13.

134 15 7
                                    

- Spokojnie.

Kalista zastrzegła uszami i zarżała nerwowo przestępując z nogi na nogę.

Wyglądało na to, że obie wolałyby być teraz gdzieś indziej; z tą różnicą, iż Kalista otwarcie mogła wyrazić swe niezadowolenie.

Kara klacz była uosobieniem wolnego ducha i chyba właśnie dlatego tworzyły zgraną parę. Gdy Faye tylko mogła sobie na to pozwolić uwielbiała poddawać się woli zwierzęcia i mknąć w nieznane niczym wypuszczona z łuku strzała podczas ich przejażdżek. Ostatnio jednak zaniedbała swą czworonożną przyjaciółkę za co Kalista być może dodatkowo trochę się na nią boczyła.

Faye ściągnęła wodze, a potem pogładziła czarną szyję Kalisty, która zaczęła nerwowo zarzucać łbem. Pomijając fakt, iż jej klacz miewała swoje humory, nie czuła się też dobrze podróżując w dużej grupie. Tymczasem przemierzały zasnutą mgłą dolinę dolinę w towarzystwie blisko dwudziestu innych koni i jeźdźców by ostatecznie dotrzeć do wioski Albrine i wyzwolić ją z łap ognistych bestii. A przynajmniej taki był plan.

Podróżowali miarowym tempem - czekały ich przynajmniej dwa dni drogi, a następnie kolejne dwa drogi powrotnej - konie nie powinny się zanadto przemęczyć, a podróżując tak licznym gronem z oddali prezentowali się jak mała armia. Nikt nie chciał niepotrzebnie alarmować mieszkańców mijanych wiosek toteż zmuszeni byli zwalniać tempo, a kiedy trzeba, pozwolić ludziom pozdrowić ich księcia i księżniczkę.

Dochodziła trzecia godzina od wyjazdu z zamku. Wyruszyli o brzasku by nie tracić ani chwili światła słonecznego. Dni i tak robiły się coraz krótsze, a podróż po zmroku zawsze wymagała dodatkowej ostrożności.

- Biedactwo - rzekła ze współczuciem Rhia spoglądając na klacz Faye.

Jechała konno tuż obok niej, zdając się wchłaniać każdy moment, każdy widok, każdy powiew wiatru. Choć nie była w pałacu zamknięta, nieczęsto podróżowała. Dlatego też ciekawy świata umysł księżniczki pochłaniał wszystkie księgi, które wpadły jej w ręce, a pędzel wodzony przez nią po płótnie uwieczniał każdy piękny krajobraz - ten prawdziwy lub ten opisany w księgach.

- Przywyknie i się uspokoi, prawda Kalisto? - Faye poklepała bok klaczy. Miała nadzieję, że jeśli ona pozostanie niewzruszona, klacz w końcu zrozumie, że nic jej nie grozi.

Biały wierzchowiec Rhii był tymczasem istną oazą spokoju. Wszystkie konie należące do królewskich stajni były najszlachetniejszymi osobnikami sprowadzonymi z królestwa Tahan - oprócz tego iż konie te były czystej krwi cechowały się szybkością i wytrzymałością znacznie przewyższającą konie hodowane w Nadavie. Wierzchowce dosiadane przez członków rodziny królewskiej były dodatkowo starannie dobrane i świetnie wyszkolone - tak by nie mogły stać się potencjalnym zagrożeniem dla swojego jeźdźca.

Faye wciągnęła nosem rześkie powietrze i wciąż mając na uwadze niespokojną Kalistę, dyskretnie obejrzała się do tyłu. Już przez dłuższą chwilę czuła na plecach czyjś wzrok i dla odmiany nie mógł być to książę, który jechał na samym przodzie, przewodząc ich gromadzie. Jej podejrzenia, raczej trafne, padły na podróżujących na samym końcu czarowników. Czy jakimś sposobem mogli o niej wiedzieć? Nie miała pojęcia.

Jak i poprzednim razem gdy ich widziała, czarownicy zachowywali się tak swobodnie, iż było to w pewnym stopniu osobliwe. Jakby wcale nie przejmował ich fakt, iż byli pilnowani przez straż, która za rozkaz miała karanie nadprogramowego użycia magii. Przez cały czas gawędzili i żartowali między sobą, jak grupa starych druhów, która wybrała się razem na wypoczynek raczej niż na starcie z nieznanym.

- Daj jej to w trakcie postoju - usłyszała niespodziewanie, co zmusiła ją do odwrócenia wzroku. - To Szarokrzew, zazwyczaj działa.

Faye popatrzyła na roślinę o drobnych, szarych kwiatkach i szerokich, długich, ciemnych liściach, a potem podniosła wzrok na mężczyznę, na którego wyciągniętej dłoni leżała.

Nadworna ObrończyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz