Actions

Work Header

Dryfując na powierzchni

Summary:

Jaewon dryfuje i stara się stanąć na nogi, pokonać traumy i stawić czoła swoim lękom, z pomocą Jihyuna u boku i dzięki wsparciu przychylnych ludzi wokół siebie.

Notes:

Studium psychologiczne postaci Seo Jaewona i głębsze spojrzenie na jego walkę z depresją, bo niestety w prawdziwym życiu sama muzyka Conana Graya nie jest w stanie wyleczyć zaburzeń psychicznych (choć to by było wspaniałe rozwiązanie!).

(See the end of the work for more notes.)

Work Text:

 

Jaewon czasami wyobrażał sobie, że leczenie depresji jest jak dryfowanie na powierzchni wzburzonego morza. Wokół ciebie zbierają się gwałtowne fale, raz po raz z całej siły rozbijając się o metaforyczną deskę surfingową, na której leżysz w bezruchu, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń zachmurzonego nieba nad sobą. A gdy już myślisz, że morze na chwilę się uspokoiło, że zza ciemnych chmur spowijających twój wszechświat w końcu nieśmiało przebijają się pierwsze promienie stłumionego słońca, lodowate strumienie spadają na ciebie znienacka, bezwzględna woda wlewa ci się do oczu, uszu, nosa, łykasz ją haustami i krztusisz się nią, jej słony smak na języku jest odczuwalny długo po tym, jak fala w końcu łaskawie odpuści. Mimo tych niespodziewanych, histerycznych przypływów trzymasz się kurczowo deski, z dłońmi zaciśniętymi na jej krawędzi tak mocno, że aż bieleją ci knykcie. Czasem ręce drętwieją ci z wysiłku i przeszywającego zimna. Bezduszny bezmiar pod tobą i bezduszny bezmiar nad tobą zlewają się w jedno, a mimo to utrzymujesz się nadal na swojej desce, dryfując wytrwale pomiędzy jedną a drugą głębią, z całych sił starając się w nich nie zatonąć. Twoja deska surfingowa jest jedyną stabilną rzeczą w twoim wszechświecie, jedyną stałą, która utrzymuje cię na powierzchni i dzięki której wciąż wyłaniasz się z toni po kolejnym morderczym przypływie, na wpół wyczerpany, ale z niezrozumiałym poczuciem ulgi, że znów się udało.

 

Czasami słońce rzeczywiście wychodzi. Czasami są to nawet nie tylko słabe przebłyski, ale całe promieniste minuty, godziny, nawet dni, jeżeli morze jest wystarczająco łaskawe. Wtedy wydaje ci się, że możesz wszystko, czujesz w sobie buzującą energię, która, wcześniej uśpiona nagle desperacko próbuje znaleźć ujście, każe ci podjąć próbę podniesienia się, stanięcia na desce, stawienia czoła napływającym falom. A jednak boisz się tego, jak bolesny może być upadek, jeżeli zbyt szybko wstaniesz. Gdzieś głęboko w tobie pozostaje obawa, że po tym upadku możesz już nie wrócić na bezpieczną powierzchnię deski, tylko ześlizgnąć się z niej i zniknąć bezpowrotnie pod powierzchnią bezlitosnych fal.

 

Być może czujesz, że to jeszcze nie czas na taką odwagę.

 

~*~

 

Najgorsze były ataki paniki.

 

Wcześniej nie zdarzały mu się tak często, ale nasiliły się po wypadku Jihyuna i nie odpuszczały, mimo że od tego incydentu minęło już kilka miesięcy. Bywało i tak, że dopadały go nieoczekiwanie w środku słonecznego dnia, w tłumie ludzi, podczas wykładu, w stołówce akademickiej, podczas wyjścia z przyjaciółmi do baru na piwo. To było coś nowego, bo kiedyś, po śmierci Jaejina, dopadały go tylko nocami. Sam nie wiedział, co było gorsze – przytłaczająca, dzwoniąca w uszach samotność i otaczająca go w ciemności pustka, czy świadomość, że ludzie wokół, jego przyjaciele, znajomi z uczelni zobaczą go w tym stanie słabości i kompletnej bezradności.

 

Zazwyczaj na kilka minut przed atakiem wyczuwał, że niedługo się zacznie i panicznie szukał wtedy miejsca w odosobnieniu, w którym mógłby paść na ziemię, zwinąć się na niej i starać się zniknąć choć na chwilę, choć tylko po to, żeby przeczekać najgorsze. Gdy był przy nim Jihyun, było o wiele łatwiej – Jihyun w jakiś przedziwny, nadnaturalny sposób też potrafił wyczuć przypływającą falę, jak gdyby neurony w jego mózgu były połączone z neuronami Jaewona i reagowały na każdy, nawet najmniejszy i ledwie odczuwalny sygnał. W mgnieniu oka reagował – chwytał Jaewona za rękę, albo dotykał jego ramienia, kolana, łokcia, policzka, bez słowa wstawał i pociągał go za sobą z typową dla siebie delikatnością, znajdując im w miarę wiarygodną wymówkę przed przyjaciółmi a następnie szukał im miejsca, w którym Jaewon mógł na chwilę zniknąć. W jego ramionach łatwiej było to znieść i atak szybciej ustępował, jak gdyby Jihyun był metaforyczną deską surfingową na metaforycznym wzburzonym morzu emocji Jaewona, tą jedyną stabilną rzeczą, dzięki której nie tonął całkowicie.

 

Gdy nie było go obok, Jaewon tonął szybciej i boleśniej, ale wówczas kurczowo trzymał się samej myśli o nim i o jego spokojnej twarzy, nieśmiałym uśmiechu, subtelnym dotyku i zawracającym w głowie zapachu świeżej bryzy o poranku wymieszanym z wonią hibiskusowego szamponu. Świadomość, że gdzieś tam, na powierzchni egzystuje Jihyun, dawała mu siłę, by odbić się od dna.

 

~*~

 

Chodził na terapię raz na dwa tygodnie. Wiedział, że powinien robić to częściej, starał się nie przesuwać wizyt, żeby nie wyglądało to tak, jak gdyby przychodził tam tylko po nową porcję leków, ale czasem po prostu zwyczajnie nie miał siły. Sesje pomagały, ale były wyczerpujące. Po każdej wizycie czuł się jak wyzuty z całej energii, obolały, jakby po długiej przerwie wskoczył na deskę bez rozgrzewki i nabawił się od tego zakwasów w miejscach, o których istnieniu nie miał pojęcia.

 

- Gdybyś miał określić swoje dzisiejsze samopoczucie jednym słowem, co by to było? – zapytała terapeutka na jednej z ostatnich sesji. Jej znajomy, lekko skrzekliwy, z pozoru łagodny ale podszyty nutą dziwnie kojącej surowości głos wyrwał Jaewona z letargu, w którym się znalazł, obserwując rybki, które krążyły po akwarium bez celu, a małe światełka zamontowane w pokrywie prostokątnej misy mieniły się w tafli ich złotych łusek. Niechętnie oderwał od nich wzrok, żeby ponownie skupić go na pomarszczonej twarzy, zmrużonych oczach, ustach wykrzywionych w lekko drwiącym uśmiechu, poznaczonej czasem dłoni trzymającej długopis, która zawisła w oczekiwaniu nad notatnikiem.

 

- Cisza przed burzą – powiedział.

 

Jej ironiczny uśmieszek poszerzył się nieco.

 

- To trzy słowa – zauważyła. – Ale niech będzie. Możesz opisać tę ciszę? Czy dzwoni w uszach? Napawa cię niepokojem? Domyślasz się, co ją powoduje, czy przedziera się przez nią jakiś dźwięk? Choćby najmniejszy?

 

- Nie czuję niepokoju – odparł powoli, zaskoczony, że to prawda. – Chyba raczej… czuję akceptację związaną z tym, że ona nie będzie trwać wiecznie. Że ta burza w końcu nadejdzie, ale jeszcze nie wiem kiedy i jak silna będzie, jednak nie boję się jej tak bardzo. Staram się myśleć o tym, co jest teraz. Staram się polubić tę ciszę.

 

Zapisała coś szybko w notatniku, a potem odchyliła się w fotelu. Długie, siwe włosy na tle błękitnej poświaty rzucanej przez lampki w akwarium przywodziły Jaewonowi na myśl poskręcane wodorosty, wyrzucone na brzeg.

 

- Czy mam rozumieć, że znajdujesz w tej ciszy ukojenie?

 

- Nie jest nieprzyjemna – przyznał ostrożnie. – Czuję… spokój. To bardzo dziwne, bo zazwyczaj taka cisza wywołuje we mnie przerażenie.

 

Pokiwała głową.

 

- Myślisz, że to nowe uczucie ma coś wspólnego z faktem, że więcej czasu spędzasz teraz ze swoim szczególnym przyjacielem?

 

Wyprostował się, splatając dłonie na kolanach. Niewiele mówił jej do tej pory o Jihyunie i relacji, która ich łączyła, właściwie czuł się lekko skrępowany perspektywą mówienia o tym. Nie chodziło o to, że się tego wstydził – wręcz przeciwnie, nie miał nic do ukrycia, nie zamierzał trzymać ich relacji w tajemnicy przed nikim, nie miał problemu z wzięciem Jihyuna za rękę w towarzystwie przyjaciół czy na kampusie. Ale wciąż nie był zbyt dobry w słowach, zresztą nawet gdyby był, nie umiałby określić tego bezmiaru emocji, jakie wzbudzał w nim Jihyun i to, co było między nimi. Terapeutka używała określenia „szczególny przyjaciel”, bo on sam tak początkowo o nim mówił, ale to wyrażenie wydawało mu się teraz małe, nieznaczące, nieadekwatne, nieobejmujące zupełnie tego, kim był dla niego Jihyun. Z drugiej strony żadne inne określenie nie przychodziło mu do głowy. „Chłopak”, „partner”, „druga połówka” – wszystko to wydawało się w odniesieniu do niego zbyt banalne, wyświechtane, pozbawione należytego patosu. A „ukochany” sprawiało, że robiło mu się gwałtownie duszono i przytłaczająco, a serce przyspieszało, jakby chciało wyrwać się z piersi. Próbował „bratnia dusza” i to było chyba najbardziej odpowiednie, ale czuł, że wypowiedzenie tego na głos nadałoby temu jakiejś absurdalnej mistyczności, a przecież to, co mieli z Jihyunem, było przyziemne, było prawdziwe, a nie żadne paranormalne.

 

Odchrząknął, zdając sobie sprawę, że za długo zwleka z odpowiedzią na zadane pytanie.

 

- Kiedy jestem z nim, nie przeraża mnie perspektywa, że coś może we mnie znowu pęknąć i się załamać – powiedział. – Nawet jeśli czasem do tego dochodzi, to jego obecność pomaga mi wrócić do siebie. Jedyne, czego się naprawdę przy nim boję, to że mógłbym go skrzywdzić. Znowu. W jakikolwiek sposób.

 

Terapeutka wpatrywała się w niego spod przymrużonych powiek. Tym razem nie był w stanie odczytać jej emocji.

 

- Mówiłam ci to już i powtórzę jeszcze raz. Musisz otworzyć się na tę relację i pozwolić mu być twoim schronieniem. Jeżeli jego obecność w twoim życiu cię stabilizuje, to znaczy, że on cię akceptuje i to z całym twoim bagażem. To odpowiedzialność, Jaewon-ah, ale też i jego wybór. Paradoksalnie twoje izolowanie się ze strachu, że go zranisz, może właśnie go zranić. Pozwól mu po prostu być przy tobie. I pozwól sobie przestać czuć strach.

 

Łatwo było mówić, pomyślał Jaewon z rezygnacją, ale nie powiedział tego głośno. Choć czasem jej pretensjonalny ton działał mu na nerwy to wiedział, że miała rację. Jihyun był jego azylem, nie zostawił go nawet, gdy Jaewon chciał zostawić jego. Cierpiał przez to, że Jaewon był samolubny. To odpowiedzialność, ale i przywilej.

 

~*~

 

Jeśli istniało coś, w czym Jaewon robił się coraz lepszy, było to stawianie granic ludziom. Wiedział, że to zawsze był jego największy problem – bycie miłym dla innych, ciągłe „bycie w porządku” w stosunku do nich, nawet kosztem swojego komfortu psychicznego, byle go lubili, byle byli z niego zadowoleni.

 

Aeri, za którą początkowo nie przepadał, a do której przekonał się po odkryciu, że jest jedną z niewielu osób, które Jihyun określał mianem bliskich przyjaciół, a do tego świetną kompanką do soju – powiedziała mu, notabene właśnie nad trzecią butelką tego trunku, w środku imprezy, gdy jakimś cudem znaleźli się sami przy stoliku, dość mocno już wstawieni:

 

- Sunbae-nim, wydaje mi się, że ty jesteś strasznym people pleaserem.

 

Jaewon nie wiedział, czy bardziej był zaskoczony jej bezpośredniością, czy faktem, że nazwała go określeniem, którego nigdy wcześniej nie słyszał.

 

- Aeri-ya, czy ty mnie właśnie obraziłaś?

 

Przewróciła oczami z lekką irytacją, co go rozbawiło. Już wcześniej zauważył, że jest inteligentna, wygadana i bardzo odważna – nie miał co do tego wątpliwości po tym, jak bez oporów przeciwstawiła się Taehyungowi, a potem Eunji. Początkowo był zazdrosny o jej relację z Jihyunem, o to, jak bliscy się sobie stali, ale była to dziecinna zazdrość, której szybko się wyzbył. Aeri była ekstrawertyczką, w pewnym sensie zaadoptowała nieśmiałego i cichego Jihyuna, stanęła za nim murem, gdy sam Jaewon nie był w stanie się na to zdobyć. Teraz zaczynał podziwiać ją za tę otwartość i odwagę, którą emanowała.

 

- Sunbae, znam cię już trochę i zauważyłam, że często stawiasz potrzeby innych ponad swoimi i robisz wszystko, żeby im było dobrze, nawet jeśli tobie nie jest. To syndrom people pleasera. Musisz nauczyć się stawiać ludziom granice, bo inaczej będziesz cierpiał. Następnym razem, gdy ktoś zrobi lub powie coś, z czym się nie zgadzasz, powiedz mu to, zamiast trzymać wszystko w sobie. Jeśli się obrazi to znaczy, że nie warto starać się o aprobatę takiej osoby.

 

Jak na kogoś, kto właśnie sam wychylił półtorej butelki soju, mówiła bardzo sensownie. Jej słowa uderzyły Jaewona, mimo że usłyszał coś, o czym przecież wiedział już wcześniej, ale do tej pory nie umiał znaleźć na to odpowiedniej nazwy.

 

Więc zaczął powoli korzystać z tej rady. Gdy znajomi z roku namawiali go na kolejny melanż w środku tygodnia, a jego bateria społeczna była wyładowana do tego stopnia, że pragnął tylko zaszyć się w wąskim łóżku Jihyuna w jego pokoju na czwartym piętrze akademika, najlepiej z Jihyunem w ramionach, wyłączyć całkiem telefon i nie odzywać się do nikogo przez kilka godzin, nie szukał wymówek, tylko mówił wprost, że nie ma ochoty na żadne wyjście. Gdy Taehyung zaczynał swój wszechwiedzący monolog o tym, jakie Jaewon ma szczęście, że nie ma żadnych problemów, a jego rodzice mają własną firmę i mnóstwo pieniędzy, przerywał mu i mówił, że nie życzy sobie, by ten rozsiewał plotki o jego rodzinie i życiu osobistym. Gdy Eunji zrobiła lub powiedziała coś, co naruszało jego sferę komfortu, ostrożnie dawał jej to do zrozumienia.

 

Z początku było ciężko. Kosztowało go to kolejne godziny, czasem nawet dni obsesyjnego myślenia, rozkładania na czynniki pierwsze wszystkich tych sytuacji, zastanawiania się, czy nie był za ostry, zbyt niemiły, czy może jego zachowanie nie sprawiło, że ktoś przestał go lubić. Ze stawieniem granic było jednak zupełnie jak z fotografią, którą zajął się ponownie po latach, gdy Jihyun kupił mu aparat – z czasem stawał się w tym coraz lepszy.

 

~*~

 

Wciąż pozostawała kwestia rodziców.

 

Odkąd większość nocy spędzał w akademiku Jihyuna, rzadko bywał w domu. Matka wciąż do niego wydzwaniała, wysyłała wiadomości, które miały wzbudzić w nim poczucie winy i spełniały swoją rolę aż za dobrze. „Gdzie jesteś? Znowu pijesz z kolegami? Ojciec wpadł w szał, gdy wczoraj nie wróciłeś na noc”. Zdawał sobie sprawę, że w końcu będzie musiał stawić temu czoła, będzie musiał porozmawiać z ojcem, którego wybuchy agresji były nieprzewidywalne i przerażające. Cholernie bał się momentu, w którym będzie musiał mu powiedzieć, że nie przejmie przedsiębiorstwa, że skończy studia, ale nie zamierza wykorzystać zdobytej na nich wiedzy do prowadzenia firmy ojca. Że docelowo, w nieokreślonej przyszłości, kiedyś, gdy zbierze w sobie dość odwagi i pewności siebie – chciałby spróbować otworzyć własną działalność, zainwestować w odpowiednie kursy i sprzęt, a potem na poważnie zająć się fotografią. Oczami wyobraźni widział pełną rozczarowania twarz matki i wykrzywioną z wściekłości minę ojca, słyszał krzyki i płacz, wojnę, jaka się rozpęta, przywołanie argumentu Jaejina („Jednego syna straciłam, chcę żeby chociaż drugi wyszedł na ludzi”, „W ogóle nie myślisz o swojej matce, ma już tylko ciebie”), wzbudzanie wyrzutów sumienia, w końcu nieuchronne odcięcie od rodzinnych finansów, gdy wreszcie dotrze do nich, że nie zmieni swojej decyzji. Chciał być na to przygotowany, mentalnie i finansowo. Na razie odwlekał ten moment.

 

Nie przedstawił im jeszcze Jihyuna. Nie chodziło o to, że bał się ich reakcji na wieść, że spotyka się z chłopakiem, choć domyślał się, że to będzie dla nich jeszcze jeden pretekst do rozczarowania nim. Tak naprawdę nie chciał jednak skalać najważniejszej rzeczy, jaką posiadał, choć jednym nieprzychylnym spojrzeniem czy wulgarnym słowem, które być może padłoby z ust jego ojca. Jihyun był jego azylem, niezbrukanym skarbem, który chciał schować w kieszeni i nie pozwolić nikomu go tknąć.

 

~*~

 

Od wypadku Jihyuna nie mógł zmusić się, by pojechać nad morze. Trauma związana z tym incydentem była zbyt świeża, choć regularnie omawiał jej przyczyny i sposoby pokonania na terapii. Rozmawiał o niej też z samym Jihyunem, choć niechętnie i sam nigdy nie poruszał tego tematu.

 

Prawda była taka, że śnił i marzył o tym, by znów poczuć się swobodnie na desce, by znów włożyć kostium surfingowy i poczuć wiatr we włosach, zimną wodę na twarzy i sól na języku, ale jednocześnie sama myśl o tym przywoływała wspomnienie potwornego szoku, bólu i pustki jaką czuł, jadąc z nieprzytomnym Jihyunem w karetce pogotowia, a potem spędzając dnie i noce przy jego łóżku, modląc się do Boga, w którego nigdy wcześniej nie wierzył, by Jihyun się obudził. Wspomnienie tamtego strachu było gorsze niż realny, aktualny strach przez rodzicami, dorosłymi decyzjami, które miał niedługo podjąć i brakiem akceptacji społeczeństwa.

 

Miał jednak świadomość, że wychodzenie z traumy, tak samo jak leczenie depresji, było procesem. Musiał być cierpliwy i nie oczekiwał, że to nastąpi szybko i będzie proste.

 

~*~

 

No i był jeszcze Jihyun.

 

Odkąd ustalili między sobą, że to, co ich łączy, było i jest ważne, że są dla siebie ważni, że faktycznie się spotykają, starał się być najlepszym chłopakiem, partnerem i przyjacielem, jakiego Jihyun kiedykolwiek miał. Starał się być dla niego najlepszą wersją siebie, a gdy znajdował w sobie wystarczającą ilość energii, starał się wykorzystywać ją całą wyłącznie dla niego i z maksymalnym zaangażowaniem przelewał w to wszystkie swoje emocje, uczucia, lęki, obawy, radości, nadzieje.

 

Zamówił kłódkę z ich inicjałami, zabrał go na Namsan Tower i własnoręcznie ją tam przypiął, a potem śmiał się szczerze z zarumienionej, pełnej zakłopotania miny Jihyuna, który z konsternacją uznał, że „hyung, to jednak dość obciachowe”, ale Jaewon widział szczęśliwy błysk w jego dużych, brązowych oczach. Pojechał z nim do jego rodzinnej wsi niedaleko Deagu i poznał jego mamę, która okazała się być tak ciepłą i pełną akceptacji kobietą, że Jaewon czuł wilgoć pod powiekami, leżąc w specjalnie przygotowanej przez nią, świeżej pościeli po zjedzeniu obfitej kolacji, którą przygotowała na ich przyjazd, i myśląc o własnej matce, dla której był źródłem rozczarowań i obiektem nieustającej krytyki. Zabierał Jihyuna na randki w różne zakątki Seulu, przychodził po niego do pracy, żeby wieczorami odprowadzić go do akademika, trzymał go za rękę, pokazywał mu każde zdjęcie, które zrobił i z którego był dumny. Wytrwale pozował do portretów, które Jihyun tworzył w ramach zajęć z rysunku realistycznego. Kochał się z nim jak szalony w jego wąskim łóżku w akademiku, po tym jak marudzący Joonpyo po raz kolejny zostawał oddelegowany na poszukiwanie innego noclegu, a raz nawet w ciemni fotograficznej w budynku wydziału artystycznego, z której korzystał po godzinach pracy uczelni, by wywoływać swoje zdjęcia (Yoonwon, gdy się o tym jakimś cudem dowiedziała – kto jej powiedział?! – przez dwa tygodnie nie dawała mu spokoju, uznając chyba, że określenie „Czy chcesz iść ze mną do ciemni?” jest nową, zabawniejszą wersją „Czy chcesz zjeść ze mną ramen?” – nie mógł jej za to winić).

 

Prawda była taka, że gdy Jaewon zdał sobie sprawę, że to, co czuje, to co go rozpiera od środka i sprawia, że serce pompuje krew kilkukrotnie szybciej a w brzuchu podrywa się dziki rój motyli, to nic innego tylko miłość, i że jest szaleńczo, bezwzględnie, zupełnie i ostatecznie zakochany w Jihyunie, było za późno, by czuć przerażenie związane z tą myślą i za późno na rozważanie konsekwencji, jakie ten stan rzeczy mógł przynieść.

 

Planował mu powiedzieć w romantycznych okolicznościach. Podczas nocnego spaceru brzegiem rzeki Han, albo na dachu pod gwiazdami, na szczycie Namsan Tower albo – jeżeli już by się odważył – na brzegu morza, przy akompaniamencie szumu fal, który być może wtedy już nie wzbudzałby w nim takiej niechęci.

 

Ostatecznie jednak stało się to pewnego piątkowego wieczora, gdy Jihyun zdał kolokwium z historii rysunku, więc oblewali ten mały sukces butelką taniego wina w jego pokoju w akademiku, a potem Jihyun, lekko już wstawiony i roześmiany, przewrócił go na dywan i pocałował, a potem wydarzyło się wiele innych rzeczy, Joonpyo znów został odprawiony z własnego pokoju, a na końcu Jaewon i Jihyun leżeli wtuleni w sobie, zaczerwienieni i spoceni, ze splątanymi kończynami, wciąż próbując złapać oddech, częściowo pijani winem, a częściowo uczuciami, które buzowały między nimi w powietrzu.

 

- Jihyun-ah – odezwał się Jaewon pomiędzy jednym a drugim ciężkim oddechem, splatając swoją dłoń z jego dłonią i przyciskając ją do ust, podczas gdy zamglone, sarnie oczy śledziły każdy jego ruch spod kurtyny okalających je rzęs. – Ja… Bardzo cię kocham.

 

Brązowe oczy otworzyły się nagle szeroko, a Jihyun wydał z siebie zaskoczone westchnięcie i próbował usiąść, ale Jaewon oparł drugą rękę na jego nagim biodrze i ostrożnie, acz stanowczo go powstrzymał, gładząc delikatnie miękką skórę w tym miejscu, aż pojawiła się na niej wyczuwalna gęsia skórka.

 

- H-hyung… - Jihyun się zająknął i zawiesił głos. Jaewon obserwował z fascynacją, jak głęboki rumieniec powoli wspina się po jego szyi i uszach. – Ja…

 

- Nie musisz mi na razie odpowiadać – zaoponował szybko. – Wiem, że to niespodziewane wyznanie. Może odpowiesz mi, gdy będziesz gotowy…

 

- Nie, hyung – przerwał Jihyun rozgorączkowanym tonem, kładąc mu dłoń na policzku i jeszcze bliżej przyciągając ich twarze ku sobie, tak, że Jaewon nie wiedział już, który rozemocjonowany oddech jest czyj. – Zaskoczyłeś mnie po prostu. Ale ja nie muszą na nic czekać, bo wiem to już teraz. Ja też cię kocham. Bardzo, bardzo.

 

Jaewon uśmiechnął się na to.

 

- Ach tak? – droczył się z nim. – Jak bardzo?

 

- Bardzo, bardzo, bardzo.

 

- Ja ciebie też bardzo, bardzo, bardzo. Tak bardzo, że na początku mnie to przerażało, ale już się nie boję.

 

- Ja też się boję wielu rzeczy, hyung. Ale nie tego.

 

- Nie, nie tego.

 

~*~

 

Jaewon uważał, że leczenie depresji jest jak dryfowanie na powierzchni wzburzonego morza. Trudne, czasem wydaje się bezcelowe, ale w końcu nawet wzburzone morze musi się uspokoić, a zza ciemnych chmur w końcu musi wyłonić się wyczekiwane słońce. A wtedy, czując morską bryzę na twarzy i ciepło promieni na skórze, można wreszcie stanąć na desce stabilnie, być może korzystając z pomocy innych, którzy gotowi są asekurować przed upadkiem.

 

I wtedy można wreszcie popłynąć z prądem.

Notes:

Potrzebowałam tego, bo cierpię na ogromny niedosyt po obejrzeniu "The Eighth Sense". Kocham Jaewona.

Chciałabym kiedyś napisać o nich też coś wesołego, bc my boys deserve to be happy!