Actions

Work Header

Sound of his heart

Chapter Text

Następnego dnia Keith nie zszedł na śniadanie. Oczywistym też było, że nie poszedł do szkoły. Gdy Shiro zapukał do niego rano, odpowiedziała mu cisza, wszedł więc do środka zmartwiony i ze śniadaniem dla młodszego chłopaka, którego traktował jak brata. Czarnowłosy spał, owinięty w koc, jednak nawet z daleka było widać zaschniętą krew na jego twarzy. Musiał zasnąć ze zmęczenia i nie mieć siły doprowadzić się do porządku. Shiro ostrożnie położył śniadanie, które dla niego przyniósł na biurku i podszedł do chłopaka. Delikatnie odgarnął włosy z jego twarzy i uspokoił się nieco czując jego - nierówny - ale oddech. Bardzo chciałby zabrać go do szpitala ale wie, że ten się nie zgodzi. Nie przepada za atencją i twierdzi, że nie potrzebuje żadnej pomocy. Nawet Shiro wiedział, że nie da rady mu przegadać.

Takashi wyszedł z pokoju tylko na chwilę by wrócić z okładem i miską wody. Delikatnie przewrócił śpiącego chłopaka na plecy co wywołało grymas bólu na jego twarzy. Nie obudził się jednak, ani gdy położył mu okład na rozpalonym czole, ani gdy delikatnie przemył rany na jego twarzy i rękach. To jedyne na co mógł sobie pozwolić. Dał mu spać wychodząc z pokoju.

***

Lance obudził się wyjątkowo wcześnie jak na siebie, szybko zrozumiał, że co dziwne, zasnął wczoraj na kanapie. Nawet nie pamięta kiedy zasnął- Wie, że Keith wyszedł, ale później… Średnio pamięta, żeby robił coś później, więc musiał odpłynąć. Położył dłoń na karku próbując go rozmasować. Kanapa nie była najwygodniejszym miejscem na sen. 

Zagwizdał cicho nie słysząc nigdzie Kosmo. Miał go wczoraj umyć, ale końcowo zasnął, więc mądrym było zająć się tym z samego rana. Wstał obolały z kanapy i przeciągnął się kilka razy, aż strzyknęło parę kości. Ponowił nawoływanie psa, dopóki nie usłyszał charakterystycznego dźwięku pazurów rysujących panele. Nie musiał czekać długo, aż zwierzak wcisnął pysk w jego dłoń.

- Tutaj jesteś. - mruknął Lance ziewając i pogładził go czule. - Czas na kąpiel przyjacielu. Zresztą mi też przyda się prysznic.

Latynos złapał Kosmo za obrożę i zaprowadził go w ten sposób do łazienki. Co prawda, nie musiał tego robić, bo pies chętnie podążył by za nim tak czy inaczej.

- Wskakuj do wanny bestio. - zaśmiał się i zamknął za nimi drzwi do łazienki.

Kosmo nie trzeba było dwa razy powtarzać, gdy tylko Lance go puścił wgramolił się do wanny i zaszczekał radośnie. Mężczyzna nawet nie musiał wysilać słuchu, żeby usłyszeć jak ogon psiaka obija się o ściany wanny.

- Teraz siad. Grzeczna psinka. - mówił czułym głosem upewniając się, że woda będzie dobrej temperatury.

Cały rytuał odbył się bez większych problemów, no może pomijając, fakt, że Kosmo przy okazji kąpieli ochlapał całą łazienkę i swojego właściciela przy okazji. Lance oczywiście nie miał mu tego za złe. Śmiał się głośno za każdym razem, gdy na jego ciele lądowały krople wody. Tak codzienne czynności ponownie zaczynały dawać mu szczęście. Co z tego, że nie mógł tego widzieć? Doświadczał każdej chwili całym sobą. Słyszał radosne dźwięki wydawane przez Kosmo. W powietrzu wyczuwał zapach psiego szamponu. Na jego skórze co rusz lądowała woda, którą czuł spływającą po jego ciele. Nie stracił przecież tego wszystkiego.

W końcu wygonił Kosmo do salonu, by ten tam do końca wysechł, a sam wziął szybki prysznic. Znowu zaczął doceniać czas, który spędzał sam z sobą. Z łazienki wyszedł tylko w ręczniku i tylko w nim przeszedł do swojej sypialni.

- Co by tu dzisiaj ubrać…

Miał niesamowite szczęście, że jego dobra przyjaciółka, Allura, pomogła mu z ułożeniem ubrań. Zdecydowali się na pewien kod, którego mógł używać nawet nie widząc, co miał w szafie. Każda półka ułożona była kolorystycznie. Co prawda, musiał przez to pamiętać każdy outfit, który miał na sobie, żeby po praniu mógł poprawnie go odłożyć… Ale był skłonny do takiego poświęcenia, byle nie wyglądać jak ostatni menel z ulicy.

Dzisiaj postanowił zarzucić na siebie luźny sweterek w odcieni przygasłej zieleni i czarne, luźne jeansy. Nie był to jego najlepszy outfit, ale był jednym z wygodniejszych. Latynos, nadal stojąc przed swoją szafą wplątał palce w swoje włosy. Robiły się przydługie, co było dla niego niecodzienne. Od wielu lat ścinał się na krótko, przez co jego naturalnie falowane włosy traciły strukturę, bo nie miały wystarczającej długości, by rzeczywiście się falować. Teraz, gdy nieco je zapuścił znowu poczuł pod palcami luźne loczki.

- Przecież dopiero co byłem u fryzjera, litości. - westchnął z grymasem na twarzy. - A może czas je nieco zapuścić? Dziewczyny podobno lecą na przydługie włosy.

Zaśmiał się sam do siebie. Odkąd rozstał się z Allurą i zdecydowali się pozostać tylko przyjaciółmi, nie był na żadnej randce. Trochę za tym tęsknił, ale nie czuł się na tyle odważny, by wrócić do randkowania. W końcu, chociaż nigdy by tego nie przyznał, nawet gdy nie był wybrakowany, jego podboje romantyczne nie były zbyt udane.

Lance klasnął w dłonie, wiedząc już, co dzisiaj zrobi. Uważając na schodach wrócił do kuchni. Nie miał ochoty robić nic skomplikowanego na śniadanie, więc wygrzebał z półki słodkie bułeczki. Już miał ruszyć do salonu, gdy przypomniał sobie o wczorajszych zakupach. Przecież nadal ich nie wypakował! Odłożył bułeczki na blacie i chwilę pomacał otoczenie, aż natrafił na drugą reklamówkę. Nucąc cicho odłożył wszystko na swoje miejsce w kuchni. To było bardzo ważne, odkąd tu wrócił, każda rzecz miała swoje miejsce. Właśnie to był jego sekret do radzenia sobie bez zmysłu wzroku. Reszta była przyzwyczajeniem.

W międzyczasie zaparzył sobie herbatę, którą zabrał ze sobą do salonu. Po dłuższych poszukiwaniach udało mu się odnaleźć swój telefon pod jedną z poduszek na kanapie. Musiał go tam wetknąć wczoraj i nawet o tym nie pamiętał.

- Siri, otwórz bibliotekę i włącz audiobook “Red, White and Royal Blue”. - wydał komendę rozsiadając się w poduszkach.

Już po chwili usłyszał pierwsze słowa czytanej książki. Lance od zawsze był romantykiem i chociaż rzadko kiedy sięgał po książki, był fanem audiobooków. Mógł się przy nich zrelaksować, zamknąć oczy i zagłębić się w historię. Chociaż teraz już nawet nie musiał zamykać oczu. Wgryzł się w bułkę z uśmiechem wsłuchany w historię.


***


Keitha obudziły podniesione głosy na korytarzu. W impulsie, próbował podnieść się do siadu ale szybko tego pożałował. Syknął z bólu, gdy wszystkie mięśnie i kości odmówiły mu posłuszeństwa. Wiedział, że to będzie długi tydzień. Takie obrażenia nie goją się łatwo. Gdy wreszcie ból zelżał na tyle, że chłopak mógł się jakkolwiek skupić, zaczął przysłuchiwać się wymianie zdań, która odbywała się za jego drzwiami.

- Takashi, nie wyprowadzaj mnie z równowagi! Trzeba go zabrać do szpitala, widziałeś w jakim on jest stanie?! Jak w tą ranę wda się jakieś zakażenie… - Keith rozpoznał głos Adama, partnera Shiro.

- Shhh, obudzisz go. Proszę, daj mi się tym zająć, wiesz jaki on jest. Na razie spróbujmy zbić gorączkę. Też się o niego martwię, ale-

- Nie ma żadnych ale! Zwariowałeś do reszty. To trzeba gdzieś zgłosić. Takie rzeczy nie mogą się dziać. - Adam nie ustępował.

- …Dobrze, ale najpierw z nim porozmawiajmy. - poddał się wreszcie Shiro.

Chwilę później drzwi do pokoju czarnowłosego się otworzyły i do środka weszli obaj mężczyźni. Adam, widocznie zły, złagodniał gdy zobaczył zmarnowanego Keitha w łóżku. Shiro za to wyglądał na zaskoczonego.

- Już nie śpisz? Jak się czujesz? Coś cię boli? - z jego ust wypłynął potok pytań i zaraz przysiadł obok niego.

- Wszystko. - odezwał się poturbowany i zaraz tego pożałował. Jego głos był zachrypnięty, jakby właśnie co najmniej zjadł wiaderko piasku. Zresztą to by również tłumaczyło suchość w jego ustach.

- Przyniosę ci wody, dobrze? I coś na zbicie gorączki.

Keith pokiwał tylko głową, dopiero teraz orientując się, że na jego czole spoczywa chłodny okład. Obserwował jak Shiro wypadł z pokoju, zostawiając go sam na sam z Adamem, który jedynie westchnął stojąc obok drzwi.

- Wiesz, że powinniśmy to zgłosić? Kto ci to zrobił?

Niestety mężczyzna nie dostał odpowiedzi na to pytanie. Czarnowłosy spuścił wzrok wpatrując się w brudne plamy, które narobił pakując się wczoraj do łóżka w ubraniu. Nie musiał grać na zwłokę dłużej, gdyż zaraz do pokoju powrócił Takashi.

Po wmuszeniu w niego lekkiego śniadania i leków, Shiro zaniósł Keitha do łazienki i zostawił go tam, zapewniając, że wystarczy, że chłopak zawoła i przyjdzie mu pomóc. Oczywiście nie spodziewał się, że młodszy skorzysta z tej propozycji, ale chciał dać mu wybór. Zawsze mu go dawał.

Sam w tym czasie zajął się przebraniem pościeli w pokoju chłopaka. W czasie, gdy to robił, zauważył jak jego telefon się podświetlił. Po chwili zawahania postanowił odebrać. Rozwalony ekran dopiero za trzecim razem zareagował na dotyk.

- Wow, Keith, nie spodziewałem się, że odbierzesz! - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki, a Shiro zmarszczył brwi.

- Dzień dobry, z kim mam do czynienia? - zapytał przykładając ponownie telefon do ucha. Nie zauważył, żeby numer był w jakiś sposób zapisany, ale bardzo możliwe, że nie odczytał nazwy, przez ilość rys i pęknięć na szkle.

- Ah. Dzień dobry. Jestem Lance, zastałem może Keitha…? - osoba po drugiej stronie wyraźnie się speszyła.

- Keith nie może teraz podejść do telefonu, miał wczoraj mały… Incydent. Nie jest w najlepszym stanie.

 Takashi szybko połączył kropki i zrozumiał z kim właśnie rozmawia.

- Incydent? Co się stało? Wszystko z nim w porządku? - głos latynosa szybko pogrążył się w zmartwieniu.

- Nic mu nie będzie, potrzebuje tylko trochę czasu.


***


Lance rozłączył się po krótkiej rozmowie z nieznajomym, jak założył, kimś z rodziny Keitha. Jakaś jego część zamęczała się faktem, ze to wszystko jego wina. W końcu to on zatrzymał u siebie chłopaka tak długo, że ten musiał wracać po ciemku.

- Mam nadzieję, że nic mu nie będzie. - szepnął do Kosmo, który wyczuwając jego humor, wdrapał się na kanapę obok niego i położył się połowicznie na jego kolanach.

Zaskomlał teraz cicho w odpowiedzi szturchając nosem klatkę piersiową latynosa. Bardzo chciał go pocieszyć, ale nie było to łatwe, gdy targały nim wątpliwości i poczucie winy. Nawet całusy od Kosmo nie pomogły w poprawie jego humoru, ale przynajmniej sprawiły, że smutno się uśmiechnął.

- Jestem chodzącym fatum, co? Ale chociaż mam ciebie.

Mężczyzna wziął pyszczek psiaka i ucałował jego głowę pomiędzy puchatymi uszkami.

- Może to czas na drzemkę, co? Chyba… Mi się przyda.


***


 Keith resztę tego dnia przeżył na granicy świadomości. Nawet leki nie były w stanie w pełni uśmierzyć jego bólu. Był przyzwyczajony do bójek, ale to było coś więcej. James musiał naprawdę go nienawidzić. Wiecznie go prowokował i zazwyczaj nie kończyło się to dobrze. Tym razem ich mała rywalizacja poszła jednak za daleko. O wiele za daleko.

Adam próbował wyciągnąć z niego cokolwiek, ale młody Kogane milczał jak zaklęty. W końcu poddał się i pozwolił Shiro zająć się wszystkim, co czarnowłosy przyjął z ulgą.

 Takashi znał go jak nikt inny, więc miał pewność, że nie będzie męczył go pytaniami. Był również odpowiedzialny, więc mógł powierzyć mu opatrzenie swoich ran.

Co prawda przy okazji tego całego opatrywania dostał niezły wykład, ale prawda była taka, że nie przyswoił nawet połowy słów, które zostały do niego powiedziane. Był zbyt zmęczony. Wręcz wykończony. Obiecał sobie, że już nigdy nie pozwoli, żeby ktokolwiek go tak podszedł. Zaczepiał paznokciem o opatrunek na twarzy, leżąc na łóżku i wsłuchując się w otaczającą go ciszę. Nie zajęło mu długo, zanim odpłynął. Ale nie była to wcale spokojna noc.