Work Text:
W prawej ręce dzierżył swą ukochaną Namarrę*, w lewej Rozłupywacz Czaszek**. Rozwścieczony, machnął ostrzem tuż przed nosem Bodhi, wrzeszcząc:
– Dopadnę cię suko! Nie masz szans z krwią wielkiego Bhaala!
Wampirze zaklęcie dominacji zostało przerwane. „Co, do cholery? To nie były moje słowa!” – W jego głowie wybrzmiała ostatnia świadoma myśl. Czas, jakby zwolnił… Towarzysze utknęli w korytarzu, tuż przed drzwiami.
– Davy! Odsuń się od niej! – krzyknęła Imoen – Wyssie z ciebie całą siłę!
– Wal zdzirę prosto w łeb! – Roześmiał się dziko Dorn Il-Khan. – Biegnę do ciebie!
Wampirzyca syknęła i sięgnęła po miecz. Dwa sługusy nieumarłej próbowały zajść go z flanki. I wtedy… stało się. Stracił panowanie nad sobą. Broń wypadła mu z rąk, oczy zasnuły się mgłą. Ogromny ból rozciąganego ciała przygiął go niemal do ziemi. Członki wydłużyły się, palce rąk i stóp zamieniły się w szpony. W monstrualnie powiększonej szczęce wyrosły kły. Klatka piersiowa uniosła się w pierwszym zwierzęcym oddechu, z gardła wydobył się krwiożerczy ryk. Rzucił się na oślep w stronę wampirów.
– Davy, co się dzieje? – usłyszał z oddali głos Neery.
– Zło czai się za każdym rogiem. Uważajcie! – zawołał Minsk.
Bodhi odsunęła się, w jej pustych oczach pojawiło się zaskoczenie. Chwilę potem zamieniła się w kłębek czarnego dymu i rozpłynęła się w powietrzu. Sługusy poszły za nią.
Jego monstrualne, czerwone ciało mimowolnie ruszyło w stronę przyjaciół, zahaczając szponem stojącego najbliżej Minska. Musiało zabić, pragnęło przemocy, czuło żądzę krwi. Jednocześnie, jakaś cząstka jego duszy – ślad po tym co zabrał Irenicus – nie chciała tego. Szamotał się w ciele potwora, jak w pudełku, próbując zmusić je do posłuszeństwa.
– To Slayer! – krzyknęła Jaheira. – Cofnijcie się!
Widział jak wybiegają z sali, chwilę później ciężkie wrota zatrzasnęły się z hukiem. Znów ryknął, ostrymi pazurami szarpał żelazne drzwi, z ogromną siłą uderzał w nie ciałem, chcąc przedostać się na drugą stronę. Potem… zapadła ciemność.
***
Świadomość wracała powoli. Leżał na brzuchu, zimna posadzka kąsała go w twarz. Z obawą spojrzał na własne ręce. Pomijając zdarte do krwi opuszki palców, dłonie wyglądały całkiem zwyczajnie. Odetchnął z ulgą. Siadając, poczuł ból, co było całkiem uzasadnione, biorąc pod uwagę fakt, że próbował własnym ciałem na oślep staranować drzwi. „Jak jakiś golem” – pomyślał. I roześmiał się. „Do diaska, to wcale nie jest zabawne!” – zganił sam siebie. Dźwignął się na nogi, po czym bezradnie rozejrzał się po pokoju.
– Davy, żyjesz? – Usłyszał dochodzący z oddali głos Dorna.
Przypomniał sobie towarzyszy. Podszedł do drzwi i pchnął je. Nawet nie drgnęły, ktoś zaryglował je od drugiej strony.
– Hej! Jestem tutaj! Otwórzcie! – zawołał.
– A jak wyglądasz? – zapytała Imoen.
– Normalnie, jak zawsze – odpowiedział. – Wypuść mnie, siostrzyczko.
– Nie mogę. Ustaliliśmy, że lepiej będzie potrzymać cię trochę pod kluczem.
– Ale… dlaczego?
– Musimy mieć pewność, że nie zmienisz się ponownie w Slayera. – W głosie Jaheiry słychać było surowe tony.
– Czy wyście doszczętnie zgłupieli? – Davy oparł się plecami o drzwi. Ukrył twarz w dłoniach, zastanawiając się, co dalej? Niechętnie przyznał, że towarzysze mogą mieć rację. Skoro nie miał wpływu na pierwszą przemianę, to wcale nie jest powiedziane, że poradzi sobie z drugą.
– Hop! Hop! – zawołał. – Wszystko rozumiem, ale tracimy czas! Nie możemy siedzieć w nieskończoność w tych lochach. Musimy się stąd wydostać i dopaść Irenicusa! Jeśli nie odzyskam duszy, mój dziwny stan będzie się pogłębiać…
Wyczuł jakieś poruszenie za drzwiami. Dyskutowali szeptem, więc nie wiedział co mówią. Przycisnął ucho do drzwi, ale to niewiele pomogło. Chwilę później usłyszał donośny głos Dorna:
– Ja się nie boję, pójdę do niego.
Nie musiał długo czekać. Skrzypnęły zawiasy i między drzwiami a futryną pojawiła się szczelina, przez którą przecisnął się ogromny półork.
– Jak się czujesz, synu Bhaala? – zapytał. – I nie rób żadnych dziwnych ruchów – dodał poważnym tonem – jeśli nie chcesz, by Ostrze Otchłani*** weszło z tobą w dialog.
– Jeśli już, to wolę Lilacor****. – prychnął Davy. – Jego komentarze mnie śmieszą.
– Jak sobie życzysz, mój złoty.
Dorn zbliżył się. Wpierw spojrzał mu głęboko w oczy, jakby szukając śladów demonicznej esencji Bhaala, potem chwycił za szczękę, rozwierając usta i… zajrzał w głąb.
– Zachowuje się normalnie, nie ma kłów ani szponów! – ryknął w kierunku drzwi.
Wypuścili go, zaś po krótkiej naradzie podjęta została decyzja o jak najszybszym wyjściu z lochów. Rozmowę o tym, co się wydarzyło, odłożyli na później.
***
Błyskawicznie przemierzali kolejne korytarze i komnaty, plądrując wszystko, co się dało. Po drodze, jakaś durna Zjawa zabawiła się w sąd nad synem Bhaala, zadając mu głupkowate pytania, by po każdym z nich teleportować drużynę do coraz dziwaczniejszych pomieszczeń.
– Sprawdzają twoją poczytalność – szepnęła Jaheira. – Nie daj się wyprowadzić z równowagi.
Po pozytywnie zdanym teście, pozwolono im wyjść na zewnątrz, a właściwie przeniesiono magicznie przed drzwi wejściowe Przytułku. Wtedy raz jeszcze wrócili do środka, żeby skonfrontować się z Irenicusem. Uwolnili wszystkich więźniów i zaatakowali maga. Walka była ciężka, lecz nie udało się doprowadzić jej do końca. Jon Irenicus otrzymał wiele ran, a gdy zrozumiał, że przegrywa, otworzył portal teleportacyjny i zwiał w nieznane. Ostatnim ciosem, jaki przyjęła na siebie drużyna, było starcie z Yoshimo. Dawny sprzymierzeniec pojawił się w laboratorium nie wiadomo skąd. I musiał umrzeć. Niestety, nie dało się tego uniknąć…
***
Do gabinetu Irenicusa dotarli zmęczeni, pokryci krwią i potem, oraz w wyjątkowo ponurych nastrojach.
– Co teraz? – zapytała Imoen. – Zapada noc, gdzie będziemy spać?
– Boo poleca gospodę w Brynnlaw – zaproponował Minsk. – Opuśćmy już to paskudne miejsce.
Davy zamyślił się. Nie był pewien, czy powinien schodzić do miasta. Przeczuwał, a właściwie doskonale wiedział, że nie skończy się to dobrze.
– Idźcie – rzekł krótko. – Ja zostaję!
– Co ci znów chodzi po głowie? – Dorn objął go ramieniem. – Dziwny jesteś…
Jaheira poważnym spojrzeniem obrzuciła towarzyszy.
– Problem tkwi w formie Slayera – powiedziała. – Esencja Bhaala staje się coraz silniejsza, kolejna przemiana może nastąpić w nocy, a wtedy będziemy mieli problem.
– I lepiej, żeby nie stało się to wśród niewinnych ludzi – potwierdził Davy. – Nie wiem, czy będę w stanie to kontrolować. Gdy śnię, dzieją się dziwne rzeczy… Nie chcę nikogo skrzywdzić.
– Cóż, skoro tu śpisz, to ja z tobą. – Dorn rzucił swoją sakwę na krzesło.
– Ja też cię nie zostawię! – zawołała Imoen. – Najwyżej zamkniemy cię w gabinecie na noc.
– Rozsądnie byłoby trzymać straż, gdy Davy będzie spał – oświadczyła Jaheira.
– Rzucę na nas zaklęcie ochronne – Neera zdjęła z pleców swój magiczny kij.
– Boo uważa, że wszyscy macie rację – zakończył temat Minsk.
***
Drużyna przeniosła się do sypialni Irenicusa i tam przygotowała sobie posłania. Davy został w gabinecie. Rzucił koc na podłogę, z płaszcza zrobił sobie poduszkę. Położył się na plecach, palce dłoni splótł za głową. Był zadowolony, że wreszcie może rozprostować kości. Wtedy usłyszał ciche pukanie, a w uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Dorna.
– Davy, można na słówko? Zanim cię zamkniemy?
– Nie musisz się tak czaić, wchodź.
Półork wpakował się do pokoju, rozejrzał się szukając dogodnego miejsca, po czym siadł na kocu.
– Słuchaj, dziecię Bhaala, czy tę twoją nową formę… wiesz tego Slayera, moglibyśmy wykorzystać do walki z wrogami?
– Nie sądzę. – Davy wzdrygnął się. Usiadł na posłaniu, potarł palcami skronie. – Dziwnie się czułem, będąc tym czymś i raczej nie chcę tego powtarzać.
– Tak sobie myślę, że może zbyt pochopnie odrzucasz prezent od tatusia?
– Prezent? Ty chyba kpisz, Dornie – warknął. – To zniewolenie, pozbawiono mnie kontroli nad własnym ciałem!
– A co, jeśli tylko na razie nad tym nie panujesz, bo jesteś takim jakby noworodkiem? – Półork przysunął się do niego tak blisko, że poczuł jego oddech na karku. – I potrzebujesz czasu, by nauczyć się chodzić… to znaczy opanować tę nową moc.
– Mam wekierę i miecz, to mi wystarczy. Nie potrzebuję żadnych pieprzonych mocy!
– Gdybyś nie był taki uparty, moglibyśmy razem rządzić światem. – Davy poczuł dłonie Dorna na plecach. – Daj się przekonać, no…
– Władza nie jest mi do niczego potrzebna!
– Gdybyś jej zakosztował, zmieniłbyś zdanie. – Duże, ciepłe i włochate palce przesunęły się w dół po plecach syna Bhaala.
– Ty szczwany lisie! – Davy zacisnął dłonie na kocu. – Pamiętasz Ur-Gothoza i Azothet?
– Mmmm… – Twarde, wąskie usta odcisnęły ślad na jego karku. – Do czego tym razem pijesz, co?
– Do Wąwozu Zmartwychwstania! – rzekł twardo, opanowując dreszcz przyjemności, przesuwający się wzdłuż kręgosłupa. – Co wtedy wybrałeś?
– Czemu o to pytasz? – W głosie półorka pojawiło się zmieszanie. – Byłeś tam przecież, to wiesz…
– Odpowiedz!
Tuż za barkami Davy’ego rozległo się ciche sapnięcie. Ręce Dorna gwałtownie oderwały się od jego ciała.
– Wybrałem wolność… – wymamrotał upadły Czarny Strażnik. – Żaden demon nie będzie mi mówił, co mam robić.
– Dlaczego więc chcesz, żebym oddał władzę nad sobą Panu Mordu, żebym został… jego marionetką?
– Dla potęgi? – Głos Dorna zabrzmiał dziwnie słabo, zupełnie bez przekonania.
– A jakaż to moc jest warta utraty kontroli nad własnym życiem?
W gabinecie zapadła głucha cisza.
Syn Bhaala nie spieszył się. Cierpliwie czekał, aż Czarny Strażnik przetrawi sobie w myślach jego słowa.
– Mój złoty, nie nadążam za tobą. – Dorn siadł naprzeciw niego, chwilę potem nawiązali kontakt wzrokowy. – Zmieniłeś się od czasów, gdy zabijaliśmy dla Ur-Gothoza. Choć, może i nie? Do dziś pamiętam, jak powstrzymałeś mój miecz w Zakonie Promiennego Serca.
Davy nie odpowiedział. To było wtedy, gdy Ur-Gothoz zażądał od półorka pierwszej ofiary.
Weszli we dwóch do świątyni, gdzie odbywało się wesele. Chwilę pokręcili się wśród zgromadzonych, zanim w świetle ofiarnych świec błysnęło ostrze Lilacoru****. Czerwona krew trysnęła na odświętne stroje świadków, a pan młody osunął się martwy na kamienną posadzkę. Goście weselni wpadli w popłoch. Złapał wtedy Dorna za rękę i pociągnął za sobą.
– Ur-Gothoz chciał tylko jednej ofiary – syknął. – Wychodzimy!
Jaheira nie odzywała się do niego przez tydzień, Minsk zdzielił go pięścią w twarz, a Boo ugryzł w policzek.
– Gorion się grobie przewraca! – warknął łysy olbrzym. – Wyrzuć tego pół-orka z drużyny!
Odmówił. Był przekonany , że ta dwójka go zostawi, że pójdą własną drogą. Mimo wszystko zostali, lecz nigdy nie zapytał, co ich do tego skłoniło.
– A Terpfena pamiętasz? – Dorn wyrwał go z zamyślenia. – Obrzydliwego, zadufanego w sobie klechę?
– Jasne, że tak – odpowiedział głucho. Tego, co się wtedy stało, nie dało się wyprzeć z pamięci.
Minęło kilka tygodni, zanim demon zażądał kolejnej ofiary. W tajemnicy przed resztą drużyny udali się pod miasto, do obozu rycerzy Zakonu Helma. Już nie pamiętał, co wywołało sprzeczkę między nimi a zakonnikami. Gdy zaczął rozmowę, pilnował się, by nie powiedzieć czegoś złośliwego. Niestety, wiele to nie dało , Strażnik Terpfen pierwszy wyciągnął miecz, a cały obóz nagle stał się wrogi.
– Zatańczmy! – zaśpiewał Lilacor, przypięty do pasa Dorna.
Wydobyli ostrza z pochew i zaczęła się masakra, którą przeżył tylko jakiś kucharz. Podczas powrotu do miasta, wpadli w zasadzkę Tragora Młota. Rycerz obiecał mu wolność w zamian za wydanie półorka. Nie zastanawiał się nawet przez chwilę, z miejsca odrzucił tę obrzydliwą ofertę. Walka nie była łatwa, zważywszy na to, że we dwóch musieli stawić czoła przeważającej liczbie paladynów. P o tym zdarzeniu, Dorn przeklął Ur-Gothoza…
– Davy, czy ktoś ci już powiedział, że jesteś nieobliczalny? – Półork nie spuszczał z niego oka.
Syn Bhaala wstał z podłogi, przespacerował się po pokoju, po czym podszedł do biurka i oparł się rękami o blat.
– Tak – odpowiedział. – To był… Gorion.
Człowiek, który poświęcił życie, by okiełznać esencję Bhaala dojrzewającą w nim od dnia narodzin.
Jako przybrany ojciec – nie miał łatwo. Davy nie przejmował się zbytnio przestrzeganiem praw, przepisów czy zasad. Kierował się własnym kodeksem moralnym, sam decydował o tym, co jest dobre lub złe. Nie obchodziły go opinie innych ludzi, nigdy nie szukał poparcia i uznania społeczności. Często bywał uprzejmy, życzliwy i pomocny, lecz zwykle chadzał własnymi ścieżkami. Zrobiłby wszystko dla tych, których kochał... Trudno było przewidzieć, co w danym momencie strzeli mu do głowy. Gorion próbował utemperować ten niespójny, impulsywny, chwiejny jak chorągiewka na wietrze charakter. Wdawał się w długie pouczające rozmowy z wychowankiem, podczas których z ogromną cierpliwością tłumaczył, jak działa świat i co tak naprawdę jest w życiu ważne. Z rzadka, gdy nic już nie skutkowało – dawał w skórę paskiem.
I wciąż wierzył, że to co zasiewa w pozornie jałowej ziemi, kiedyś wykiełkuje i zamieni się w piękny kwiat.
– Chaotyczność nie jest taka zła, jeśli w ostatecznym rozrachunku kieruje się ku dobru - powiedział p odczas jednego z ich ostatnich spotkań w bibliotece w Candlekeep.
- Więc... jak będzie z tym Slayerem? - Dorn stanął za nim i objął go w pasie rękami. - Wykorzystamy go do naszych celów?
Syn Bhaala milczał. W myślał układał odpowiedź, która byłaby w miarę przekonująca i nie uraziła półorka.
- Rozumiem, że nie chcesz być sługą Pana Mordu - kontynuował olbrzym. - I wiem, czemu wspomniałeś o Ur-Gothozie i Azothet... chciałeś się odwołać do odczuć, które skłoniły mnie do odrzucenia ich patronatu. Ale zważ... że Bhaal to coś więcej niż demon Glabrezu, przyjęcie jego mocy może być warte ryzyka.
- Nie! - Davy poczuł złość. Jego dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści, a wcześniej przygotowywana przemowa przestała mieć znaczenie. Obrzucił półorka surowym spojrzeniem. - Nie wykorzystam formy Slayera do własnych celów. Jeśli ci to nie pasuje, zabieraj swoje rzeczy i odejdź! Nie musimy podróżować razem...
Dorn nie ruszył się z miejsca. Przez krótką chwilę milczeli obaj. Davy niespokojnie stukał w blat biurka; potem poruszył się, próbując rozluźnić napięte mięśnie barków.
- Mój złoty... - Widać było, że półork waży słowa. - Nie mam zamiaru nigdzie odchodzić, ani cię porzucać. Rozumiem, że jesteś zły... ale myślę, że nadal możemy się dogadać. Chodzi to, że skoro nie chcesz mieć tych mocy, to je sobie odpuścimy. Nie będę się upierał, bo... chyba jednak... nic mnie nie kręci tak jak ty. Davy, gdzie ty, tam i ja… Pieprzyć Bhaala i jego dary!