Rozdział 29

3.1K 209 24
                                    

Krystian

Nie miałem pojęcia, co ta dziewczyna wyczyniała. Zachowywała się jak spłoszona sarna. Niedojrzała jeszcze w dodatku. Jej młodość mnie kręciła. Była jednak również argumentem, który przemawiał do mojego zdrowego rozsądku o unikanie jej. Gówniara mogłaby mi z łatwością zniszczyć życie. Była jeszcze nieopierzona i głupiutka. A także słodka i urocza. Ale o tym nie powinienem myśleć, bo wówczas robiłem straszne głupstwa – na przykład te smsy...

Skręciłem razem z Olgą na schody prowadzące do stołówki. Chciałem coś zjeść, przed udaniem się do prawdziwej pracy. W programie miałem dzisiaj wjazd na fabrykę kumpla. Wielki finał. Zostałem przez to zmuszony do odwołania konsultacji z przyziemnymi studentami, którzy pojęcia nie mieli o tym, co się odpierdala na świecie. Żyli sobie z dnia na dzień, imprezowali, romansowali, zastanawiali jakby tu zarobić, żeby się nie narobić...

A mnie czas naglił tak bardzo, że szybko pochłonąłem mięso, zostawiając ziemniaki i pożegnałem koleżankę.

Pojechałem do jednostki, gdzie jeszcze raz zapoznałem się z planami, zarówno infrastruktury, jak i całej akcji. Omówiliśmy z ekipą każdy ruch i powtórzyliśmy jeszcze najważniejsze kwestie. Taka proforma, która musiała znaleźć się w raporcie. Dupochron przede wszystkim. W razie jakby ktoś zginął, mieliśmy podkładki...

W końcu przyszła pora na przywdzianie strojów ninja – tak w żargonie określaliśmy mundury ćwiczebne. Żaden kumpel nie byłby w stanie mnie w nim rozpoznać. To niewątpliwy pozytyw. Nie zgłosiłem szefowi, że znam szefa fabryki tytoniu. Ten fakt nie mógł ujrzeć światła dziennego. Byłbym skończony.

Punktualnie o szesnastej piętnaście zajęliśmy z chłopakami miejsca w sukach. Mieliśmy cynk, że większość ekipy będzie na miejscu o konkretnej godzinie. Wszystko zaplanowaliśmy pod to.

Klepnąłem swoją broń, celem potwierdzenia, że ją mam. Ja nie byłem typowo operacyjnym gliniarzem, dlatego nie dysponowałem karabinkiem. Odpowiadałem za główny punkt programu – powodzenie całej akcji. Rolą kolegów było krycie mojego tyłka. Czasem zajebiście chciałem pobyć nimi. Pocieszałem się, że to ja więcej zarabiałem i byłem na wyższym stanowisku. To jednak nie bardzo do mnie przemawiało. Byłem stworzony do ryzyka. Po za rodzicami, nie miałem rodziny, która by po mnie płakała. Mógłbym być dobrym kaskaderem.

No, ale byłem już za stary. Dokonałem wyboru i teraz byłem tu, gdzie byłem.

Wysiadłem z auta ostatni. Obserwowałem, jak antyterroryści sprawnie zajmują swoje miejsca, osaczając teren. Był to dla mnie zawsze piękny widok. Najbardziej lubiłem wyrzut granatów. Zostawiały po sobie huk i chmury.

Patrzyłem na wszystko z dystansu, obstawiony jak prezydent. Żałowałem, że nie wchodziłem pierwszy. Zaskoczone miny przestępców zawsze mnie śmieszyły. Przecież żyliśmy w dwudziestym pierwszym wieku. Łapaliśmy wszystkich grubasów prędzej czy później. Niektórych obserwowaliśmy latami, pozwalając im pierw urosnąć, za co potem zgarnialiśmy większy sukces. Łamiący prawo powinni być przygotowani na wpadkę albo przynajmniej brać ją pod uwagę. Ale nie. Oni zawsze zachowywali się jak królowie życia, a potem wielkie zaskoczenie, że coś się nagle zjebało. Cóż... Nie tak nagle, panowie. I panie. Zadziwiający był udział żeńskiej części w przestępczości. Kierującymi zorganizowanymi grupami przestępczymi z reguły byli mężczyźni, jednak kobiety obstawiały inne wysokie pozycje. I były w szerokim przedziale wiekowym. Od nieletnich do babć. Co też miały w głowie? Zdarzało się, że używały wnucząt do przekrętów. Dramat...

Dostałem cynk, że teren został zabezpieczony. Przygotowałem spluwę i ruszyłem do wnętrza magazynu...

Wszyscy leżeli już twarzami do ziemi, przyciśnięci przez naszych. Zero krwi.

Krzyki, głównie bluzgi wypełniały pomieszczenie.

Jeszcze raz omiotłem przestrzeń, tym razem powoli, przykuwając uwagę do szczegółów. Przespacerowałem się między ciałami. Niechcąco nadepnąłem dłoń pewnego wytatuowanego steryda. Informator wspomniał mi, że chuj gwałcił swoje kurierki, które dystrybuowały towar dalej. One były wyłapywane w tym samym czasie w różnych zakątkach Polski. Tak wyglądał finał. Wszystko na raz. Królowie życia w ułamku sekundy tracili królestwa. Zostawali szczurami, wkrótce więziennymi.

-Nie ma szefa – usłyszałem w pluskwie.

Kuuurwa... No to chuj. Wyprzedził nas i pewnie znał nazwiska przeciwników. W tym moje... Kominiarka była o kant dupy rozbić. Ale nie zdjąłem jej. To by wyglądało karygodnie w raporcie...

Robiłem swoje, mając z tyłu głowy, że Bolo – szef grupy - gdzieś na mnie czyha.

Moje przypuszczenia potwierdziły się po pierwszej w nocy. Zaparkowałem pod domem, ale nie dotarłem do niego...

Wyczułem zagrożenie na chwile przed tym, jak założono mi na głowę wór. Wiedziałem, że to będzie szybka akcja. Zamachnąłem się na ślepo. Trafiłem kogoś, ale cios w żebra dość mocno mnie usadził. A z paralizatorem to nie miałem już żadnych szans...

Pan da 3, profesorzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz