Work Text:
- Nie – wyszeptał Stiles, zasłaniając usta dłonią. W jego oczach natychmiast pojawiły się łzy, spływając po policzkach. – Nie. To nie prawda – powiedział, choć dowód znajdował się tuż przed jego oczami.
- Mówiłem ci. To nie jest ktoś dla ciebie – usłyszał koło swojego ucha cichy głos Petera. – Derek nie potrafi kochać. Nie wie co to znaczy. Stracił tą wiedzę i umiejętność po tym, jak Kate go wykorzystała i zamordowała naszą rodzinę, podpalając rezydencję wraz z nimi w środku.
- Ale myślałem, że… Przecież my… - Stiles nie mógł się wysłowić. Ból w jego piersi narastał z każdą sekundą, gdy wpatrywał się w scenę przed sobą.
Derek zdradził go z Ericką. Z kimś z watahy, z kimś, kogo dobrze znał i lubił.
Ta świadomość rozrywała nastolatka od środka, rozszarpując na strzępy jego już i tak biedne i złamane serce.
Oddał Derekowi wszystko - swoje ciało i serce, a w zamian otrzymał „To”.
Stiles zamknął ostrożnie drzwi sypialni Dereka, nie mogąc już dłużej wytrzymać widoku zdrady swojego chłopaka. Bo do dziś sądził, że on i Derek tym właśnie dla siebie są. Myślał, że są parą, że się kochają.
Jakże był naiwny i głupi.
Otarł wierzchem dłoni zaczerwienione od płaczu oczy i zdusił formujący się w piersi szloch.
- Powinienem już iść – powiedział bardziej do siebie, niż do stojącego obok Petera, który od dłuższego czasu wpatrywał się w niego ze współczuciem wypisanym na twarzy.
- Może tak będzie lepiej – przyznał starszy Hale, kładąc pocieszająco dłoń na jego ramieniu. To był miły gest, ale dla załamanego Stilesa, któremu przed chwilą zawalił się cały świat, nie miał on żadnego znaczenia.
- Gdybyś kiedyś chciał z kimś porozmawiać… - zaczął Peter.
- Dzięki, dam sobie radę. Jak zawsze zresztą – nastolatek po raz ostatni pociągnął nosem i wziął większy wdech, by się uspokoić.
- Chciałem powiedzieć, że nie musisz tego dźwigać sam.
- A niby z kim? Z nim? – Stiles wskazał palcem na drzwi, za którymi spał spokojnie ten zdrajca i oszust, który okradł go z wszystkiego, co mógł zaoferować ukochanej osobie, wykorzystując jego naiwność i brak poczucia własnej wartości. – A może z ojcem, który pracuje ile tylko jest wstanie, biorąc każdą możliwą zmianę, byle tylko się ze mną nie widzieć?
- Przyjaciele…
- Przyjaciele? – Stiles przerwał Peterowi, parskając pozbawionym humoru śmiechem. – Masz na myśli ich? – zrobił nieokreślony ruch ręką w stronę salonu piętro niżej, gdzie zwykle zbierała się wataha. – Oni nigdy mnie nie lubili. Akceptują mnie tylko dlatego, że jestem użyteczny.
- No, a Scott? Podobno przyjaźnicie się od lat – próbował dalej Hale.
- Scott? – prychnął nastolatek. – Odkąd pojawiła się Alison, McCall nie widzi poza nią świata. A może raczej nie widzi świata poza końcem własnego fiuta, którego pragnie w nią wsadzić.
- To tylko chwilowe. Sam się przekonasz. To z pewnością drobne nieporozumienie, które niebawem wyjaśnicie.
- Nieporozumienie? Tak. Moje życie to jedno wielkie nieporozumienie – powiedział z rezygnacją chłopak, spuszczając smętnie głowę. Ruszył w kierunku wyjścia, obiecując sobie w duchu, że jego noga już nigdy
więcej nie przekroczy progu domu watahy Hale.
Peter odprowadził Stilesa wzrokiem. Było mu żal nastolatka, którego życie doświadczyło dużo dotkliwiej, niż niejednego dzieciaka w jego wieku.
Podobnie jak Dereka.
Może i z początku sądził, że jego siostrzeniec i Stilinski będą do siebie pasować, ale z czasem zrozumiał, jak bardzo się pomylił. Nie było dwójki bardziej różniących się ludzi, niż ci dwaj.
Stiles potrzebował kogoś, kto się nim zaopiekuje, będzie go wspierać i zawsze trwać u jego boku. Kogoś, kto dotrzyma mu kroku w tych wszystkich dziwactwach i będzie wstanie zrozumieć tok myślenia bystrego, ale chaotycznego nastolatka.
I tak się składało, że Peter znał idealną osobę, która by się do tego nadawała.
Siebie.