– Konie stają w boksach – rozbrzmiał głos spikera.
Mężczyzna stojący na wysokiej budce obok kratowanych bramek, uniósł rękę, w której trzyma przycisk na długim kablu. Wcisnął go, a drzwiczki w kojcach wystrzeliły na boki. Rozbrzmiał głośny tupot. Konie wznieciły tumany kurzu, a dżokeje w czerwonych koszulkach i kaskach unieśli się nad siodłami.
– Pierwsza ćwiartka za nami – poinformował głos niesiony przez głośniki – Na przód wyłania się numer siedem.
Ludzie na trybunach wstali. Niektórzy dopingują i wymachują rękami, inni rozważają, kto zwycięży. Pierwsi to bliscy zawodników, drudzy fani samego sportu. Jest też trzecia grupa, panowie w marynarkach w odcieniach khaki oraz panie z kapeluszami z pawim piórkiem.
Oni są cicho, z gracją podnoszą malutkie lornetki do oczu i obserwują wyścigi. Gracze. Łagodniejsze określenie na hazardzistów, którzy mają tyle siana, że mogą wymienić go na dreszcz emocji związany z obstawianiem zakładów. I to wśród nich jestem ja.
– Trzynastka wyprzedza siódemkę po zewnętrznej.
Wierzę komentatorowi na słowo, bo konie pędzą tak szybko, że nie widzę nawet numerów na plecach jeźdźców.
– Nie chciałeś startować? – spytał Aleks, więc obróciłam ku niemu głowę.
W przeciwieństwie do podekscytowanych ludzi na trybunach, bracia Blair siedzą. Tak jak ja, ale jeśli chodzi o mnie to głównie dlatego, że o koniach wiem tyle, że lubią marchewki, a prywatna loża Kuźni jest bardziej przestronna niż trybuny i niezbyt chce mi się wstawać.
Nie ma tu składanych, plastikowych krzesełek, tylko pełnoprawne fotele, a pomiędzy nimi są stoliki z parasolkami. Na moim aktualnie lód roztapia się w lemoniadzie. U Aleksa, po prawej, stoi szklanka wody, u Nico, siedzącego miejsce dalej, filiżanka czarnej jak jego dusza kawy. Pewnie piliby whisky, gdyby nie to, że teoretycznie jesteśmy w pracy.
– Jeździsz konno? – spytałam.
– Oboje jeździmy od dziecka. Choć ty niezbyt się w to wkręciłeś – powiedział Nico, patrząc na brata.
– Wolę tenisa.
– W szachach też ci łoję dupę.
– Ale wygrywam w szermierce.
No tak, jazda konna, tenis, szachy i szermierka, typowe sporty dla bogatych paniczy.
– A ty uprawiasz jakiś sport, Emily?
– O, tak – pokiwałam głową, łapiąc za lemoniadę – Zajęłam nawet trzecie miejsce w uniwersyteckiej lidze mistrzów.
– W co?
– W Beer-ponga.
– To chyba nie jest dyscyplina sportowa – zauważył Nico, wystawiając twarz do słońca w ciemnych okularach.
– A piliście kiedyś ze studentami medycyny? Odpadlibyście w ćwierćfinałach.
Nie rozumiem, z czego oni się śmieją. Nie istnieje bardziej konkurencyjna dyscyplina niż Beer-pong. Na każdym kampusie jest co najmniej kilkunastu czempionów, których pokonanie wymaga niezniszczalnej wątroby. W nagrodę za moje osiągnięcie Luke'a mi nawet wybekał Happy birthday to you. Nie pasowało do okazji, ale nic innego nie zna, a ja i tak czułam się doceniona jak nigdy.
– Biegną równo po przeciwległej prostej! – krzyknął spiker, a hałasy dookoła nasiliły się.
Faktycznie dwa konie idą łeb w łeb na przodzie, a reszta walczy o pozycję za nimi. Fascynujące. Aż muszę się napić, bo od tej adrenaliny zaschło mi w ustach.
CZYTASZ
Buty do spierdalania
HumorNikt nie mówił, że dorosłość będzie prosta, ale rzeczywistość potrafi uderzyć w twarz bardziej niż ktokolwiek się spodziewał. Szczególnie, jeśli jesteś niezdarną panikarą z nosem w książkach. Emily miała ułożone życie: opiekuńczego chłopaka, wynaję...