o wózek i konika, a także o parę bucików, gdyż musiała wędrować dalej i szukać Janka po szerokim świecie.
Więc dostała ciepłe ubranie, buciki i mufkę, a gdy się posiliła, stanęła przed bramą śliczna złocona karetka, zaprzężona w pięknego konia, woźnica i lokaj mieli złote korony na liberji. Sam książę i księżniczka umieścili ją w karecie i żegnali, życząc wszystkiego dobrego. A Marysia płakała, i dobra wrona także. Usiadła obok dziewczynki w karecie i odprowadziła ją prawie trzy mile. Dalej bała się jechać, więc sfrunęła na gałąź wysokiego drzewa i trzepotała skrzydłami tak długo, póki mogła dojrzeć złocistą karetę, błyszczącą w promieniach słońca.
Marysia jechała dalej sama jedna, lecz się nie obawiała głodu, ani zimna, gdyż kareta zaopatrzona była w żywność: stały w niej kosze ciastek, pierników, owoców — dzielny konik biegł szybko, więc myślała sobie, że chyba teraz musi znaleźć Janka.
Złocista kareta wjechała do ciemnego lasu i między drzewami świeciła jak słońce. Zobaczyli to rozbójnicy i wybiegli z gęstwiny.
— Złoto! złoto! — krzyczeli i rzucili się na karetę, uchwycili konia za cugle, pozabijali służbę i wyciągnęli na drogę przerażoną Marysię.
— Ach, jaka biała, tłusta, orzeszkami karmiona! — zawołała chciwie stara rozbójnica z rozczochraną głową, strasznemi oczami i żółtą, pomar-