Chapter Text
Niepokój Froda narastał przez ostatnie dni; zbliżała się tamta mroczna rocznica i choć próbował zapomnieć o nieubłaganie nadchodzącym szóstym października, to nie potrafił. Strach chwytał go za serce i przejmował chłodem. Frodo bardzo trapił się, jak zdoła ukryć swoją słabość przed Samem.
Było jednak coś jeszcze; nieuchwytne poczucie straty, którego Frodo wtedy nie rozumiał.
Ale potem, czwartego października przyszedł ten okropny list z Rivendell, a były Powiernik Pierścienia pojął, co go dręczyło przez ostatnie dni; osoba, którą kochał tak bardzo, ruszyła w swoją ostatnią podróż, a on odczuł tę stratę głęboko w sercu.
Przeczytawszy list, cisnął go w ogień i wymknął się cichaczem do ogrodu. Usiadł pod Mallornem i siedział tak aż do późna w noc, patrząc w gwiazdy. Nie znalazł jednak łez, by płakać i ten fakt rozzłościł go i zaniepokoił; czyż nie powinien móc opłakiwać kogoś tak dla niego ważnego?
W końcu zapadł w sen, ciężki i głęboki. Obrazy, które widział we śnie tamtej nocy zapadły mu głęboko w pamięć, choć nie rozumiał ich; były to sprawy, które wychodziły poza pojmowanie śmiertelników. Wiedział jednak, czując to instynktownie, że dane mu było ujrzeć rzeczy zarówno groźne, jak i piękne. Obudził się zdezorientowany, ale i dziwnie pocieszony. Usiadł w trawie, wreszcie czując w oczach upragnione łzy. Płacz przyniósł ulgę i dopiero wtedy Frodo zdał sobie sprawę, jak bardzo jest mu zimno i że jego płaszcz przemókł do szczętu.
---
Szósty października nadszedł i minął, jak zły sen. Wczesnym rankiem tegoż dnia Frodo wymknął się samotnie, jak to robił często ostatnimi czasy. To Rosie była tą, która go znalazła, niecałe dwie godziny później. Leżał, skulony, pod żywopłotem naprzemian to śmiejąc się histerycznie, to płacząc.
"Dla mnie nie ma uzdrowienia!" Rzekł, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. Z jego ramienia promieniowało zimno.
W końcu wieczorem napięcie nieco zelżało. Frodo uspokoił się i nawet zjadł kolację, co prawda w łóżku, ale jednak.
W następnych dniach Frodo nieco przygasł i jakby zmalał. Ósmego października, wbrew zmartwieniom Sama wrócił do pracy w Michel Delving. Whitfoot'owie powitali go wylewnie, ale od razu zauważyli jego znużenie, kruchość, a także - czarny, żałobny strój. Po kolacji Linta podeszła, by z nim porozmawiać.
"Frodo?" Rzuciła, starając się, żeby jej głos brzmiał spokojnie "Czy wszystko w porządku?"
Frodo przyjechał tu po dłuższej przerwie, blady, wyraźnie zmęczony i odziany w żałobę, a ona miała zamiar dowiedzieć się, o o co, na miłość Stwórcy, chodzi. Znała jednak już tego hobbita na tyle dobrze, że była świadoma, że stąpa po cienkim lodzie i że należy być nade wszystko delikatnym.
"Bilbo umarł" rzekł po prostu, patrząc na nią oczyma, które niegdyś były błyszczące i pełne radosnych iskierek, a teraz - spłowiałe i znużone. Wydał się jej nagle stary, bardzo stary.
"Och" wyszeptała, owijając go ramionami "Och, Frodo"
Jej serce rwało się do niego, ale nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Bilbo nigdy nie był jej bliski, ale czuła ból i rozpacz Froda i bolała nad nimi.
Przez następne dni wydawał się przygasły i pewien smutku. Nie uśmiechał się już wcale, nawet gdy najbardziej starali się go rozbawiać. Rzucił się w wir pracy z nową desperacją.
Pewnego wietrznego, ponurego dnia, gdy Frodo siedział właśnie samotnie w ciszy gabinetu, próbując rozwikłać zagadkę niewyjaśnionych okoliczności, w których krowa pani Billweet dostała się do zupełnie niespokrewnionego z nią Ernesta Fibelly'ego, usłyszał na korytarzu szybkie kroki, potem parę gorączkowych krzyków, przerwane przez spokojny głos Linty:
"Burmistrz jest zajęty. Nie może pana przyjąć."
"Ale to bardzo ważne!" Upierał się tamten "Widziałem Sabarda. Wiem, gdzie się ukrywa!"
Frodo wzdrygnął się na dźwięk tego imienia, wstał pospiesznie, przewracając przy tym krzesło i wybiegł na korytarz, by dowiedzieć się czegoś więcej.
Sabard Garmon. Frodo pamiętał go z dawniejszych czasów jako inteligentnego, przenikliwego chłopca, aspirującego na prawnika. Młody Garmon zawsze interesował się prawem, ale jego rodzice, rolnicy, nie byli zachwyceni tym pomysłem. Był o sześć lat młodszy od Froda, ale kiedy siostrzeniec Bilba przyjeżdżał w odwiedziny do wuja, poczuli między sobą nić porozumienia, jak dwie pokrewne dusze. Sabard słuchał z zapartym tchem opowieści snutych przez Bilba i jego siostrzeńca, a pewnego dnia na rynku, podczas którejś z wizyt Froda u wuja, powitał go nawet w miarę składnie brzmiącym elfickim powitaniem.
Kiedy Frodo został usynowiony przez Bilba, miał cichą nadzieję, że zaprzyjaźni się z Sabardem, ale los najwidoczniej chciał inaczej. Wyglądało bowiem na to, że Sabard rozpłynął się w powietrzu. Bilbo, zapytany, wyznał ze smutkiem i nieco niezręcznie całą prawdę: podczas którejś zimnej nocy ojciec chłopca upił się i skończył zamarźnięty w rowie, ginąc w sposób absolutnie haniebny. Natomiast matka Sabarda, czując, że po śmierci męża nie na już wobec niego zobowiązań, uciekła, prawdopodobnie z innym hobbitem i słuch o niej zaginął.
Sabard został przygarnięty przez kupca z obrzeży Shire, który dostrzegł i docenił bystry umysł i zwinne nogi chłopaka. Wyjechał z Hobbitonu, a z czasem plotki nieco ucichły. Frodo jednak nigdy go już nie zobaczył.
A teraz przed drzwiami stał zaniepokojony wieśniak, mówiący, że widział Sabarda.
Frodo poczuł nagły przypływ desperackiej nadziei; może dla niego nie było uzdrowienia, ale inni wciąż mogą otrzymać pomoc. Wyciągnie rękę do Sabarda na tyle, na ile będzie mógł, modląc się o to, by tamten przyjął ofertę.
Wziął głęboki oddech, z ukosa patrząc na hobbita.
"Gdzie go widziałeś?"
Tamten wzdrygnął się, po czym zmusił do uśmiechu, wyraźnie zaskoczony.
"Panie burmistrzu!... Nie słyszałem pana!"
Frodo poczuł się zirytowany.
"Gdzie. Go. Widziałeś?" Zapytał, bardzo powoli i bardzo złowieszczym głosem. Hobbit spojrzał na niego z przestrachem i odpowiedział szybko:
"J-jakieś dziesięć mil stąd, może nieco mniej, proszę pana"
Frodo zmarszczył brwi, zastanawiając się.
"Około dwóch godzin, jeśli będę jechał spokojnie, a wręcz wolno... Strider jest naprawdę wytrzymały, sądzę, że mogę pokonać ten odcinek nawet w godzinę, ale muszę uważać, żeby go nie zamęczyć nadmiernie..."
Jeszcze raz zwrócił się w stronę wieśniaka.
"Jesteś pewien, że ten, którego widziałeś to Sabard?"
"Tak, proszę pa..."
Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo Linta, która dotychczas stała z szeroko otwartymi oczami, przysłuchując się rozmowie, teraz wykrzyknęła:
"Frodo, chyba nie masz zamiaru jechać tam za nim?! On jest niebezpieczny!"
"Wiem, Linto" odrzekł łagodnie, jak mówi się do małego dziecka "Ale nie udało mi się uratować Sarumana ani Grímy... chcę spróbować z Sabardem. Wezwij proszę Erdinarda, słyszałem, że jest gdzieś w pobliżu."
Z tymi słowami Frodo wybiegł, by oporządzić Stridera do drogi.
Wieśniak, który przyniósł wiadomość, wciąż stał, mnąc czapkę w palcach i z lekkim niedowierzaniem patrząc w ślad za burmistrzem.
"Dziwny z niego hobbit" rzekł, ale pod stalowym spojrzeniem Linty natychmiast umilkł.
---
Dziesięć minut później Frodo z Erdinardem siedzieli już na końskich grzbietach. Nieco dalej, za nimi jechało dwóch krzepkich, rumianych hobbitów.
Erdie spojrzał na milczącego towarzysza i westchnął.
"Rad jestem, iż wzięliśmy z sobą tych dwóch. Rozmowa może okazać się niewystarczająca, Frodo. Twoja wiara w dobro innych nigdy nie przestaje mnie zadziwiać."
"Tak, wiem, co myślisz" odparł Frodo spokojnie "Dziwisz się w duchu nad moją naiwnością. Ale... chcę mu dać szansę. Nie sądzę, żebyś mógł zrozumieć" dodał nieco zaczepnie.
"Wobec tego mi wytłumacz" odparł Erdinard.
Frodo kilka chwil milczał. Nerwowym ruchem obracał w palcach ten dziwny, ale piękny naszyjnik, który zdobył w dalekich stronach. W końcu odezwał się:
"Podczas mojej podróży popełniłem wiele błędów, niektóre z nich mogły kosztować życie wiele istot. Dano mi, może przez przypadek, lub raczej - z woli czegoś wyższego od nas, ważną misję, a ja zawiodłem, choć w teorii miałem wybór..."
Zatrzymał się, roześmiał drżąco.
"Wiem, że dla ciebie to brzmi jak paplanina Szalonego Bagginsa, ale ja naprawdę potrzebowałem wtedy przebaczenia. Często jednak, jak się okazuje, najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie. Więc chcę spróbować pomóc Sabardowi przede wszystkim zrozumieć, co takiego zrobił, i jak skrzywdził innych, a potem - wejść na krętą drogę skruchy. To może brzmieć okrutnie, ale przede wszystkim robię dla niego to, czego sam potrzebowałem - i potrzebuję."
To była nowa, orzeźwiająca myśl i Erdinard zastanawiał się nad nią długo: co takiego zrobił Frodo Baggins, że dręczy go poczucie winy?
Jechali dalej w milczeniu. Frodo nie patrzał już na niego, jednak jego wyraz twarzy z każdą sekundą stawał się coraz bardziej niepewny i napięty. Erdie, dostrzegłwszy to, posłał mu uśmiech, który niezbyt odpowiadał jego stanowi ducha w tej chwili.
"Nie martw się, kuzynie! Jeśli ktoś potrafi dotrzeć do tej zagubionej istoty, to będziesz to ty!"
Poczuł nagły przypływ wiary w słuszność tych słów. Frodo okaże się z pewnością odpowiednią osobą do tego zadania...