na dwóch patykach słomiany daszek, by się ani na krok poza obręb wynajętej posiadłości nie wydalał.
Lejba uroczyście obiecał, i on bowiem zaczynał już rozumieć, co za pomyślna zmiana zaszła w jego losie. Powoli, pod wpływem słońca, świeżego powietrza i lepszego odżywiania się robaczywym owocem, który, niby manna, sypał mu się pod nogi z każdym powiewem wiatru, budził się z apatyi i coraz jaśniej pojmował doniosłość swojego stanowiska. Wreszcie ocknął się w nim stary zabiegliwy sadownik. Żona, która z początku dowiadywała się dość często, widząc jak Lejba skrzętnie gromadzi przed budką najdrobniejszy owoc, jak zbiera chrust w wiązki, w pęczki szczaw, że ma nawet ukryte w słomie, podniesione na drodze, spore polano, że oblicza i to trafnie przypuszczalne dochody, zaczyna się zapalać do interesów i roić o przyszłych geszeftach, uradowana i rozrzewniona, ofiarowała mu czerstwą bułkę i spokojna oddała się całkowicie swoim kombinacyom handlowym, by wyzyskać sezon w całej pełni.
Tymczasem Lejba spędzał czas rozkosznie. W biały dzień, wiedząc, że sam widok jego obecności wystarcza, wyciągał się na trawie i drzemał, lub oddawał się marzeniom. Śniło mu się, że dzierżawi tak wielki ogród, iż żona i wszystkie dzieci muszą mu pomagać... Pali się ognisko, wędzą się śliwki na lasach — a zdrowy owoc, jak złoto, ładuje się na krypy... Płyną po falach lśniącej tam w dole Wisły, hen, aż pod most Warszawy... Tłum ludzi na brzegu, krzyki, targi, brzęczenie pieniędzy... Gwizdanie parowca rozdzierało zwykle tą snującą się przędzę powracającym wspomnieniom o rozbitym przez statek galarze, wraz z którym poszedł z wodą cały jego majątek... Lejba, wstrząśnięty, budził się i ścigał posępnem spojrzeniem sunący korytem rzeki komin i czarną smugę dymu, jak banderę nieszczęścia, które minęło, wzięto haracz boleści i chyba już nie wróci. W tym szczupłym zakresie przypuszczeń, nadziei i rozważań obracały się leniwie same jego myśli aż do zachodu słońca.
Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 091.jpg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.