Rozdział 2

16 3 5
                                    

Coraz bardziej nękały go wątpliwości, czy przyjazd tutaj miał sens. Niby nic go nie rozpraszało, codzienne obowiązki nie były skomplikowane, ot, trzy razy dziennie sprawdzenie czujników i pułapek, raz czy dwa razy dziennie kilkusetmetrowy spacer, gdy coś się złapało i trzeba było wykonać skan lub gdy jakieś zwierzę zmieniło położenie czujnika lub kamery. O resztę dbały automaty. Teoretycznie mógł kończyć pisanie pracy. Czasu miał wystarczająco. Ale jakoś nie szło...

Zdjął gogle i wyprostował ręce. Przeciągnął się i wyszedł na taras wieży. Wokół łagodne zbocza, i niemal jak okiem sięgnąć tylko las, las i las... No i błyszczący w słońcu zakręt Sanu w dole. Gdyby była noc widziałby przytłumione światła Leska i znacznie wyraźniejsze Soliny. Kurort miał swoje prawa. Dwieście tysięcy mieszkańców i wczasowiczów nie chciało zasłaniać latarni i neonów. Nie po to przyjechali, nie na tym polegała zabawa. Zresztą genetycznie zmodyfikowanym rybom i plezjozauridom w Zalewie to nie przeszkadzało. I nie miało przeszkadzać. Wręcz przeciwnie. Ich przystosowanie do światła i hałasu gwarantowało, że nie będą zapuszczać się do dzikiej strefy. A nawet gdyby im się to zdarzyło, to byłyby łatwym łupem dla wilków i niedźwiedzi. W nocy niewiele widziały, a wbudowany przez inżynierów instynkt nie pozwalał im atakować zwierząt stałocieplnych.

Gorzej było z owocami starszych eksperymentów... Sięgnął po wiszący na ścianie lorneton i błyskawicznie wyostrzył obraz na zakręcie Sanu. No tak... Rodzina karłowatych słodkowodnych fok bezczelnie baraszkowała między głazami. Matka i dwoje młodych. Obecnie przepisy surowo zabraniały tworzenia sztucznych ssaków, ale ten gatunek powstał na długo przed ich wprowadzeniem.

Z punktu widzenia ekologii foki to były szkodniki. Zjadały nie tylko uciekające z zalewu ryby, ale też naturalne gatunki. Co gorsza polowały również na płazy, które tutaj niemal cudem udało się reintrodukować po wielkim wymieraniu XXI wieku. Jednak wydawały się tak urocze... Mimo że były efektem inżynierii, biologowie nie uzyskali zgody na ich eliminację. Zwłaszcza młode i matki były nietykalne. Szeroka publiczność czuła się związana uczuciowo ze wszystkimi ciepłokrwistymi, niezależnie od tego czy były to gatunki naturalne, odtworzone, jak mamuty lub kwaggi, czy totalnie wymyślone. Czasem tylko przenoszono największe foki do obszarów gdzie szkody przez nie wyrządzane były mniejsze, bo naturalnej fauny już tam i tak prawie nie było. Głównie wpuszczano je do Wisły i Odry. Niestety potrafiły stamtąd wrócić, zapory i zasieki omijając lasem. Zresztą tak naprawdę najwięcej genów miały z uchatek, więc chodziły całkiem dobrze. Nawet po drogach.

Foki były też jedynymi większymi żywymi istotami jakie widywał tu za dnia i na własne oczy. Reszta towarzystwa pojawiała się tylko w nocy na obrazach z noktowizorów. Mógłby je co prawda bez trudu wytropić, wszystkie przecież były zaczipowane, ale regulamin surowo tego zabraniał. Nie wolno było niepokoić podopiecznych, a ingerować można było tylko w przypadku gdy osobnik rzadszego gatunku był napastowany przez mniej zagrożonego. W praktyce oznaczało to że mógłby ruszyć się z wieży gdyby wilki zaatakowały niedźwiedzia lub rysia. Jednak o tej porze roku było to mało prawdopodobne.

Wrócił do środka. Toster wyczuł jego przejście i otworzył się z trzaskiem roztaczając wokół kuszącą woń sera. Mimowolnie sięgnął jak zwykle. Zresztą wolał brakiem apetytu nie zdradzać majordomusowi kłopotów z samopoczuciem. Zaraz by uruchomił jakąś procedurę naprawczą, a przecież i tak nadmiar kalorii mu nie groził. Ta aplikacja uczyła się szybko i już drugiego dnia zbilansowała jego posiłki i wykryła czym go skusić. Podejrzewał zresztą, że mogłaby to zrobić szybciej, ale pierwszego dnia jej priorytetem był jego odpoczynek po podróży i relaks.

Skończył jeść i ponownie usiadł w fotelu, założył google, a druciki elektrod błyskawicznie wplotły się w jego włosy i przyssały do skóry. Nawet nie zdążył do końca tego poczuć, bo już dryfował w przestrzeni interfejsu. Już skręcał w kierunku "ruchomych obrazków" gdy powstrzymał go jego własny asystent. Kocur uśmiechał się łagodnie, ale w łapach trzymał złowieszczy transparent: "DEADLINE 335h 55 min 32 sek."...
Już 31... Coraz mniej czasu. Niechętnie zawrócił w stronę wciąż otwartego prezentera.
(Źródło:  https://skradzionesny.home.blog/2019/01/03/stacja-ii/ )

StacjaWhere stories live. Discover now