Rozdział 14.

2.5K 85 7
                                    

Lucrecia


Stres jaki opanował moje ciało po usłyszeniu gdzie mamy jechać był nieporównywalny do niczego. I jak dla Aresa nie było to nic niezwykłego, ja na samą myśl o tym że miałabym spędzać czas w towarzystwie państwa Rochester robiło mi się nie dobrze. Byli to ludzie wyższych sfer o których mówiono podczas rodzinnych kolacji i nigdy nie przypuszczałam że takowymi ludźmi zacznę się otaczać. Nie wiedziałam też na ile mogę liczyć na wsparcie Aresa który był moim jedynym kołem ratunkowym w tej sytuacji. Miałam nadzieję że w razie problemu to on stanie za mną i nie dopuści do niezręcznej chwili.

Szybkim krokiem skierowałam się do samochodu by po chwili otuliło mnie przyjemne ciepło. Brunet musiał wziąć kilka rzeczy z firmy a ja przy okazji wykorzystałam ten czas na przebranie się w nową spódnicę. Wolałam wyglądać dobrze w szczególności dlatego że spotkam mamę Aresa a co gorsza samą Grace. Starałam się udawać że obecne zdarzenie nie wywiera na mnie większego wpływu. Niestety tak nie było na prawdę, ponieważ stres mnie wręcz wyżerał od środka. Czułam na sobie podczas jazdy spojrzenie mężczyzny jednak wolałam nie zwracać na to uwagi i obserwować przemierzaną ulicę.

W pewnym momencie głośna ulica zamieniła się zaciszną leśną ale asfaltową drogę. Otaczały nas wysokie drzewa a w około nie było żadnej żywej duszy. Pobocza zaścielone były kolorowymi liśćmi a ostatnie promienie słoneczne przedzierały się przez korony drzew. I choć wszystko wydawało się być zachwycające to oddech odebrał mi widok znajdujący się przed nami.

Wysoka brama z dużym R rozsunęła się dzięki czemu wjechaliśmy na posiadłość państwa Rochester. A dom który był raczej willą ani trochę nie przypominał tego widniejącego na stronach internetowych. Wszystko zachowane było w bieli i nowoczesnym stylu. Oddzielne garaże czy piękna kostka jak i rośliny przed domem. Budynek ociekał bogactwem którego nie dane było mi zaznać przez co od razu wiedziałam że tu nie pasuję.

- McCay słuchałaś mnie? - wzdrygnęłam słysząc zachrypnięty głos obok. - Czyli nie. - skwitował a ja uśmiechnęłam się nerwowo. - Postaram się żebyś nie musiała długo na mnie czekać i w razie problemu po prostu mnie o tym poinformuj. - dodał po czym oboje wyszliśmy z samochodu.

Nie zdążyłam się nawet zastanowić nad sensownym przywitaniem, ponieważ natychmiast drzwi otworzyła mała brunetka z rozpuszczonymi włoskami opadającymi na jej roześmianą twarz.

- Lucy! - przylgnęła do mnie jak tylko weszłam do środka. - Stęskniłam się za tobą! - nic nie mogłam na to poradzić że te słowa mnie bardzo rozczuliły.

- Ja za tobą też. - odparłam puszczając jej oczko.

- Ares! - przeniosła wzrok na swojego brata który po zawieszeniu naszych płaszczy wziął ją na ręce.

- Witaj mała Lotttie. Jest w domu Grace? - spytał odkładając ją na ziemię i gestem ręki zaprowadził mnie do holu.

Wnętrze ku mojemu zaskoczeniu było bardzo przytulne choć i tak nie dało się zauważyć że wszystko jest z najwyższej półki.

- Nie ma. Ale ma przyjechać! - pisnęła szczęśliwa a ja starałam się ukryć przerażenie jej osobą.

- Nareszcie jesteście. - zza rogu wyszła kobieta z ciepłym wyrazem twarzy. - Jestem Sylvia, mama Aresa. - podała mi zadbaną dłoń którą delikatnie uścisnęłam. - A ty jesteś pewnie Lucrecia. Miło mi cię poznać. Connor zaraz powinien przyjechać dlatego chodźcie do kuchni. Macie ochotę na kawę lub herbatę? - spytała gdy doszliśmy do dużego przestronnego pomieszczenia.

- Nie dziękuję. - odmówiłam podobnie jak brunet.

- Wybaczcie ale dopiero co wróciłam ze spotkania dlatego wciąż jestem w sukience. - wskazała na granatową elegancką kreację podkreślającą jej figurę.

Burning roseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz