te pierdolone sekrety, które ja musiałam chronić przed światem.

Jak, do jasnej cholery, policja miałaby nie dowiedzieć się o wypadku, w którym ktoś zginął. Naprawdę nie mam na to siły.

Moja psychika już dawno siadła i mam serdecznie dość wyżywania się na mnie.

— Cieszę się, że zostałam sama — wyznaję, uśmiechając się chytrze. — Uwolniłam się od was, a ty do końca swojego życia będziesz w zamknięciu. Jeżeli kiedykolwiek twoja głowa zacznie normalnie pracować, mam nadzieję, że będziesz pamiętać ten moment. Bo właśnie straciłaś córkę.

Po tych słowach całkowicie się wyłączam. Nie interesuje mnie jej histeryczny płacz, ani to, że praktycznie rzuca się na mnie z pięściami. Ochrona więzienia od razu pojawia się obok niej, próbując nad nią zapanować. Życzę im powodzenia, bo nawet mi nie udało się uratować Meghan Daniels.

Nie oglądam się za siebie, po prostu wychodzę z zakładu karnego najszybciej jak to możliwe. Lodowaty wiatr uderza w moją skórę, a na głowę spadają płatki śniegu. W tym roku całe Portland jest okryte białym puchem i wygląda niczym scena ze świątecznych filmów. Tak szczęśliwych i romantycznych, że idzie się porzygać. Siadam za kierownicą Toyoty Camry, którą ojciec mi zostawił chyba jako prezent pożegnalny, i z wielką prędkością jadę tam, gdzie naprawdę chcę.

Doomed Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz