Actions

Work Header

Ulotne

Chapter 44: Epilog 4: Sto tysięcy godzin do szczęścia

Notes:

Piosenka:
Gibbs - Piękny świat

Rok 2024 to złapanie doła i zgubienie weny, przepraszam, że musieliście tyle czekać :c

Nie ma tu nic więcej poza rodzinnym puchem

Zapraszam na czwarty epilog i finał mojej trzyletniej pracy!

(See the end of the chapter for more notes.)

Chapter Text

Letnie upalne dni, które spędzali w domku nad jeziorem, były sielankowe i pełne zabaw, ale to wieczory były ulubioną porą Tony'ego Starka-Rogersa. 

Kiedy dzieci miały wakacje od szkoły, Steve miał wolne od szkoleń, Tony nie musiał siedzieć w firmie na zebraniach i całą resztę załatwiał online, a światu nie groziła zagłada trzeciej kategorii, całymi tygodniami odpoczywali w głuszy drewnianego domku. Spokojna rutyna, w którą wpadła cała ich czwórka, była niemalże ich świętością i wszyscy ich najbliżsi wiedzieli, że powinni się wcześniej zapowiedzieć z wizytą, inaczej Tony gościł ich marudząc. 

Gdy wieczory były na tyle ciepłe, że mogli je spędzać na zewnątrz oraz nie padał deszcz, Steve uwielbiał dla nich rozpalać ognisko nad jeziorem w wymurowanym specjalnie miejscu, by zapobiec zagrożeniu pożaru. Mieli tam już nawet ustawione drewniany ogromny leżak, wykonany na zamówienie, o szerokim na niemalże dwa metry siedzisku, wysokich podłokietnikach z praktycznymi półkami oraz wygodnym, podwyższanym zagłówku, by cała czwórka mogła się tam zmieścić wśród miękkich poduszek i koców. Jeśli dzieci nie były dotąd wymęczone aktywnościami dnia, piekły pianki nad ogniskiem lub kiełbaski, a Steve uwielbiał inicjować śpiewy najróżniejszych piosenek, od tych zasłyszanych w radiu, przez hity z lat trzydziestych, szybko podłapywanych przez Morgan, po harcerskie przyśpiewki, których zeszłego lata nauczył się Peter, kiedy namówił ojców na dwutygodniowy turnus przetrwania harcerzy. Po ucztowaniu i śmiechach przychodził czas na odpoczynek, zwinięci blisko siebie w swoich ramionach, proszący rodziców o jedną z ich setek historii z życia lub superbohaterskich misji i ten wieczór nie był inny. 

Morgan jako pierwsza zasnęła, wtulona między Tony'ego a Steve'a, przykryta ulubionym kocem w pandy. Peter również zdawał się zasypiać przy boku geniusza, oddychając z każdą minutą coraz spokojniej, gdy opowieść Steve'a o przedwojennych potańcówkach dobiegła końca. Odkąd zaczęli tą ich małą tradycję, Kapitan zawsze prosił Petera o zostawianie mu wolnego miejsca, by mógł on w razie potrzeby wyjść i zadbać o ognisko. Chłopak na zmianę wybierał przestrzeń między nimi, razem z Morgan, albo wtulenie się w bok Tony'ego, korzystając z miłości swoich ojców do gładzenia ich po włosach – oboje dorosłych było oczywiście przygotowani na wzmożoną potrzebę czułego kontaktu ze strony dzieci i chętnie ją oferowali przy każdej możliwej okazji. 

Kwadrans ciszy przy dźwiękach cichego szumu otaczającego ich lasu, gry świerszczy polnych i trzasku ognia był wystarczający, by Peter usnął na dobre, a oni mogli zacząć między sobą szeptaną rozmowę. Steve wpatrywał się w ogień odkąd zakończył opowieść, z leciutko uniesionymi kącikami ust, najwyraźniej przypominając coś sobie albo analizując jakąś sytuację. Tony był ciekawy wniosków, naprawdę zaintrygowany tym, co skłoniło jego męża do tak intensywnych rozmyślań, bo z pewnością nie były to jego niepowodzenia na podwójnych randkach, które organizował dla niego i dwóch zaproszonych dam Bucky.

– O czym myślisz? – spytał szeptem Tony, gdy ilość czasu, jaki Steve spędził zamyślony, wpatrzony w ognisko z rozczulonym uśmiechem na twarzy była zbyt podejrzana, by Tony'ego nie ciekawił powód. 

– Co? – Steve niemalże dosłownie się ocknął, powracając myślami do teraźniejszości, gdy jego wzrok odnalazł oczy geniusza, a policzki lekko się zaczerwieniły. 

– Spytałem o czym myślisz – powtórzył z uśmiechem Tony. 

– To... długo by opowiadać – odparł Steve, uciekając wzrokiem, jakby był speszony przyłapaniem na zamyśleniu. 

– To dobrze, że mamy cały wieczór, prawda? – zachęcił go geniusz, bo zawsze z troską wysłuchiwał wszystkich marzeń i zmartwień swojego męża. Słuchali się nawzajem, potem wspólnie szukali rozwiązania lub cicho zbierali pomysły na realizację wzajemnych marzeń. W ten sposób ostatnie urodziny Steve'a spędzili całą rodziną na Coney Island w najpopularniejszym parku rozrywki, gdzie blondyn mógł zwiedzić każdą atrakcję, jaka wpadła mu w oko i kupić każdy drobiazg, na który przed wojną zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić. 

Steve posłał brunetowi szybki uśmiech, nim ponownie jego błękitne spojrzenie zatrzymało się wśród płomieni. 

– Zastanawiałem się dlaczego przez całe życie nie czułem, że przynależałem do jakiejś grupy, mimo że naprawdę starałem się być jej częścią – wyjaśnił neutralnym tonem Steve, po czym prawdziwie się uśmiechnął i zaczął tłumaczyć dalej. – Po stracie mamy był Bucky i wydawało się, że był przy mnie od zawsze, jak brat, pod każdym względem poza krwią. Każdy zna naszą historię, z tym, jak Buck się zaciągnął, a ja rozpaczliwie próbowałem do niego dołączyć, więc pominę też to, jak beznadziejny był rok występów, gdzie uderzałem Hitlera raz za razem jako estradowa małpa do zyskaniu serum. Myślałem, że miałem szczęście, gdy kazano mi dowodzić Wyjącym Komandem z Bucky'm u boku. Naprawdę wierzyłem, że znalazłem moje miejsce w świecie, wiesz? Byliśmy niepowstrzymani na misjach, doskonale zgrani, znaliśmy się jak łyse konie, a czekając na kolejne rozkazy każdy milczał o koszmarach kompana, odwracaliśmy wzrok, gdy ktoś oddalał się od obozu ze łzami w oczach albo wracał z miasta z rozciętą wargą. To była grupa, ale nikt nie dbał o zmartwienia drugiego. Było dobrze, dopóki każdy przy ognisku miał w dłoni butelkę i śpiew na ustach. – Steve westchnął, przymykając na chwilę oczy, a Tony złączył ich dłonie, które gładziły włosy córki, by dodać mu otuchy. – Nie byliśmy rodziną, nie wspieraliśmy się na dobre i na złe, doskonała grupa uderzeniowa, skuteczna i szybka, to był zaszczyt nimi dowodzić, jednak wrażenie miejsca na ziemi szybko się skończyło. Może to po prostu nie były odpowiednie czasy ani warunki, a ja za dużo oczekiwałem… Ale potem mnie rozmrożono i dano mi Avengers – oświadczył Steve, tym razem z małym uśmiechem. 

– I nie zaczęliśmy dobrze – wtrącił Tony z cichym chichotem, gdy przypomniał sobie pierwsze słowne potyczki ze swoim mężem. 

– Zaczęliśmy… fatalnie – poprawił go Steve, posyłając mu pełen uśmiech, nim znów utkwił wzrok w płomieniach. – Skłóceni, niezdyscyplinowani, niechętni, każdy miał inny cel i mieliśmy tworzyć drużynę praktycznie z niczego. Potem zamieszkaliśmy u ciebie w wieży, wspólne posiłki, wieczory filmowe, było prawie… rodzinnie, ale nadal pamiętałem jak zawiodłem się poprzednio. Ledwo tworzyliśmy grupę, ledwo się znaliśmy i tylko przez fakt, że mieszkaliśmy razem, że co dzień spędzaliśmy czas, tylko dzięki temu przetrwaliśmy. Prawie wszystko spieprzyłem, kiedy spytałem cię o twoje skrzydła, a następnie wydałem twoją tajemnicę przed zespołem. Pamiętam, jak każdy na swój sposób przemówił mi do rozumu i podkreślił, że powinienem wszystko naprawić. Nasz rozłam wtedy wpływał na ich wszystkich i jestem przekonany, że gdybyś nie dał mi szansy rekompensaty, nie byłoby drużyny. 

– Steve – wymamrotał Tony z ciężkim głosem, nie mogąc ukryć wzruszenia przez słowa blondyna. 

– To prawda, Tony – podkreślił Steve, nim delikatnie uniósł ich złączone ręce, by ucałować grzbiet dłoni bruneta. – Nie czułem się dobrze w grupie superbohaterów, dopóki nie zacząłem zabiegać o ciebie. Każde wspólne śniadanie to kolejna okazja, by zobaczyć twój uśmiech, ale i radość wszystkich pozostałych. Stworzyliśmy rodzinę na długo przed małżeństwem. Natasha, Clint, Thor i Bruce kibicowali nam, martwili się, besztali i wspierali, dokładnie jak rodzina i do dziś staramy się robić dla nich to samo. Nie czułem się jak w domu bez ciebie, bo z nikim dotąd nie tworzyłem takiej atmosfery, nigdy wszystkim nie zależało. Długo wydawało mi się, że to ja nie pasuje nigdzie, a wystarczyło, że poświęciłem czas i dostatecznie się zaangażowałem, by już się o to nie martwić. Boże, Tony, a potem przyjąłeś moje oświadczyny, uczyniłeś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi i adoptowaliśmy najbardziej urocze dzieci pod słońcem, dając im rodziców i całą drużynę cioć i wujków, kochanie… Jestem po prostu niewyobrażalnie szczęśliwy, wiesz? 

Tony pociągnął nosem i pokiwał z przekonaniem głową, zgadzając się, bo naprawdę widział radość swojego ukochanego i wiedział, ile dla niego znaczyły przedstawione przemyślenia. 

– Wierzę ci, kochanie. – Geniusz uśmiechnął się i trochę żałował, że śpiące dzieci i ich obecna pozycja nie pozwala, by mógł ucałować blondyna. – Chociaż mógłbym się kłócić z tym, ile w tym mojego udziału, nie musisz mi schlebiać, bo dawno temu powiedziałem tobie tak i zdania nie zmieniłem. 

Oczywiście, próbując wybrnąć z emocjonalnej rozmowy i rozładować nieco napięcie, Tony przypomniał mu żartobliwie, że nie potrzebował góry uznania albo komplementów, które sprawiały, że dziko się rumienił, co superżołnierz z pewnością zauważył nawet w mroku, jednak zamiast rozbawić Steve'a, Tony otrzymał powątpiewające spojrzenie z uniesioną brwią i lekko przechyloną głową. 

– Małżeństwo nigdy nie powinno być celem i końcem zabiegania o kogoś, kogo się kocha. Powinienem i chcę nadal ci schlebiać, bo na to zasługujesz, bo to moja opinia i powiedziałem prawdę. A za tydzień zabieram cię na randkę, więc ubierz coś ładnego. 

Tony zaśmiał się cicho, bo dokładnie tego mógł się po Steve'ie spodziewać i widział powagę jego spojrzenia, więc jego ukochany naprawdę zamierzał zorganizować wieczór tylko dla nich. Ktoś mógłby być zdania, że po tylu latach znajomości Tony'ego takie jasne i proste wyznania nie powinny zaskakiwać, jednak brakło mu języka w buzi za każdym jednym razem, zbyt przyzwyczajony do słownych gierek, przepychanek, werbalnych wojen o władze i ukrytych za sztuczną uprzejmością przekazów nowojorskiej sfery wyższej, gdzie obracał się, odkąd nauczył się chodzić. Wielu nie wróżyło im udanego związku, futuryście z rozbujałą pewnością siebie i człowiekowi z przeszłości, który wciąż nadrabiał przespane w lodzie lata, a jego brutalna szczerość i dobro, niekiedy mylone z naiwnością, były wykorzystywane przeciwko niemu. Łączące ich uczucie i rodzina, którą się otoczyli, pozwoliły przetrwać najgorsze medialne burze i uciąć obrzydliwe plotki, które nie miały na celu nic więcej jak osłabienie ich oraz zasianie wątpliwości. Tak, Tony również był wdzięczny za swoją bratnią duszę i każdy ból, który go dotąd spotkał, był wart obecnej harmonii. 

– A dowiem się, gdzie pojedziemy na tę randkę? – spytał po chwili milczenia, którą Steve dał mu na refleksję. 

– To niespodzianka. 

– Okej, okej, w porządku, ale spodziewaj się rewanżu – odgrażał się ze sztuczną powagą geniusz, powracając do swojego zajęcia, jakim było powolne przeczesywanie włosów adoptowanej dwójki. – Też czasami myślę o tym jakie miałem szczęście. Ile osób wierzyło we mnie, kiedy ja w siebie zwątpiłem. Mimo całej tej brawury pod publikę, kiedy ma to znaczenie, ja po prostu... 

– Podważasz każdą swoją decyzję? – podpowiedział mu Steve, doskonale znając swojego męża. 

– Nieustannie – podkreślił Tony, wzdychając cicho. – Zawsze mogłem coś zrobić lepiej, wydajniej, bardziej kreatywnie. Zawsze mam wrażenie, że coś mogłoby działać szybciej, bronić bardziej, strzelać celniej, mieć większą moc obliczeniową. A najgorsza jest bezradność. Wtedy ludzie dookoła mnie są niezastąpieni. Najpierw był to Obie, który manipulował ledwo dorosłym chłopcem, pogrążonym w żałobie i musiałem prawie zginąć, by zauważyć, że najbliższy mi człowiek jest moim największym wrogiem. W tej jaskini, gdyby nie Yinsen… Nie byłoby mnie tutaj. Jeśli bym przeżył, to tylko dlatego, że spełniłbym ich zachcianki i zbudował broń, zdolną dwoma wystrzałami zrównać Nowy Jork z ziemią. Obcy facet uwierzył, że jestem w stanie stworzyć pod samym nosem porywaczy coś, żeby nas wydostać z niewoli. Potem to Rhodey musiał spuścić mi łomot, żebym wziął się w garść i zaczął walczyć o siebie. Niejednokrotnie to Pepper przemawiała mi do rozumu, a ostatnimi czasy to głównie ty.

Tony uśmiechnął się szeroko, nim delikatnie podciągnął koc, by ułożyć go przytulniej wokół ramion dzieci, gestem całkowicie rozczulającym Steve'a, całkowicie rodzicielskim, w oczach obiektywnego obserwatora czymś niepotrzebnym, bo najmłodsi byli dobrze okryci, ale absolutnie obowiązkową czynnością w oczach Tony'ego.  

– Po tym ostatnim porwaniu napisałem do Helen Cho – kontynuował geniusz, wyjawiając wreszcie prawdę o czymś, do czego dotąd nie przyznał się przed blondynem. – Jeszcze zanim złożyłeś propozycję codziennej pielęgnacji. Na początku Helen była niechętna do współpracy, próbowała mnie odwieźć od pomysłu amputacji i podobnie jak ty, kazała przemyśleć sprawę. Byłem jednak uparty i podała mi kilka nazwisk z tej specjalizacji, dała kontakty do lekarzy, którym ufała. Gdybyś mi zaoferował swoją pomoc dzień lub dwa później, prawdopodobnie byłoby już za późno. Jesteś moim głosem rozsądku, kochanie. I będę ci wdzięczny do końca życia, że pokazałeś mi, jak cudowni byli Peter oraz Morgan i zapewniłeś, że damy sobie radę, że staniemy na wysokości zadania i damy im miłość, na jaką zasługują. Oficjalnie możemy zrobić zawody kto jest z nas szczęśliwszy dzięki sobie nawzajem. 

Steve roześmiał się cicho, nim z uczuciem spojrzeli sobie w oczy, rozumiejąc się bez słów. Tony'ego aż swędziała dłoń i ledwo powstrzymywał chęć sięgnięcia po ukochanego, objęcia dłonią idealnie gładkiego policzka, wplecenia palców w krótkie włosy z tyłu głowy i złączenia ust w namiętnym pocałunku, kradnącym oddech i sprawiającym, że nawet żołnierzowi miękły kolana. To mogło poczekać. Mieli potem całą noc dla siebie. 

– Dobrze, od jutra codziennie w tabelce umieszczamy jeden powód, pokazujemy go jednocześnie, a dzieci decydują kto wygrywa – zaproponował Steve z psotnym uśmiechem, dając do zrozumienia, że się droczył, jednak jeśli Tony zbyt długo opierałby się przyjmowaniu słusznych komplementów, byłby gotów na poważne wprowadzenie tabeli zasług w ich życie. 

– Kotku, zapewniam cię, że całkiem sporo powodów jest absolutnie nieodpowiednia dla dziecięcych uszu – odparł sugestywnie Tony i cieszył się widokiem rumieńca wpływającego na poliki jego męża. 

Potem, cokolwiek chciał Tony dodać, wyleciało mu z głowy, gdy jedno spojrzenie na ognisko sprawiło, że niespodziewanie kichnął, zginając się w pasie i budząc Petera, który poderwał się na nagły dźwięk. 

– O matko, bambino , przepraszam, nie chciałem cię obudzić – uspokoił natychmiast Tony, patrząc z poczuciem winy na ich syna, który rozglądał się nieco zdezorientowany, nim świadomość go dogoniła i lekko się uśmiechnął. 

– Na zdrowie i nic się nie stało – odparł nastolatek, przeciągając się nieco, nim usiadł po turecku, zagarniając skraj koca, by odgonić chłód wieczoru. – Och, właśnie, miałem cię spytać, ale wyleciało mi to z głowy – wtrącił Peter, unosząc palec w górę, by zatrzymać ich domysły, gdy szeroko ziewał. – Czy to twoja sprawka, że Flash przeprowadza się w wakacje? 

Cóż, Tony uważał, że miał trochę więcej czasu, nim otrzyma podobnie brzmiące pytanie, bo był przekonany, że wpływ jego małego pomysłu pozostanie niezauważony aż do rozpoczęcia nowego roku szkolnego, ale najwyraźniej największy wróg jego syna musiał chełpić się zmianą szkoły, mimo że geniusz zadbał, by jego plan był sfinalizowany jak najbliżej zakończenia roku w czerwcu. Chciał zrobić Peterowi niespodziankę, a skoro ta się nie udała, to równie dobrze mógł nie przyznać się otwarcie do odpowiedzialności za przeprowadzkę całej rodziny Thompsonów. 

– Skądże znowu, ja? – odparł gładko, nieco przeciągając dramatyczną nutę nawet we własnej opinii. 

– Och, przecież wiem, że firma jego ojca jest kontrahentem Stark Industries – odpowiedział chłopak, zaplatając dłonie na piersi, czym bardzo przypominał Steve'a. – Flash często paplał jak to zdetronizuje cię i to jego rodzinna firma przejmie SI i będzie mógł mi pokazać, gdzie moje miejsce. 

– Wow, ma dzieciak wyobraźnię, nie ma co. 

Tony obrócił głowę w prawo, by spojrzeć na Steve'a, który podobnie jak Peter unosił jedną brew w wyrazie zdziwienia i niemej prośbie o rozwinięcie tematu. Tony jemu również nie powiedział, nie dlatego, że blondyn jasno się wyraził, że nigdy nie chciał i nadal nie chce jako jego mąż mieć jakikolwiek wpływ na firmę, ale dlatego przemilczał sprawę, bo Steve wymieniłby mu dziesiątki powodów, według których jego posunięcie mogłoby zagrozić reputacji SI, gdyby prawdziwe przesłanki ujrzały światło dzienne. 

– Co, chcesz mi zarzucić, że jako największy udziałowiec złożyłem firmie Thomspon Entertainment bardzo opłacalną propozycję współpracy z innym kontrahentem, a największym minusem tej spółki miałoby być przeniesienie całej siedziby do New Jersey? Albo że dopisałem tam punkt, który mówi o stypendiach i zapomogach dla wszystkich pracowników, których dzieci zdecydują się na pójście na studia? 

Czuł na sobie zdezorientowane spojrzenie syna i te rozbawione męża – na całe szczęście! – więc nie mógł się powstrzymać, by nie ciągnąć tego żartu jeszcze przez chwilę. 

– Swoją drogą, nie macie pojęcia jak bardzo wizja darmowych benefitów skłania do spontaniczności przy podpisywaniu umów. Prawdopodobnie nawet nikt nie doczytał warunków stypendium, jakim są wybitne wyniki w nauce albo tytuł mistrza z jakiegoś międzystanowego konkursu, a z tego co Jarvis wyszperał, to Eugene na razie nie łapie się w żadnej kategorii. – Tony zachichotał pod nosem, przeczesując ciemne włosy wciąż śpiącej Morgan, nim wzruszył ramionami. – Ale oczywiście tego nie zrobiłem, to tylko hipotetyczny pomysł, by chronić moje dziecko wszelkimi legalnymi sposobami. Czysty zbieg okoliczności. 

Tym razem zarówno Steve, jak i Peter parsknęli cichym śmiechem, a nastolatek wtulił się ponownie w bok Tony'ego, układając się wygodnie i składając skrzydła za plecami, by brunet mógł go w całości ponownie okryć kocem. 

– Jesteś najlepszy – wyszeptał nastolatek, sprawiając, że biedne serce geniusza zmieniło się w rozmiękłą papkę. – Obaj jesteście. 

Tony wrócił do głaskania niesfornych loków syna, nim razem ze Steve'm zapewnili go, że kochają ich oboje i zrobią wszystko, by byli bezpieczni i szczęśliwi, obiecując to samo sobie nawzajem za pomocą ciepłego spojrzenia. 

Ich przyszłość nie mogła malować się w lepszych barwach jak teraz. 

Notes:

To koniec przygody i jestem mega wzruszona, smutna, dumna z siebie, niesamowicie podekscytowana i już za nimi tęsknię *-*

Wiem, że już dziękowałam, ale zrobię to znowu - ściskam wszystkich za każdy pozostawiony kudos, komentarz i wyświetlenie pod największym projektem tego profilu, rosnące liczby były szokiem, a komentarze miodem na serce, inspiracją i dowodem, że historia przypadła wam do gustu i nie mogłam sobie wymarzyć lepszej publiki motywującej w procesie tworzenia.
Jeśli jesteś nowym czytelnikiem, który zostawił Ulotne gdzieś w zakładce [czekam aż będą skończone] to liczę, że się nie zawiodłeś i chętnie poczytam, co o tym myślisz.

@ToriHuff, to chyba najdłużej składany prezent urodzinowy w historii prezentów urodzinowych XD Wiem, że obecnie jesteś zabiegana i zapracowana, trzymam kciuki żebyś pewnego dnia w wolnym czasie mogła nadrobić rozdziały i zobaczyć jak rozwinęłam skrzydlate uniwersum ♡

@Dia, bardzo, bardzo dziękuję za całe twoje zaangażowanie i wsparcie w pisaniu, szczególnie gdy ono nie szło albo wręcz się cofało, nie jestem najlepszym kompanem do współpracy, więc naprawdę przyjmij tonę wdzięczności za twoją cierpliwość, pamiętam co mam jeszcze do przeczytania i obiecuję poprawę xd

Ulotne dostaną ode mnie na pewno mini kontynuację, zapowiedziane już 30 oneshotów w ramach wyzwania Comfortember, ich publikacje rozpocznę prawdopodobnie w lutym, by być na bieżąco zachęcam do subskrybowania serii Ulotne lub obserwowania profilu albo zajrzenia tu koło kwietnia, jeśli wolisz przeczytać wszystko na raz

Ale to nie koniec Skrzydlatych Avengers! Naprawdę warto pozostawić po sobie tu jakiś ślad, by śledzić, ponieważ na horyzoncie czai się projekt-współpraca! Nie zdradzam już więcej szczegółów

Do zobaczenia w następnej historii malowanej słowem!
~Pacynka ♡

Series this work belongs to: