Aurora
Wskazówki zegarka wybiły godzinę 3:30, a ja stoję w mroku nocy wpatrzona w jeden punkt, ściskając w dłoni bukiet pomarańczowych lilii.
Dzisiaj wyjeżdżamy, a ja musiałam tu przyjść, zwłaszcza po tym, co zrobiłam wczoraj. Nie żałuje, nie mam wyrzutów sumienia, żadnego ciężaru spoczywającego na moich barkach, wręcz przeciwnie czuję się lżej, wiedząc, że człowiek, który skazał mnie na cierpienie, pragnący mojej śmierci teraz sam płonie w piekle. Zabiłam go, zabiłam człowieka, którego kochałam jako dziecko i znienawidziłam jako nastolatka.
Oczami wyobraźni widzę zmartwioną twarz mojej matki, a w rzeczywistości mój wzrok wbity jest w nagrobek z jasnego kamienia z wygrawerowanymi złotymi literami układającymi się w imię kobiety, która była dla mnie wszystkim.
„Martha Jones"
Mamo, nie proszę o wybaczenie, choć wiem, że odebrałam życie osobie, którą kochałaś, ale on nie był już sobą, tak naprawdę odszedł razem z tobą.
Chciałaś wychować mnie na dobrego, czystego człowieka pełnego wartości i udałoby ci się to, gdyby nie on. On pchnął mnie jako pierwszy na ścieżkę, która była tak odległa od tej, którą chciałaś mnie prowadzić. I właśnie za to go nienawidziłam mamo, za to, że dziś patrzyłabyś na mnie z rozczarowaniem. Z małej niewinnej dziewczynki pomagającej ci układać bukiety z twoich ukochanych pomarańczowych lilii, stałam się potworem napędzanym nienawiścią bez sumienia.
Nie ma dla mnie ratunku, nawet go nie chcę. Nie w świecie, w którym żyje, z niego można uciec tylko w jeden sposób, a moja lista ma jeszcze jeden punkt, bez którego nie odejdę w spokoju.
Układam bukiet i prostuje się, czując czyjąś obecność za moimi plecami, mimo tego mój wzrok nadal skupiony jest jedynie na złotym napisie.
- Nikt cię nie śledził ? - niski lekko ochrypnięty głos mężczyzny przerywa ciszę, w której trwałam.
- Czyżbyś we mnie wątpił ? - pytam, nie patrząc na przybyłą osobę, która właśnie przemieszcza się, stając u mojego boku.
- Nigdy. Dobrze wiesz, że powierzyłbym ci swoje życie. - przenikliwy wzrok mężczyzny błądzi po mojej twarzy.
- A ja postawiłabym je nad swoim. - zapewniam i z lekkim uśmiechem przekręcam głowę w prawo, by spojrzeć na dobrze mi znaną twarz. - Dobrze cię widzieć.
- Ciebie również Auroro. Nawet nie wiesz, jak ciężko było przebić się przez chętnych na dzisiejsze spotkanie, każdy z nas z niecierpliwością czeka na ciebie. - mówi z lekkim rozbawieniem w oczach, co powoduje, iż mój uśmiech poszerza się nieznacznie.
- Wszystko zależy od tego, czy moja prowokacja przeszła pomyślnie.
- Owszem, przynęta połknęła haczyk z naszą niewielką pomocą.
- Świetnie. W takim razie nie dłużej niż w przyszłym tygodniu możecie się mnie spodziewać. - informuje przyjaźnie, ale po chwili poważnieje, bo wiem, że to jeszcze nie czas na takie rozmowy. - Jesteście gotowi ? Nie będzie dużo czasu na przygotowania akcji. Dam wam cynk jak najszybciej się da, ale musicie liczyć się z moimi możliwościami.
- Wszystko będzie gotowe. - jest pewny swoich słów, a ja nie mam żadnych wątpliwości, że jest tak, jak mówi. - Szef chcę wiedzieć, jak ci idzie z ...
- Jest tak, jak być powinno. Jest chroniony, jak obiecywałam. - przerywam jego wypowiedź, domyślając się, o co chodzi, nieświadomie przy tym spinając mięśnie.
- Pójdzie z nami dobrowolnie czy będą komplikacje ? - pyta nie kryjąc zaciekawienia.
- Nie jest głupi, sam przyjdzie do szefa.
- Nie przejrzał cię, co mnie w sumie nie dziwi, ale tak między nami sądzisz, że szef będzie zadowolony ?
- Będzie, jestem tego pewna.
- Skoro ty tak mówisz, nie może być inaczej.
- Czas na mnie. - kończę niewygodny dla mnie temat, zerkając na zegarek, po czym chwytam policzki pokryte kilkudniowym zarostem i z mocą patrzę w niebieskie skupione oczy. - Już niedługo wszyscy będziemy razem tak jak kiedyś.
Mężczyzna zgadza się ze mną lekkim skinieniem głowy, pokrywając swoimi szorstkimi dłońmi moje. Nie myśląc wiele, wspinam się na palce i składam delikatny pocałunek na jego czole.
- Do zobaczenia wkrótce. - szepczę i odchodzę, nie czekając na odpowiedź.
***
Gdy wchodzę do sypialni, mój wzrok pada na łóżko. Brayden leży tak, jak go zostawiłam. Jedna z jego umięśnionych rąk leży wyciągnięta na łóżku ta sama, która obejmowała mnie dzisiejszej nocy, a druga spoczywa na jego nagim wyrzeźbionym brzuchu. Gęste brązowe włosy są w nieładzie, kilka dłuższych kosmyków opada na jego czoło. Twarz ma spokojną, rozluźnioną i mimo ostrych rusów wygląda w tej chwili łagodnie. Jest przystojnym mężczyzną, cholernie przystojnym. W moim życiu widziałam ich wielu, ale tylko w jego obecności moje ciało buntuje się przeciwko mnie. Instynkty przejmują kontrolę, gdy patrzy intensywnie swoimi bursztynowymi oczami, przez skórę przechodzi prąd zawsze, kiedy mnie dotyka. Moje zmysły szaleją w chwili, gdy czuję jego stymulujący zapach cytrusów połączonych z piżmem. Niezaprzeczalnie mam słabość do Braydena, a to wiele komplikuje, ale nie powstrzymuje mnie to, by odmówić sobie przyjemności, którą czerpię, będąc przy nim.
Bezczelnie wykorzystuje jego niewiedzę, łamie wyznaczone mi zasady dla chwili obezwładniającej mnie rozkoszy. Zachowuje się egoistycznie, pozwalając mu żyć złudzeniami, które już niedługo wyjdą na jaw. Wiem, że nie będzie zadowolony, prawdopodobnie znienawidzi mnie, ale to jeszcze nie dziś, nie teraz, dlatego chcę wykorzystać każdą chwilę, która mi została, bo po raz pierwszy, czuję się przy kimś tak dobrze i lekko. Próbowałam zachować dystans, naprawić to, co spieprzyłam, dać mu szansę na zrezygnowanie ze mnie, ale on tego nie robił, za każdym razem wiedział, jak mnie podejść bym kolejny raz się złamała i oddała mu się niemal w pełni.
Jestem samolubna i kiedyś za to zapłacę, ale nieważne jak wysoka będzie cena, ja nie będę żałować.
Z moich rozmyślań wybudza mnie ruch na łóżku. Brayden porusza wolno rękoma, jakby czegoś szukał, a gdy tego nie znajduje, marszczy brwi i mruczy ochryple pod nosem, wywołując tym gestem mały uśmiech na mojej twarzy.
- Aurora... - wypowiada zaspały moje imię, unosząc nieznacznie powieki.
- Jestem tu. - szepczę, a elektryzujący bursztyn odnajduje mnie natychmiast.
- Wybieracz się gdzieś Aniołku ? - przeciera twarz dłonią, a następnie unosi się na łokciu i patrząc na mnie, wyczekuje odpowiedzi.
Taki zaspany wygląda uroczo, a zarazem cholernie seksownie. Roztrzepane włosy, zamglone oczy, lekko napuchnięte usta, w połączeniu z ochrypłym głosem i nagim umięśnionym ciałem, tworzy mieszankę, która rozczula mnie, jednocześnie wywołując rozkoszny skurcz w podbrzuszu.
- Niedawno wróciłam. - mój głos w dalszym ciągu jest cichy, zabarwiony nutką wesołości.
- Wróciłaś ? - dopytuje, a gdy zerka na zegarek, marszczy brwi w zdziwieniu. - Jest 5 rano. Gdzie byłaś? - gdy nic nie odpowiadam, tylko wpatruje się w niego uśmiechnięta, zaczyna się niecierpliwić. - Błagam, tylko mi nie mówi, że włóczyłaś się samotnie nocą po mieście. - wzdycha nieco rozdrażniony, podnosząc się do siadu.
Pod jego czujnym wzrokiem podchodzę do strony łóżka, na której spałam. Nieśpiesznie rozbieram się do naga, a intensywny bursztyn pieści moje ciało. Klękam na brzegu mebla, chwytam w dłoń delikatną satynową pościel i wślizguje się pod nią, układając się wygodnie na plecach, nie tracąc przy tym kontaktu wzrokowego z mężczyzną.
- Byłam na cmentarzu. - odpowiadam zgodnie z prawdą. - U Marthy. - gdy padają te słowa, Brayden układa się bokiem w moją stronę, podpierając ciężar ciała na łokciu.
- Mogłaś mi powiedzieć, że chcesz ją odwiedzić, przecież pojechałbym z tobą. - łagodny głos mężczyzny w połączeniu z troską w oczach i czułym muskaniem mojego policzka przez jego duża, szorstką dłoń, powoduje, że w moim wnętrzu zaczynają walczyć o dominacje sprzeczne emocje.
- Chciałam zrobić to sama. Potrzebowałam tego.
- Mimo wszystko wolałbym wiedzieć...
- Oboje wiemy, jakby to wyglądało. Nie chciałbyś mnie samej puścić, ja bym się stawiała, a ty nakręcał jeszcze bardziej, pokłócilibyśmy się, później prawdopodobnie wylądowali w łóżku albo gdzieś indziej wyładowując swoje frustracje podczas ostrego pieprzenia i może dopiero po tym dałbyś się przekonać.
- To całkiem kuszący schemat nie sądzisz ? - pyta z cwanym uśmieszkiem i iskierkami rozbawienia w oczach.
- Zgadam się z tobą, tyle że po wczorajszym dniu potrzebowałam spokoju, dlatego zrobiłam to bez twojej wiedzy.
- W porządku.
- I tyle ? - patrzę na niego powątpiewająco.
- Tyle. - wzrusza beztrosko ramionami. - Zaskoczona ?
- Szczerze to tak. - z moich ust wydobywa się chichot. - Spodziewałam się krzyków, opierdzielenia mnie, może rzuceniem czymś, co będziesz miał pod ręką i przynajmniej kilku klapsów.
- Nie mam ochoty się kłócić Aniołku. Co prawda nie jestem zadowolony, że pojechałaś tam bez mojej wiedzy ze względu, chociażby na twoje bezpieczeństwo, ale też nie zapominam o tym, że jesteś w stanie ochronić się sama. Jesteś niezwykłą kobietą, ale mimo twojej siły i zdolności to ja chcę o ciebie zadbać, w każdy możliwy sposób. - powaga, którą widziałam przez całą jego wypowiedź, znika błyskawicznie, gdy kontynuuje. - No ale kilka klapsów zaraz możesz dostać ! - podnosi rozbawiony głos.
Nagle dłoń Braydena, która głodził mój policzek, znika pod pościelą, by sekundę później objąć moją talię i w akompaniamencie mojego zaszokowanego pisku, wciągnąć moje ciało na swoje. Wybucham głośnym śmiechem, gdy zaczyna drugą dłonią klepać mnie w tyłek. Nie są to mocne uderzenia, tylko lekkie i szybkie poklepywanie.
- Uwielbiam twój tyłeczek. - mimo że moja roześmiana twarz jest wciśnięta w zagłębienie jego szyi, to czuję, jak uśmiecha się szeroko, wypowiadając te słowa.
Unoszę się, by móc spojrzeć na twarz mężczyzny, który prezentuje mi uśmiech godny reklamy pasty do zębów. W moim ciele rozchodzi się niesamowicie przyjemne ciepło, gdy widzę roziskrzone wesołością bursztynowe oczy. Można w nich utonąć, zwłaszcza w tym wydaniu pochłaniają, odmóżdżają i przyciągają.
- Co to za wygłupy ? - pytam z udawanym oburzeniem. - Panie Braydenie tak nie przystoi mężczyźnie na Pańskim stanowisku. - stwierdzam, a mój głos brzmi radośnie.
- Mało mnie obchodzi, co mi przystoi, a co nie, skoro sprawiam, że się uśmiechasz, nie mam zamiaru się tym przejmować, zwłaszcza gdy jesteśmy sami. - mówi, nie kryjąc czułości, jaką mnie darzy. - Tak więc... - nie kończy zdania, zamiast tego zrywa się i zamienia nas miejscami.
Przez zaskoczenie dopiero po chwili uświadamiam sobie, że leże pod nim, a moje nogi sprawnie unieruchomił swoimi, tak samo, jak ręce, które trzyma w żelaznym uścisku swojej lewej dłoni nad moją głową. Zdezorientowana spoglądam na zadowolonego z siebie Braydena.
Mój oddech przyśpiesza, gdy czuję twardą męskość wbijającą się mój brzuch. Sutki twardnieją jak dwa kamyczki, a twarda klatka Braydena ociera się o nie nieznacznie, pobudzając moje ciało, które zaczyna odczuwać frustrujący niedosyt. Mężczyzna nieśpiesznie i z niezwykłą delikatnością muska moje ciało opuszkami palców, zaczynając od szyi przez zarys piersi oraz talię, aż do biodra i z powrotem.
Przez nasze ciała przeskakują iskierki, elektryzujące pożądanie unosi się w powietrzu, a chęć spełnienia z sekundy na sekundę rośnie. Moja skóra płonie w każdym miejscu, w którym styka się z mężczyzną. Serce przyśpiesza swoje bicie, pompując wrzącą krew. Cała buzuje, czuję się, jakbym miała za chwilę eksplodować. Chcę więcej, ja kurwa potrzebuje więcej.
W oczach Braydena widzę takie samo pragnienie, z którym walczy, by dalej mnie drażnić, doprowadzać do szaleństwa.
Szarpię rękoma, próbując uwolnić dłonie, które aż mrowią chcąc dotknąć mężczyzny, przyciągnąć go mocno do swojego ciała, ugasić rosnący pożar, tyle że żelazny uścisk nie daje mi takiej możliwości.
Silna dłoń drażni moje piersi muśnięciami delikatnymi jak piórko, które odczuwam jak liźnięcia ogniem. Wyginam plecy w łuk, pragnąc więcej, ale on odsuwa ją, nie dając mi tego, czego w tej chwili potrzebuję.
Z mojego gardła wydobywa się jęk rozkoszy pomieszanej z frustracją.
- Brayden... - wypowiadam przeciągle jego imię z jawnym pragnieniem.
- Tak Auroro ? - ochrypły niski głos przepływa przez całe moje ciało w postaci gęsiej skórki.
- Dotknij mnie. - skomle, nie mogąc już znieść napięcia buzującego wewnątrz mnie.
- Przecież dotykam cię Aniele. - uśmiecha się zarozumiale, mając całkowitą świadomość, co ze mną robi, normalnie walczyłabym ze sobą, by nie pokazać mu, jak wielką władzę ma nade mną, ale teraz jest mi wszystko jedno.
- Potrzebuje więcej, mocniej. - wzdycham głośno, gdy okrężnym ruchem palców stymuluję mój stwardniały sutek.
Niemal krzyczę, gdy szczypie nabrzmiałą brodawkę spełniając moją prośbę.
- Jeszcze !
Pociemniałe, płonące z pożądania oczy obserwują intensywnie każdą moją reakcję, pochłaniając mnie całą bezpowrotnie.
Powolnym ruchem uwalnia jedną z moich nóg, którą chwilę później chwyta pod kolanem i unosi. Natychmiast oplatam nią pas mężczyzny, przyciągając go bliżej siebie.
Moje biodra desperacko unoszą się w górę, szukając tarcia, które pozwoli mi zmniejszyć pulsacje już całkowicie gotowej, mokrej cipki. Udałoby się to, gdyby nie dłoń mężczyzny zaciśnięta na moim biodrze dociśniętym do materaca.
- Kurwa... - syczę przez zaciśnięte zęby, nie panując nad ogarniającą mnie irytacją. - Brayden proszę cię... nie zniosę tego dłużej !
- O co mnie prosisz ? - pyta zmysłowo, kusząc mnie, mamiąc moje zmysły i czerpiąc z tego satysfakcje.
- Pragnę cię. - sapię, gdy mocniej przyciska do mojego brzucha swoje twardego drgającego penisa. - Cholernie cię pragnę !
- Długa kazałam mi czekać, żeby to usłyszeć. - kącik jego ust unosi się, formując cwany uśmiech.
- Ty cholerny... - miękkie usta lądują na moich, przerywając moją wypowiedź, ale gdy ciało mężczyzny przesuwa się nieznacznie w dół, a jego twardy penis przejeżdża swoją długością po mojej spragnionej cipce, z gardła wyrywa się krzyk kończący rozpoczęte zdanie. - ... DUPKU !
Och Tak ! Tak, tak, tak... !
Kutas Braydena mocno przywiera do mojej cipki i ślizga się między moimi fałdkami, stymulując nabrzmiałą łechtaczkę. Jego ruchy są rytmiczne, z każdym moim głośniejszym jęknięciem tempo wzrasta. Jest mi tak cholernie dobrze, gdy w końcu czuję go tam, gdzie najbardziej tego potrzebowałam, ale on nie skupia się tylko na jednym. Drażni całe moje ciało, pobudza pieszczotami moje piersi, podgryza i ssie czułe miejsca na mojej szyi, warczy ochryple do mojego ucha, powodując drgania w najskrytszych zakamarkach mojego ciała.
Czuję, jak z każdym ruchem popycha mnie wyżej i wyżej, coraz bliżej szczytu, z którego z przyjemnością dzięki niemu spadnę.
Podwijam palce u stóp, gdy przychodzi pierwszy silny skurcz zwiastujący kolejny jeszcze mocniejszy. Moje ciało wygina się w stronę mężczyzny, piersi mocno przywierają do jego torsu, nogi zaczynają drgać niekontrolowanie, głowa wbija się w poduszkę, a przed oczami stają mi mroczki, gdy przechodzi przez mnie potężną falę orgazmu.
Rozluźniam spięte mięśnie, oddychając ciężko, by po chwili z mojego gardła wydobył się krzyk. Otwieram szeroko oczy, czując wbijającego się w moją pulsującą cipkę członka. Pochwa zaciska się automatycznie, chłonąc każdy milimetr sztywnego wzmacniającego rozkosz kutasa.
- Kurwa jak dobrze ! - syczy przy moim uchu.
Brayden okrężnymi ruchami bioder wbija się do mojego gorącego wnętrza cholernie głęboko, nie spiesząc się, wychodzi niemal cały, by zaraz mocnym pchnięciem ponownie znaleźć się w środku.
Nasze oddechy mieszają się, roziskrzone oczy wpatrują się w moje. Mam wrażenie, jakbyśmy właśnie w tej chwili zespoili nie tylko swoje ciała, ale i poranione dusze. Czuję się emocjonalnie rozstrojona, mam ochotę krzyczeć, płakać i śmiać się na zmianę.
Pokryte potem ciało zderza się z moim coraz szybciej, coraz mocniej prowadząc mnie na kolejny szczyt wyższy, bardziej stromy niż jakikolwiek wcześniej.
Cała drżę, prąd rozkoszy przechodzi przez każdy mięsień, a ja krzyczę z łzami wyciekającymi z oczu. To, czego właśnie doświadczam, nie jest zwykłym przyjemnym orgazmem, to emocjonalna eksplozja rozkoszy, dzięki której osiągam dziwny stan wyzwolenia.
Coś cudownego, a zarazem cholernie przerażającego.
Mocno i rytmicznie zaciskam się na męskości, zasysając go zachłannie, a on wybucha, zalewając mnie gorącym strumieniem w akompaniamencie zwierzęcego ryku.
Brayden opada na materac, ciągnąc moje bezwładne ciało za sobą. Wtulam się w rozgrzaną pierś, a na policzku czuję, jak mocno bije mu serce niemal tak samo, jak moje własne.
- Jesteś moja Aniołku czy tego chcesz, czy nie. Bezpowrotnie związałaś swoje życie z moim i nic tego nie zmieni. - wyszeptuje słowa z przekonaniem, a ja nie jestem w stanie zaprzeczyć, zamiast tego ponownie w moich oczach zbierają się łzy bezradności. - Oraz tego, że ja również należę do ciebie. Bezapelacyjnie jestem twój Aurora.
I naprawdę tak jest. Nie mam siły dłużej zaprzeczać temu, co się między nami dzieje. Jednak pogodzenie się ze świadomością istnienia tej więzi złamie nam serca, ponieważ bańka, w której teraz żyjemy, pęknie, rozpieprzając wszystko dookoła.
Nie chcę tego i nie jestem na to gotowa, ale to konsekwencje moich wyborów, których już nie mogę w żaden sposób obejść.
Dokonałam wyboru dawno temu i nic tego nie zmieni, nawet jeśli miałoby mnie to doszczętnie zniszczyć.
Tyle że tym razem nie zniszczę tylko sobie...
***
Lot był jak zwykle dla mnie cholernie stresujący choć Brayden skutecznie odwracał moją uwagę od otoczenia. Tym razem było nas więcej, wliczając w to młodą dziewczynę, która całkiem nieźle maskowała swój strach. Zmieniła się, godziny spędzone na rozmowach ze mną okazały się niezwykle skuteczne.
Udało mi się przekonać Braydena, że to ja powinnam, ją odwieź do domu, ale nie obyło się bez towarzystwa dwóch ochroniarzy, którzy nie są dla mnie żadną przeszkodą i gdy tylko proszę ich o wyjście z samochodu i danie nam chwili na osobistą rozmowę robią to bez żadnego sprzeciwu.
- Pamiętasz numer ? - pytam łagodnie, patrząc w wielkie niebieskie oczy dziewczyny.
- Pamiętam. - odpowiada natychmiast pewnie.
- Możesz mu w pełni zaufać, ręczę za niego. - zapewniam ją, wierząc całkowicie w swoje słowa. - Nauczy cię obrony, doda ci to więcej pewności siebie, ale jeśli nie chcesz...
- Chcę umieć się obronić sama. Jeśli dajesz mi taką możliwość, skorzystam z niej.
- Bardzo mądrze. Przeszłaś naprawdę dużo okropnych rzeczy, nie próbuj zapomnieć, zmierz się z tym i pokonaj.
- To przeszłość, której nie zmienię, ale przetrwałam, jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej i nie pozwolę, żeby to, co było, zrujnowało to, co dopiero będzie.
- Dokładnie. - uśmiecham się ciepło, widząc prawdziwą wojownicze przed sobą. - Jeśli potrzebowałabyś pomocy, nie wahaj się poprosić jego o nią. Wiem, że obarczyłam cię dużą odpowiedzialnością.
- Pomogłaś mi Aurora, ja również pragnę zrobić to dla ciebie. Poradzę sobie.
- Jestem tego pewna.
- Tyle ci zawdzięczam. Zapamiętam każde twoje słowo do końca życia i obiecuje, że nigdy się nie poddam.
- Jesteś jeszcze taka młodziutka. Spełniaj się, żyj i czerp z tego życia jak najwięcej.
Oplata mnie nagle ramionami, mocno przytulając się do mojej piersi, a ja odwzajemniam objęcia, obdarowując ją ciepłem, jakie dostaje równiej od niej.
- Zapamiętałaś, co masz powiedzieć, gdy uda ci się ich odnaleźć ? - upewniam się, szepcząc w jej włosy.
- Tak. - potwierdza cicho lekko łamiącym się głosem.
- Jak mają cię rozpoznać ?
- Hasło.
- Jak ono brzmi ?
- Feniks.
Powierzyłam to zadanie odpowiedniej osobie, jestem tego pewna już dziś.
- Musisz już iść Kruszynko. - informuje ją spokojnie, odsuwając delikatnie od siebie.
Zapłakane oczy dziewczyny patrzą na mnie uważnie, jakby chciały zachować każdy szczegół mojej twarzy w swojej pamięci.
- Zobaczę cię jeszcze kiedyś ? - delikatnie ochrypnięty głos pyta z płonącą nadzieją, którą muszę ugasić.
- Nie. Ja należę do świata, w którym ciebie ma już nigdy nie być rozumiesz ?
- Rozumiem.
Ocieram delikatnie jej policzki, ścierając z nich spływające słone krople, uśmiecham się ciepło i podnoszę do góry jej podbródek.
- Głowa do góry. Wracaj do domu, rodzina na ciebie czeka.
Bierze głęboki oddech i otwiera drzwi samochodu, po czym odwraca się i spogląda na mnie ostatni raz, uśmiechając się szeroko i promienne.
- Dziękuję.
Odpowiadam jej jedynie lekkim skinieniem, a potem patrzę przez przyciemnioną szybę, jak niemal biegnie w stronę swojego domu.
- Żegnaj Hope.
Jadąc ulicami Los Angeles, podziwiam widoki za oknem z lekkim uśmiechem. Wiem, że czekają mnie ciężkie czasy, ale dzięki tej niepozornej dziewczynie narodziła się we mnie mała iskierka nadziei.
W mojej głowie znajduje się zawiły labirynt spisków i intryg, do którego tylko ja mam mapę. Jeśli jeden plan zawala, rodzi się następny, po nim kolejny i aż do skutku.
Zawsze jestem dziesięć kroków do przodu, ale może tym razem pozwolę jednej dość wyjątkowej osobie mnie dogonić.
Jedynie musi się postarać wystarczająco mocno, w sumie musi tego w ogóle chcieć...
CZYTASZ
Wysłannicy Lucyfera: Upadły Anioł
RomanceBrayden Carson to bezwzględny, brutalny i niezwykle wpływowy Boss mafii budzący przerażenie i szacunek innych. Zawsze obchodził go czubek własnego nosa do czasu, gdy podczas jednego z zamachów, przed śmiercią ratuje go nieznajoma piękność. Tajemnicz...