Rozdział 5

3.9K 230 7
                                    

Krystian

Nie miałem ulubionej grupy. Właściwie nawet ich nie rozróżniałem. Nie wiedziałem, z kim miałem mieć teraz zajęcia. Na swoim planie sprawdzałem godzinę i salę, do której następnie podążałem. Mimo iż nie miałem ambicji, by nauczyć ich nie wiadomo czego, coraz bardziej lubiłem ten etat. Nie obciążał mnie psychicznie, fizycznie tym bardziej. Odpoczywałem.

-Dzień dobry – przywitałem się ze studentami, otwierając drzwi. Kiedy oni zajmowali swoje miejsca, ja wyjąłem komputer. Sprawdziłem temat dzisiejszej lekcji. Dostałem program, który miałem zrealizować i choć nie uważałem, by był dobry, zamierzałem jako tako wywiązać się obowiązków. -Drodzy państwo – wstałem, zakończając tym samym szepty. -Podebatujemy sobie dzisiaj luźno o regulacjach prawnych dotyczących bezpieczeństwa wewnętrznego w Unii Europejskiej. Zapewne zdają sobie państwo sprawę, że jest to temat do wykucia na pamięć. Znam jednak studencką zasadę 4Z: ''zakuć, zdać, zapić, zapomnieć''. W związku z tym, nie będę wymagał bezcelowego kucia. Nie lubię teorii... Chciałbym mimo wszystko, żebyście przeczytali ten rozdział w podręczniku, by wiedzieć z czym to się je. Dzisiaj skupimy się na kilku pierwszych punktach. Jestem ciekawy waszego zdania, czy według was ma to sens, czy coś byście zmienili – wymieniałem. Liczyłem, że przy luźnej rozmowie chociaż kilka osób zapamięta cokolwiek. Ja sam nie wyrecytowałbym tego, co wymagał materiał.

-Panie profesorze, mogę wyjść? Źle się czuję – zgłosiła się jakaś dziewczyna.

-Co pani dolega? – zapytałem podchodząc do jej ławki ze swoją butelką wody. Była upita, ale innej nie miałem.

-Kręci mi się w głowie.

-Proszę usiąść przy oknie – poleciłem, pomagając jej wstać. Złapałem ją w talii i przeszliśmy do ławki, którą zwolniono na ten cel. -Proszę się napić – podałem jej wodę.

-Dziękuję.

-Jadła pani coś?

-Tak. To pewnie przez brak snu. Wygrałam wczoraj wybory miss i późno wróciłam – wymamrotała. Nie skomentowałem tego, jak słaby był teatrzyk, który odstawiła. Nabrałbym się, gdyby nie pochwaliła się ostentacyjnie czymś, co nie imponowało mi ani trochę. Szczególnie, że posiadałem wiedzę, że ów wybory często bywały niesprawiedliwe. Liczyło się to, który ojciec dał więcej pod stołem. Pogratulowałem dziewczynie. Nie musiała wiedzieć, że głupoty. Dwukrotnie upewniłem się, czy nie chciała opuścić sali, a potem wróciłem do tematu. Chodziłem między ławkami, przysiadałem na ich brzegach, by skupiać swoją uwagę na konkretnym rozmówcy.

Bez podobnych akcji odfajkowałem pozostałe zajęcia. Godzinne okienko przed dodatkowymi konsultacjami spędziłem w bufecie z Olgą i profesorem, który wykładał ekonomię. Gdyby co tylko studenci słyszeli, co ich postrach wygaduje...

Olga była człowiekiem jedynie prywatnie. Musiałem się czasem pilnować, by nie wybuchnąć śmiechem gromkim na całą stołówkę.

Byłem w doskonałym humorze, kiedy się rozeszliśmy.

-Dzień dobry – przywitałem się, widząc z daleka, że na konsultacje kolejny raz zgłosili się studenci wyłącznie płci żeńskiej. -Powiem swoją starą śpiewkę – poinformowałem. -Te z pań, które nie mają pytań dotyczących konkretnego przedmiotu będącego tematem studiów, proszę o odejście. -Grupa przerzedziła się nieznacznie. Pozostałe osoby podzieliłem na dwie grupy, gdyż mój gabinet był za mały. Szybko wyprosiłem studentki, które zmarnowały swój czas, a ich celem był nieudolny podryw.

Tak było co tydzień.

Któregoś razu dostrzegłem w tłumie córkę komendanta policji. Od razu przypomniałem sobie, jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się kim jest, bo wjechała mi w dupę. Nie powinienem wyróżniać studentów, ale jednych lubiłem bardziej, a innych mniej. Tę dziewczynę akurat musiałem szanować dla utrzymania dobrych stosunków w branży.

Kiedy kolejny raz wypowiedziałem swoją rutynową śpiewkę, odeszły trzy dziewczyny. U jednej widziałem zawahanie. To właśnie Sara Lewska zrobiła krok w tył, po chwili wróciła na miejsce, ale ewidentnie biła się z myślami, czy nie odejść.

-Pani Saro, zapraszam do gabinetu – otworzyłem drzwi i nie patrząc za siebie usiadłem w swoim fotelu. Dziewczyna weszła niepewnie. Miała wypieki na policzkach. Spuściłem wzrok, błagając w myślach, by nie okazała się kolejną, która chciała mnie poderwać. To było mi raczej obojętne w przypadku większości studentek. Absolutnie jednak wolałem nie pociągać w żaden sposób tych, które miały w rodzinie komendantów. -Co panią sprowadza – mruknąłem, udając, że śledzę coś w komputerze.

-Ja... Bo... Chodzi o to, że mam pewien problem i... – jąkała. Czy ona zdawała sobie sprawę, jak dużo osób czekało za drzwiami?

-Słucham – uniosłem wzrok, by oddać jej uwagę.

-Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja... nie wiem, jak to się stało, ale nie zrozumiałam projektu.

-Projektu semestralnego? Rok, kierunek? – dopytałem, udając, że nie kojarzyłem jej na tyle, by pamiętać co studiowała.

-Pierwszy rok, przestępczość i patologie społeczne.

-W czym problem?

-Muszę się przyznać do czegoś.

-Słucham – ponagliłem.

-Chodzi o to, że... nie usłyszałam o czym ma być projekt – wyrzuciła szybko z siebie.

-Innymi słowami, była pani nieuważna? – dopytałem, spinając mięśnie twarzy, by się nie zaśmiać.

-T... Trochę... Tak wyszło... że... ja... myślałam wtedy o... o czymś... innym – jąkała. Urocze stworzenie. Szkoda, że komendant tego nie dostrzegał. Ta mała dziewica nie poradzi sobie w tej branży. Powinien był ją pokierować na uniwersytet przyrodniczy. Może dowiedziałaby się czegoś na temat rozmnażania.

-Zdarza się – uspokoiłem ją. Większość studentów nie słucha wykładowców. To nic dziwnego. -Zdaje się, że każda grupa składa się z ponad dwudziestu osób, między innymi po to, by móc komunikować się i konsultować takie sprawy – podsunąłem. Dziewczyna była chyba bliska zejścia. Spuściła wzrok, przygarbiła się i uszło z niej powietrze.

-Wiem, wiem – wyrzuciła chude ręce powietrze. Cóż za ekspresja- pomyślałem. -Tylko, że... chodzi o to. My się lubimy, ale... To taki studencki zwyczaj, że... No, my robimy sobie nawzajem... psikusy... – mamrotała. -I ja nie wiem, kto mówi prawdę – wyrzuciła szybko, kończąc puentę. Milczałem przez dłuższą chwilę, analizując jej słowa. Niesamowicie imponujące było to, jak próbowała nie donieść na innych, którzy zachowywali się wobec niej podle. Za moich czasów, studia różniły się od podstawówki. Ludzie się szanowali. Przykre było to, dokąd zmierzał świat.

-Co z pani parą?

-No właśnie... tak się niefortunnie zdarzyło, że moja para przerwała studia. Grupa jest nieparzysta – odpowiedziała spuszczając całkowicie maskę. Stała przede mną zagubiona, szczera i zraniona. Patrzyła na mnie swoimi dużymi, choć zmęczonymi oczami, w których kryło się ciche błaganie. Było mi przykro, że miała takiego ojca. Wiedziałem, co przytrafiło się jej bratu...

-Usiądź – poleciłem, uświadamiając sobie, że pominąłem grzecznościową panią. W jej przypadku trudno było o tym pamiętać. Miałem bowiem przed sobą zagubioną sarenkę, a nie panią. Dziewczyna usiadła, zdawała się nie zauważyć mojej pomyłki. -Jeśli mam być szczery nie mam pomysłu na jednoosobowy projekt – skłamałem. Miałem kilka rozwiązań w zanadrzu, ale chciałem dać sobie czas, by podejść do niej indywidualnie. -Nie przejmuj się nadto tym wszystkim – sam nie wiedziałem, czy miałem na myśli projekt, cały swój przedmiot czy dzieciaki, które jej dokuczały. Studia trwały kilka lat i dopiero po nich rozpoczynało się życie. Często ci niedoceniani wychodzili znacznie lepiej od przebojowych charakterów. Doktor Olga była doskonałym przykładem. Z premedytacją uwalała potomków profesorów, którzy ją uczyli. Pecha mieli ci, którzy oblewali jedynie przez zbieżność nazwisk. -Zastanowię się nad czymś ciekawym. Znajdzie pani czas, żeby przyjść tu za tydzień?

-Oczywiście – zgodziła się i po chwili podzieliłem studentki z korytarza na dwie siedmioosobowe grupy. Miałem po kwadransie na każdą...

Pan da 3, profesorzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz