Wyznania (Grabiński)
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Wyznania | |
Pochodzenie | „Polonia” 1926, nr 141 (24 V), s. 12–13 | |
Wydawca | Spółka Wydawnicza "Polonia" | |
Data wyd. | 1926 | |
Miejsce wyd. | Katowice | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Gdyby się zapytano, co uważam za dominantę własnej twórczości, odpowiedziałbym, że jest nią uczucie wielkiego zdumienia, pełnego czci i uwielbienia zarazem zdumienia nad życiem i jego tajemniczością. „Na początku było zdumienie“ — tak zacząłbym pierwszy rozdział swej autobiografji. Cudowność życia i jego przejawów, zagadkowość zdarzeń, owa dziwność, o którą potrącamy niemal na każdymi kroku, kazały mi patrzeć na świat w zaraniu dni rozszerzonemi od zdumienia oczyma dziecka, przepoiły uczuciem lęku i podziwu twórczość lat młodzieńczych, wywołując męską zadumę dzisiaj, gdy zbliżam się do czterdziestki...
Oto mój motyw przewodni, moja zasadnicza „postawa“ wobec życia i jego spraw, rytm naczelny, w którym pulsują najistotniejsze tętna mej jaźni. Zjawiskiem wtórnem namiętna, uparta, nieustępliwa chęć zorjentowania się w cudnym, odurzającym odmęcie, żądza opanowania żywiołu, wprowadzenia ładu i porządku w chaos życiowych fenomenów: moja myśl twórcza i światopogląd artysty. Są tacy, którzy odmawiają mi do tego prawa, dając do zrozumienia, że moja „filozofja“ nic nikogo nie obchodzi i że powinna pozostać moją niejako czysto prywatną sprawą — co więcej usiłują zamknąć świat mojej myśli w formuły okultystycznych czy też psychjatrycznych dociekań i odciąć mi dostęp do serc ludzkich, zarzucając mi na twarz maskę zimnego doktrynera. Przeciw tym „zarzutom“ obroną jedyną i niezawodną są dla mnie wynurzenia „profanów“, opinje i głosy mych czytelników, którzy nie mędrkują i nie analizują, lecz intuicją serc wrażliwych odczuwają tęsknotę mych zmagań twórczych...
Pierwszym środkiem do opanowania oszałamiającego omętu życia stała się dla mnie religja. W niej znalazłem chwilowy przytułek, tymczasową przystań, do której zawinąłem ogłuszony kipielą pękających nad głową dziecka morskich olbrzymów. Wychowany pod czułem okiem najlepszej Matki w duchu religijności głębokiej a szczerej, byłem dzieckiem namiętnie nabożnem. Wiara moja już wtedy miała cechy wybitnie mistyczne; wyczuwałem tajemne związki między ziemią a zaświatem, dopatrywałam się już wtedy w zdarzeniach życiowych, historji i w losach mych krewnych i znajomych tajemniczych, ukrytych głęboko pod powierzchnią zwyczajności znaczeń: patrzyłem na wszystko jak na zamaskowaną zagadkę, wszędzie dostrzegałem symbole; spojrzenie moje na świat i ludzi miało już wtedy charakter „paraboliczny“. Szczególnie silnie odczuwałem piękno przyrody: krajobraz choćby najprostszy, najprymitywniejszy stanowił dla mnie zamkniętą w sobie, nowo zindywidualizowaną całość ożywioną jakąś myślą — miał swoją dziwną, tajemniczą duszę. Dziś nazwałbym to nastawienie mej jaźni w stosunku do przyrody i t. zw. rzeczy martwych „panpsychizmem“...
Z czasem wiara dogmatyczna przestała mi wystarczać; rozbudzone życie intelektualne i zmysłowe usunęło mi z pod nóg, bezpieczny dotychczas grunt: uczułem, że równowaga moja jest chwiejną. Nastąpił okres buntu i zwątpienia. Zaogniły je i spotęgowały bolesne przejścia — przewlekła, przeszło pięcioletnia choroba, szpitale, dwukrotna operacja ręki, widmo śmierci. Były to smutne chwile; zdarzenia między mym 15-ym a 21-ym rokiem rozpięły nad mem późniejszem życiem swe żałobne całuny, rzuciły cień mocny i wyrazisty na szlaki dni późniejszych. Poznałem już wtedy zagadkową grozę życia i nabrałem przekonania, że zło jest równie potężne jak dobro. Wyrazem rozgoryczenia z tych czasów jest moja pierwsza nowela p. t. „Puszczyk“, pisana jeszcze w r. 1906 a wydana w r. 1909 w zbiorku p. t. „Z wyjątków. — W pomrokach wiary“ (pod pseudon. Stefan Żalny. Lwów. Moniszewski).
Nastąpił okres ciężkiego zmagania się z życiem, trudne warunki materjalne, studja na uniwersytecie, lekcje, zabiegi konieczne do podtrzymania lichego zdrowa: szare, nieurozmaicone niemal żadnemi wrażeniami dziesięciolecie. W tym czasie powstały moje pierwsze fantastyczne utwory jak, „Szalona zagroda” (r. 1908) — „Na wzgórzu róż“ (r. 1909) — „Cień“ (24.3.1913) — „Willa nad morzem“ (14.4.1912, przekształcona później na dramat) — „Żer“ (1912) — „Po stycznej“ — „Czad“ (15.7.1913) — „Szary Pokój“ (1915) i „W domu Sary“ (1915). Utwory te odznaczane systematycznie przez pisma i dzienniki lwowskie doczekały się nareszcie druku w wydaniu książkowem w Krakowie w r. 1918 p. t. „Na wzgórzu róż“ (6 pierwszych nowel). 2 ostatnie nowele wraz z kilkoma innemi, które napisałem później, złożyły się na treść dalszych tomików p. t. „Szalony Pątnik“ (Kraków 1920) oraz „Niesamowita Opowieść“ (Lwów 1922). W r. 1919 ukazało się też w Krakowie pierwsze wydanie „Demona Ruchu“ a w r. 1922 w Łodzi „Księga Ognia“. Przez 9 lat tedy od r. 1908 do r. 1918 tworzyłem w zupełnem osamotnieniu, bez najmniejszego choćby poparcia moralnego otoczenia, pracowałem w próżni, w kompletnej niemal izolacji duchowej, nie znajdując u nikogo, literalnie u nikogo prócz Matki mojej zachęty do pracy i wytrwania. Miałem też nieraz chwile zwątpienia w siebie i w wartość tego, co piszę a utwierdzały mię w tem skwapliwie ironiczne uśmiechy p. p. redaktorów i kierowników literackich pism lwowskich. Przez 9 lat nikt nie raczył zwrócić uwagi na to, że stwarzam nowy rodzaj literacki, którego dotychczas w Polsce nie było, że jestem pionierem fantastyki w ściślejszem tego sława znaczeniu, fantastyki nieromantycznej, o charakterze samoistnym i autonomicznym. Gdy o Poem wiedziało się u nas tylko piąte przez dziesiąte z lichych i skąpych tłumaczeń, gdy ja sam nie słyszałem nic jeszcze o istnieniu Meyrinka lub Stevensona — pchany tęsknotą ucieleśnienia może własnej wizji życiowej, podjąłem na własną rękę syzyfowy trud. W nagrodę otrzymałem parę zdawkowych pochwał, parę protekcjonalnych poklepań po ramieniu i... wykaz „wpływów“. Całkiem ogólnikowo, nie starając się niczem o poparcie swych słów, mówiono mi o wpływie Hoffmanna, którego do dnia znam bardzo niedokładnie i który jest dla mnie przedstawicielem tego genre‘u fantastyki, jakiego nie znoszę; nudny, rozwlekły i chaotyczny romantyk niemiecki jest właśnie moją antytezą. Na Stevensona zwrócił mi uwagę dopiero artykuł Irzykowskiego o mnie; zresztą dopiero w parę lat później, gdy opanowałem angielszczyznę, mogłem zabrać się do lektury tego pisarza. Trzech tylko ludzi w Polsce zwróciło uwagę na mnie i umiało ocenić w części to, co z sobą do literatury wniosłem: ze starszego pokolenia Wilhelm Feldmann i Józef Jedlicz a z młodszych Wilam Horzyca. Zwłaszcza artykułu tego ostatniego o „Na wzgórzu róż“ i „Demonie Ruchu“ w piśmie warszawskiem „Pro Arte“ (marzec 1919 i w zeszycie 6 z r. 1919) ujęte w przepiękną prozę pełną precyzji stylu i głębi myśli odczuły doskonale i wszechstronnie rytm mej twórczości...
Lecz nie o krytyków tu idzie, tylko o mnie — o to, czego w tym czasie pragnąłem, do czego dążyłem i w jaki sposób — o twórczość moją...
Zdumienie nad przejawami życia pod wpływem bolesnych przejść, jakich doznałem w wczesnej młodości, zabarwiło się z czasem uczuciem lęku i przerażenia przed Nieznanem. Tajemniczość życia nęciła mię i przejmowała grozą zarazem. I te dwa uczucia: zdumionego zachwytu i lęku tworzą odtąd motyw zasadniczy mych utworów; do nich przyłączył się motyw trzeci: myśli kształtującej, koncepcji usiłującej wnieść ład i porządek w chaos zjawisk, próby ujęcia sensu życia i śmierci. I tu niewątpliwie odezwały się echa silnej wiary lat dziecięcych i rozstrzygnęły o wyborze drogi: patrzyłem na świat jako na symbol pełen głębszych znaczeń i w każdem zjawisku życiowem dopatrywałem się objawów Ducha. Dlatego z pomiędzy myślicieli najbardziej odpowiadali mi Platon, Fechner, Bergman i William James. Zagadnienia etyczne narazie były mi obojętne; chciałem najpierw utwierdzić się w wierze w istnienie zaświatów, zdobyć tę niezachwianą pewność, że nie wszystko kończy się z tej strony grobu. Dowodu tego dostarczyły mi tajemnice i anormalne objawy duszy ludzkiej, zagadkowe zdarzenia, utajona w przyrodzie, uznanej za martwą, energja psychiczna, dusza drzemiąca środowisk. Oto zagadnienia i problemy mych utworów nowelistycznych. Przejdę kolejno ważniejsze z nich, gdyż często padały ofiarą zgoła błędnych tłumaczeń i komentarzy. W „Szalonej Zagrodzie“ chciałem przedstawić brutalizujący wpływ dzikiego, niesamowitego środowiska na osobnika wrażliwego i dotkniętego ciosem losu. Straszliwa zbrodnia jego, będąca epilogiem opowieści, leży w punkcie przecięcia się tych dwóch współczynników: drzemiącej w domu i jego otoczeniu zbrodniczości i prawdopodobnych początków obłędu nieszczęśliwego. W noweli „Na wzgórzu róż“ anormalnie rozwinięty zmysł węchu pozwala bohaterowi opowieści odtworzyć sobie w sposób wizyjny przeszłość, której ślady i remanenty pokutują w samotnej willi. Warjantem zagadnienia na temat duszy miejsca i jej wpływu na człowieka jest również „Szary Pokój“, w którym bohater walczy z upartym duchem byłego mieszkańca. W „Cieniu“ czym bratobójczy utrwala się w niesamowity sposób ma firance okna. „Żer“ porusza problem psychicznego zdwojenia czyli opętania przez jaźń zmarłego przeciwnika (niema tu mowy, jak fałszywie objaśniał mych czytelników pewien krytyk, o jakiemś rozdwojeniu, znanem dziś w nauce pod nazwą „schizofrenji“, bo to objaw schorzenia psychicznego zupełnie inny; — nie należy mieszać ze sobą dwóch rzeczy różnych). W „Willi nad morzem“, później pogłębionej i przetworzonej na dramat, pod figurą telepatycznych oddziaływań Ryszarda na Wrzeckiego wskazałem na tajemnicze dziedziny duszy ludzkiej, świadczące o jej niezależności od praw fizycznych, a w następstwie o jej nieśmiertelnej istocie. Nowela „Po stycznej“ nosi na sobie ślady moich własnych, najgłębszych przeżyć i jest wyrazem mej wiary w mistyczny porządek świata; to, co zwyczajnie ludzie określają mianem przypadku, staje się dla Wrzeckiego splotem zagadkowych zdarzeń, które zdają się go popychać do zakreślonego z góry przez przeznaczenie czy wolę wyższą finału. Opowieść „Czad“ (jeszcze z r. 1913), którą uważam za jeden z najlepszych mych utworów, drukowana swego czasu w warszawskiem „Pro Arte“ wywołała dużo hałasu i omal nie spowodowała rozprawy przed sądem. Ośmielono się nawet temu utworowi o charakterze nawskroś metapsychicznym przyczepić ohydną etykietę „pornografji“. A wszystko z powodu braku zrozumienia i wnikliwości analizy. Nieznanego mi bliżej oskarżyciela mego wprowadziła w błąd zapewne realistyczna fabula noweli, zabarwiona pozorami homoseksualizmu. Niewątpliwie idzie tu o problem płci, lecz ujęty jest on niejako z punktu widzenia metafizycznego. Płeć jako taka, zdaniem mojem, po tamtej stronie nie istnieje, a tzw. kobiecość i męskość są tylko w sferze świata fenomenalnego wywołane postulatami ewolucji i rozróżniania się gatunkowego. Do przeprowadzenia tej myśli posłużyła mi wiara ludu naszego w tzw. „nocnicę“ czyli zmorę senną, rodzaj średniowiecznego incubus‘a który pokutuje w podejrzanej oberży i zależnie od płci każdorazowego „gościa“ przybiera postać męską lub żeńską; stąd owo ustawiczne dwojenie się, mienienie się płciowe gospodarza i rudowłosej dziewki. W „Dziedzinie“ twory wyobraźni poety przyoblekają się w ciało i w postaci mściwych fantomów, zamkniętych w samotnej willi, duszą swego twórce. — „Problemat Cielawy”, którego znaczenie objaśnię wkrótce w przypiskach do mej rozprawy o oryginalności, porusza w formie symbolu zagadnienie stosunku naszej ludzkiej jaźni empirycznej (ziemskim) do naszego „ja” transcendentalnego i nie ma nic wspólnego z chorobą psychiczną rozdwojenia jaźni, (która jest tematem Stevensona, Mr. Jekyll i Mr. Hyde) jak na gwałt imputują mi niektórzy powierzchowni krytycy. — „Osada Dymów“ jest fantastyczną opowieścią, wysnutą z wierzeń totemicznych ludów pierwotnych, przepojoną głęboką wiarą w niezniszczalność pierwiastków duchowych człowieka i w jego tęsknotę za padołem ziemskiej wędrówki. — Nowela „Spojrzenie“ (ostatnia z cyklu „Niesamowita opowieść“) jest próbą nowego ujęcia problemu Boga i Niepoznawalnego, jest symbolicznem przedstawianiem narodzin tęsknoty za „tamtym brzegiem“ — tęsknoty obudzonej w duszy tzw. obłąkańca. O tem, co sądzę o niektórych wyższych formach obłędu i jego etiologji pisałem swego czasu obszernie i wyczerpująco w „Skamandrze“ (r. 1920 luty) w artykule p. t. „Z mojej pracowni“, który jest nie tylko próbą analizy noweli „Maszynista Grot“, lecz i rodzajem komentarza do całego cyklu p. t. „Demon Ruchu“. Zresztą „Demon Ruchu“ wymaga osobnego studjum, które rozszerzyłoby znacznie ramy niniejszych „Wyznań“ i dlatego nie będę zapuszczał się w analizę tej książki. Ograniczę się tylko do zwrócenia uwagi na to, że każda niemal z zawartych w niej nowel porusza zagadnienie innego rodzaju lubo wszystkie wyrastają z jednego środowiska: ruchu, kolei i jej głębokiej, choć pozornie szarej poezji. Rytm tej mojej ukochanej książki wyczuło w całej pełni tylko dwóch ludzi, dwóch poetów: Józef Jedlicz i Wilam Horzyca i za to im na tem miejscu składam najgorętszą podziękę. — Ostatni z wydanych dotąd przezemnie cyklów nowelistycznych p. t. „Księga Ognia“, najsłabszy i najmniej udatny pod względem artystycznym, poświęcony jest żywiołowi ognia i jego tajemniczej duszy. Tworzywo materjalne, fizyczne, że się tak wyrażę, tej książki poddało mi temat do mojej pierwszej powieści fantastycznej p. t. „Salamandra“, która zewnętrznie wyłania się jakby owoc dojrzały z płomiennych preludjów „Księgi Ognia“. Ale tylko zewnętrznie. Bo w rzeczywistości powieść ta ma ze swojemi ognistemi siostrzyczkami starszemi niewiele wspólnego. „Salamandra“ nazwana słusznie przez jednego z krytyków pierwszą polską powieścią magiczną jest utworem symbolicznym a w twórczości mojej stanowi nowy rozdział: jest przejściem do zagadnień etycznych, walki Dobra ze Złem.
Pogłębieniem tego problemu przeniesionego ze symbolicznej sfery walki białej magji z czarną w dziedzinę filozoficzną i po części polityczną jest druga z kolei, świeżo wydana powieść p. t. „Cień Bafometa“.
Na zakończenie dodam, że zagadnienie Arymana i Ormuzda pociąga mię ku sobie wciąż jeszcze z nieprzepartym urokiem i że zamierzam doń powrócić w najbliższej przyszłości lubo w zupełnie odmiennej formie artystycznego wyrazu.