XX

23 5 0
                                    

Saren rozejrzała się po okolicy, nie do końca rozumiejąc co tutaj robi. Park. Zwykły, najzwyklejszy park, jakich tysiące. Zielone drzewa, trawa i niesamowite pustki jakby już dawno zapomniano o tym miejscu. Lub wydawało się ono wyjątkowo mało atrakcyjne w perspektywie możliwości pójścia do klubu czy gdziekolwiek indziej. Widocznie nikogo park od dawna już nie obchodził. Kostka dawniej służąca za chodnik była popękana podobnie jak ławki które pamiętały lepsze czasu. Jednak było w tym zapomnieniu coś magicznego. Co w jakiś sposób od razu przyciągnęło uwagę brunetki tak jak wcześniej Caden'a.

— Chodź. — Polecił, spokojnie idąc przed siebie. To miejsce wydawało się mieć na niego dobry wpływ. Jakby momentalnie zsyłało na niego błogi spokój.

Brunetka ruszyła za nim z lekką trudnością. Ubranie wysokich butów nie było najlepszym wyborem. Chociaż skąd miała wiedzieć? Spodziewała się raczej spotkania w klubie lub restauracji. Tak właściwie spodziewała się wszystkiego tylko nie tego.

— Cholera. — Mruknęła niepocieszona, co spotkało się z parsknięciem śmiechem blondyna. Podszedł do niej i o nic nie pytając, wziął na ręce w stylu panny młodej. — Nie prosiłam o pomoc. — Zauważyła lekko oburzona. Może z boku ten gest wydawał się miły a może nawet romantyczny. Jednak z jej był ciosem prosto w jej godność, która była dla niej nienaruszalną wartością.

— A ja nie pytałem, czy jej chcesz. Bo ewidentnie jej potrzebowałaś. Tylko tego by trzeba było, żebyś skręciła sobie kostkę. — Zauważył, kierując się w bliżej nieznanym jej kierunku.

— Nie jestem aż tak delikatna. — Zapewniła, oplatając rękami jego kark. — I nie jestem damą w opałach, która potrzebuje ratunku.

— A ja nie jestem rycerzem na białym koniu. Jestem tylko całkiem pomocnym chłopakiem. — Oświadczył, na co ta przewróciła oczami. — Co żadnej ciętej riposty? — Spytał widocznie rozbawiony ich wymianą zdań.

— To żałosne kłamstwo nie wymaga żadnego komentarza. — Zapewniła, starając się zachować poważny wyraz twarzy. Co zazwyczaj przychodziło jej z łatwością. Z natury była po prostu wredna, a nawet okrutna. Zawsze poważna i przy tym wyrachowana. Jednak przy nim coś się zmieniało.

W końcu mężczyzna zatrzymał się i położył ją na ziemi. Ta z lekkim trudne odnalazła równowagę. Ponownie przeklinając wysokie buty, które włożyła. I chociaż chodziła w nich niemal bez ustanku i zazwyczaj nie sprawiało jej to większego problemu, dzisiaj z trudem trzymała równowagę. Jak widać, nawet ona nie zawsze mogła trzymać fason.

— Zdejmij te buty. — Zasugerował, sam zdejmując swoje. Zdjął również skarpetki, stając boso ns trawie. W reakcji na to stwierdzenie Saren skrzywiła się lekko. — No co? Taka twarda a pokonuje ją trawnik?

— Jesteś momentami strasznie prowokacyjny. — Zauważyła, jednak ostatecznie zdjęła ze stóp buty. Stanęła na gołej ziemi, a mimowolny grymas wdarł się na jej usta.

— A ty oporna. I trzeba cię prowokować, żebyś cokolwiek zrobiła. — Zauważył, zresztą jak sama się przekonała całkiem trafnie. — Zachowujesz się, jakbyś pierwszy raz chodziła po trawie boso. — Dodał, na co ta posłała mu znaczące spojrzenie. — Ale, że nigdy? Gdzieś ty się wychowała?

W piekle.

— W dużym mieście. I jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do chodzenia boso po trawie. Bo niby po co? — Dopytała wbijając w niego przenikliwe spojrzenie jasnych tęczówek. Naprawdę chciała zrozumieć. Co niby w czymś takim przyjemnego?

— Zaraz się przekonasz. — Zapewnił, wyciągając w jej stronę dłoń. Ona niepewnie ją przyjęła i razem ruszyli przed siebie, po prostu spacerując.

— Czemu zabrałeś mnie akurat tutaj? — Dopytała, rozglądając się po parku. To miejsce skrajnie odbiegało od tych, których zazwyczaj się trzymała. Nieco przerażających i pełnych grzechu.

— Bo Ty pokazałaś mi swoje miejsce. Takie, do którego widocznie chodzić z przyjemnością. Teraz moja kolej. — Wyjaśnił, siadając pod jednym drzewem. Brunetka mimo pewnych wątpliwości usiadła obok niego, opierając się o jego ramię. — Tu niemal zawsze jest tak spokojnie. Dlatego lubię tutaj przychodzić.

— Nie wydajesz się być typem samotnika. Jesteś raczej wygadany i ewidentnie lubisz mieć kogo powkurzać. — Zauważyła, zakładając nogę na nogę. Musiała przyznać, że to miejsce było uspokajające.

— A ty wydajesz się być typem osoby, która wszystkich osądza. Patrzysz z góry i myślisz sobie "Kurwa jacy żałośni. Jestem lepsza od nich wszystkich". I to jest super wkurzające. — Mruknął, na co ta wzruszyła ramionami. Taka już była. Wychowana w przeświadczeniu wyższości i pogardzie dla rasy ludzkiej.

— Bo taka prawda. Tak wychował mnie ojciec i tyle. — Wyjaśniła, wspominając o ojcu co zaskoczyło i ją. Nienawidziła tego robić. I kiedy tylko mogła, uciekała od tego tematu.

— Wiesz, ja mógłbym zrzucić moje samotnicze zapędy na nie kochającego ojca. I fakt, że w zasadzie wychowałem się sam. Jednak jestem dorosły, więc nie zrzucam winy za swoje problemy na rodziców. — Oświadczył, spoglądając na nią kotem oka.

— Ty po prostu uwielbiasz mi udowadniać, że moje myślenie jest proste i dziecinne co? — Dopytała, na co tym razem on jedynie wzruszył ramionami. — Jakim prawem ja jeszcze z tobą wytrzymuje.

— A ja z tobą? — Spytał, krzyżując ramiona na piersi. — Wierzysz w przeznaczenie Saren?

— Wierzę, że nie wszystko jest zapisane w gwiazdach. Jednak są pewne rzeczy, które muszą się zdarzyć. Bo są częścią większego planu. — Wyjaśniła, z uwagą obserwując jego relacje. Jakby po raz kolejny spodziewała się krytycznej odpowiedzi.

— Tak. To ma sens. — Przyznał, co szczerze ją zdziwiło. — Ja wierzę, że ludzie są sobie pisani. Nie tylko w związkach, ale też przyjaźniach. I czasem poznajemy osobę, z którą czujemy się dobrze. I od pierwszych sekund wydaje nam się, że znany ją całe życie. Jakbyśmy kompletnie nieświadomie czekali właśnie na nią.

— Poznałeś kiedyś kogoś takiego? — Dopytała poprawiając upięte włosy. Ta dyskusja okazała się dla niej całkiem ciekawa. Jak każda, którą z nim przeprowadzała.

— Niedawno. — Przyznał, nie wdając się w szczegóły.

Saren musiała przyznać, że było w nim coś przyciągającego. Lubiła słuchać jego wywodów. Był inteligentny. Nigdy w swoim długim życiu wcześniej nie przypisała tej cechy żadnemu człowiekowi. A jemu tak. Co czyniło go w pewien sposób wyjątkowym. Przynajmniej dla niej.

— Tyle gadasz, a jednocześnie nic mi o sobie nie mówisz. — Mruknęła, starając się udawać oburzoną. Chciała się czegoś o nim dowiedzieć. Musiała to zrobić, by wypełnić swój wielki plan.

— Mógłbym to samo powiedzieć o tobie. — Zauważył, podnosząc się z ziemi. Ona automatycznie zrobiła to samo, po raz kolejny idąc za nim. — Widać oboje lubimy zgrywać tych seksownych i tajemniczych. — Dadał, przybierając na twarz cwaniacko uśmiech. Złapał diablice za ręce i nim ta zorientowała się, co się dzieje ten pociągnął ją i wrzucił do jeziora.

— Ty idioto! — Warknęła, wynurzając się po chwili ponad powierzchnie. — Co to kurwa w ogóle miało być?! Po cholerę, żeś to zrobił!?

— Kurwa spokojnie to był tylko żart. — Wyjaśnił podchodząc do brzegu, by pomóc jej wyjść.

— Chujowo żart. — Dodała łapiąc jego rękę, która odrzuciła. Sama wyszła z jeziora, wykraczając kompletnie przemoczone włosy.

— Chodźmy do mnie, to się wysuszysz. — Zasugerował, na co ta spojrzała na niego morderczo. Ostatecznie jednak postanowiła przyjąć jego propozycje.

— Dobra, ale ja prowadzę.

Sinners And Mortals Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz