Actions

Work Header

Rating:
Archive Warning:
Category:
Fandom:
Relationship:
Characters:
Additional Tags:
Language:
Polski
Stats:
Published:
2015-01-19
Completed:
2015-01-19
Words:
7,314
Chapters:
5/5
Kudos:
2
Hits:
134

Las Cierni

Chapter 5: Rodzynki w cieście (1926)

Chapter Text

Od pierwszego dnia gdy ją ujrzałam, wiedziałam, że jest w niej coś wyjątkowego. To było podczas ceremonii przyjęcia nowych uczennic i, kiedy szła z resztą pierwszorocznych. Coś w powietrzu lśniło wokół niej, jakby starało się powiedzieć "Tu jestem". Wiedziałam już, że chciałam się czegoś dowiedzieć o tej młodej kobiecie i że nasze życia splotą się ze sobą.

Kwiecień w Musashino wciąż jest dość chłodny. Ojciec zachęcał nas, mnie i moich trzech braci, do regularnego ćwiczenia, najlepiej w formie spacerów. A więc, każdego poranka zakładałam mój wełniany płaszcz z futrzanym kołnierzem, czerwony kapelusz z kwiatkiem, brałam rękawiczki i szłam na krótki spacer. Chciałabym powiedzieć, że odmierzałam kroki, ale prawdą jest, iż robiłam to rzadko. Było coś w tym miejscu, w Lillian, co przeszywało moje ciało i duszę raz po raz, kiedy przemierzałam znajome ścieżki naszej świętej szkoły.

Prawdę mówiąc, tamtego dnia czułam w sobie nieco więcej energii niż zwykle. Tamtego dnia stałam się w końcu uczennicą drugiej klasy, co sprawiało, że byłam bardzo podekscytowana. Dołączą do nas nowe uczennice, zaczną się nowe projekty, zaczynał się całkiem nowy rok i ja, Tamamushi Himeko, miałam być jego częścią. Myślę, że można mi wybaczyć to uczucie, wiele było ekscytujących rzeczy w tamtym roku. Stary Cesarz był chory, ale Książę i Regent był gotowy i chętny uczynić krok w kierunku nowej ery dla Japonii - i czy wszakże Lillian nie miała świętować zakończenia pierwszej ćwiartki wieku? Tak, zapowiadał się wspaniały nowy rok i miałam zamiar wziąć udział we wszystkim, co miało się wydarzyć. Nie mogłam się doczekać.

Wychodziło z domu kiedy słońce przebijało się przez mgłę, a później wkraczałam w bramy szkoły, ze słonecznym blaskiem pomiędzy drzewami szykującymi się by eksplodować feerią barw. To był kwiecień.

Moje koleżanki z klasy i ja przyszłyśmy rankiem oglądając widoki z mieszaniną olśnienia, zadowolenia i zaskoczenia. Kiedy ONA przechodziła, otoczona przez grupę wielbicielek, zrobiłam krok do przodu, ale zatrzymałam się, zakłopotana swoim zachowaniem. Mimo wszystko, była dopiero uczennicą pierwszego roku, ledwo wartą mojej uwagi. Nadchodził czas by zająć odpowiednie pozycje, rok szkolny oficjalnie się zaczynał.

Dowiedziałam się, dzięki subtelnym kontaktom (choć nie tak subtelnym, jakbym tego chciała), że nazywała się Koike Sumi. Dość konwencjonalnie dołączyła do klubu układania bukietów, którego także byłam członkinią, co dało mi szansę na poznanie jej. Nie spędzałyśmy może razem każdej chwili, ale te, które nam się zdarzały, były najwspanialszym chwilami mojego młodego życia.

Kiedy się ociepliło, zaczęłam regularnie chodzić do szkoły wcześniej i iść na piechotę każdego ranka. Sumi dołączała do mnie kiedy tylko mogła, chociaż życie w takiej odległości od szkoły sprawiało, że było to dla niej trudniejsze. Niezależnie od tego, towarzyszyła mi od czasu do czasu i dzieliłyśmy nasze tajemnice, nadzieje i marzenia, jak wszystkie młode kobiety.

Dorastałam w domu pełnym chłopców, jako trzecia z czwórki dzieci, stąd moja raczej głupie imię, Mitsumushi. Moja matka umarła przy narodzinach mojego młodszego brata i byłam wychowana wśród miłości, wciąż ochraniana i wielbiona przez mojego czasem nieco nadopiekuńczego ojca i braci. Ojciec ożenił się ponownie z całkiem miłą kobietą - darzyłyśmy się obie szacunkiem a czasem sympatią. Ale przez cały czas pragnęłam kogoś, z kim mogłabym dzielić serce. Powiernika, przyjaciela, siostrę. Sumi była mnie wszystkimi na raz.

Nadeszła jesień, zanim się tego dowiedziałam. Cesarz był śmiertelnie chory, nie było widoków, aby dożył do końca roku. Przechodziłyśmy koło figurki Matki Boskiej i modliłyśmy się o zdrowie i szczęście, zarówno dla kraju jak i dla naszych rodzin. Sumi nie towarzyszyła mi już podczas porannych spacerów, ale to nie było zaskoczeniem. Było zimno, a jej droga była znacznie dalsza. Spacerowałam porankami sama.

Pod koniec października ujrzałam je. Szłam moją zwyczajowa drogą, zapewne ostatni raz w tym roku, przez teren szkoły. Było nietypowo zimno i wilgotno, ciężka mgła wisiała w powietrzu. Przemierzałam ścieżkę, która prowadziła mnie w bardziej odległe zakątki terenu szkoły. Kiedy dotarłam do zagajnika drzew, szarych, koloru kamieni, dostrzegłam je. Sumi i tą drugą dziewczynę. Stały, tak jak otaczające drzewa, jakby były posągami wykutymi w marmurze. Ich dłonie splatały się w uścisku, ale nie słychać było żadnego dźwięku. Zatrzymałam się, patrząc na ten widok, czekając na ich ruch. Po bardzo długim czasie, Sumi puściła jej dłoń i pożegnała się. Wyszły z zagajnika razem choć oddzielnie, i podążałam za nimi, oczami jak i sercem. Moją jedyną myślą było to, że wkrótce zobaczę ból w oczach Sumi.

Gdy zbliżał się poranek, przypomniałam sobie imię, które Sumi raz czy dwa razy wspomniała, jakiejś inne dziewczyny, z którą była blisko. Sumi, która zawsze była otoczona wianuszkiem wielbicielek, Sumi, która zawsze sprawiała iż powietrze lśniło, mogła rumienić się i uśmiechać na samą myśl o tej przyjaciółce. Uśmiechnęłam się w myślach do Sumi, życząc jej by była silna.

Dni mijały i dowiedziałam się nieco ze słów Sumi, ale nie z jej zachowań. Coraz więcej czasu spędzała z tą przyjaciółką, ale jej serce tęskniło do niej za każdym razem, gdy z nią nie była. Nie czułam zazdrości - to zaskakuje mnie nawet dziś, kiedy o tym myślę, ale czułam głęboką troskę o nią. Miałam nadzieję być źródłem pocieszenia i spokoju, nawet jeśli nie mogła mi powiedzieć, dlaczego czuła ból. Wiedziałam, ale nigdy nie powiedziałam jej tego - miłość jest cenna, w każdej formie i zawsze powinna być tak traktowana.

Nadeszła zima i smutek ogarnął kraj. Wyglądało na to, że wszyscy na coś czekali. Ja, osobiście, spędziłam tą zimę, obserwując. Obserwując Sumi zakochującą się, obserwując jej cierpienie, obserwując jej uniesienie. Nie mogłam zrobić wiele więcej ponad podpatrywanie, uśmiech i zaoferowanie jej ramienia, w które mogła się wypłakać, gdy tego potrzebowała. Zbliżały się święta i zastanawiałam się, czy błogosławieństwo narodzin syna Matki Boskiej dotknie nas tym razem.

To było na dzień przed świętami. Rozsyłałam zawiadomienia do członkiń klubu układania bukietów, by przygotowywać dekoracje na przyjęcie samorządu szkolnego, kiedy weszła Sumi, niespodziewanie późno. Wyglądała okropnie, ledwo szepcząc pozdrowienia i przeprosiny za jej stan. Przewodnicząca pouczyła ją grzecznie i powiedziała, aby została, gdy reszta klubu wyjdzie. Karą za jej spóźnienie, jak zasugerowałam, miało być pomaganie mi w dodatkowych zajęciach.

Kiedy reszta wyszła, mamrocząc coś na temat wyglądu i zachowania Sumi, przyciągnęłam ją do siebie. Spojrzała na mnie, jej oczy były puste i przekrwione. Otworzyła usta, ale położyłam na nich palec, aby ją uciszyć.

- Wiem - powiedziałam i przytuliłam ją do piersi. - Wiem. Trzymałam ją, gdy płakała, jej pięści zacisnęły się na moim mundurku. Jej ciepłe łzy dotykały mojej skóry, jej szloch wypełniał moje serce. Nie mówiłam nic, tylko trzymałam ją, gdy opłakiwała swą stratę.

Siadłyśmy razem cicho, długo potem jak reszta uczennic wyszła. Łamałam szkolne zasady, ale nie obchodziło mnie to, moja odpowiedzialność za Sumi była ważniejsza. Gdy przestała płakać, zapytałam jej czy nie ma kogoś, z kim mogła by pogadać, matki czy kogoś takiego.

- Nie, z matką nie - powiedziała, potrząsając głową - a nie mam braci ani sióstr, wiesz przecież. Nie obchodzę nikogo.

Pomyślałam o tym, podczas gdy ona tuliła się do mnie, pociągając nosem. Sięgnęłam po jej dłoń, starając się odwrócić jej uwagę od nieszczęścia.

- Mnie obchodzisz - powiedziałam. - Będę twą siostrą. Możesz mi powiedzieć wszystko i nigdy nie będę cię osądzać.

Patrzyła na mnie z niezrozumieniem.

- Będziemy... - szukałam odpowiedniego słowa, ale nie mogłam użyć angielskiego, skoro zakonnice w szkole nazywały się siostrami. Oczywiście, nie byłyśmy krewnymi. Ale chciałyśmy być kimś więcej niż bliskimi przyjaciółkami - w jakimś głębokim zakątku mojego umysłu pojawiła się idea, aby być częścią całego ruchu, o którym kiedyś słyszałam. Wybrałam słowo z jedynego obcego języka, jaki znałam - Będziemy "soeur", ty i ja, i możesz mnie nazywać "onee-sama" - starsza siostra. Patrzyłam na nią z szerokim uśmiechem tylko po to, by ujrzeć delikatnie skinienie zgody. Objęłam ją jednym ramieniem, łagodnie gładząc ją drugą ręką. - A teraz opowiedz wszystko swojej starszej siostrze.

Opowiedziała. A gdy skończyła, podniosłam ją na nogi i wróciłyśmy do naszych spraw. Wcisnęłam ją w jej palto i założyłam swoje, po czym obejmując ją ramieniem skierowałam ku bramie.

Na ulicach było bardzo ciemno - jak dla nas było to już bardzo późno. Chłód był przeszywający, czułam jej drżenie i chciałam, by było jej ciepło.

- Pamiętasz, co zawsze mówiłam? - spytałam, kiedy byłyśmy już blisko mojego domu, zwiastującego obietnicę ciepłej kąpieli, posiłku i miękkiego łóżka.

- Chodzi ci o to, że miłość jest drogocenna i powinna być ceniona - jej głos łamał się na słowie "miłość". Przytaknęłam.

- Wiesz, pewnego dnia spojrzysz na to wszystko, na twą miłość i będziesz szczęśliwa z tego, co się wydarzyło. Nie dlatego, że to tak bolało, ale dlatego, że byłaś zdolna kochać ten jeden raz.

Pokręciła głową, nie zgadzając się z moimi słowami

- No i zawsze masz mnie - przycisnęłam ją. - Ponieważ odtąd jesteśmy siostrami, prawda?

- Prawda - Sumi spojrzała na mnie z uśmiechem

Była północ.

Były Święta.

- Wesołych Świąt - zwróciłam się do mojej nowej młodszej siostry.

- Wesołych Świąt - odpowiedziała.

Kiedy weszłyśmy do domu, pierwszą rzeczą jaką usłyszałam, był głos dobiegający z radia w gabinecie mojego ojca. Cesarz umarł. Niech żyje cesarz.

Zaczynała się nowa era.