Chapter Text
Kylo siedział na przystanku. Siedział cicho.
Hux spacerował dookoła, mimo że deszcz zacinał coraz mocniej. Wydawał się z każdą chwilą coraz bardziej nerwowy. Co kilka chwil przystawał, drapał się po głowie, zacierał ręce albo tupał nogą.
- Ren? – odezwał się w końcu, zatrzymując się przed nim. – Czy ja jestem bardzo podobny do mojego ojca?
Kylo spojrzał na niego uważnie. Przypomniał sobie Brendola. Nie znał go najlepiej, ale wystarczająco.
- Tak – odpowiedział, niepewny reakcji. – Tylko chudszy.
Generał wywrócił oczami z wyraźną irytacją, ale rycerz nie był pewien, czy na niego, czy na fakty, czy na jedno i drugie.
- Dobrze. A gdybyś znał tylko mojego ojca i pokazaliby ci mnie, teraz, z farbą i w ogóle. – Wskazał na pomalowane włosy. – Nadal byś poznał, że jestem jego synem?
- No… tak. Znaczy, jakbyś przytył ze trzydzieści kilo i trochę wyłysiał, to byłbyś prawie jego kopią.
Sądząc z miny Huxa, to odpowiedź mu się nie spodobała. Ale trudno, chciał wiedzieć, to wie. Rycerz zresztą nie sądził, żeby była to jakaś wielka niespodzianka.
Pamiętał, jak pierwszy raz zobaczył ojca Huxa. Był wysoki, gruby i z tym samym wyrazem twarzy, co jego szczurowaty syn, którego poznał niedługo później. Nosił się bardziej jak stary oficer imperialny, którym zresztą nie był, ale pewnie bardzo by chciał, poza tym sapał już po przejściu kilkuset metrów. Ren nie zdążył go za bardzo poznać, bo niedługo potem „na skutek tajemniczej choroby” przeniósł się na tamten świat.
Armitage’owi prawdopodobnie wydawało się, że jest bardzo sprytny, ale tak naprawdę wystarczył jeden rzut oka na jego fałszywy smutek podczas wygłaszania epitafium do szturmowców żeby wiedzieć, kto za tą „tajemniczą chorobą” stoi. Rena tylko ciekawiło, czy otruł tatusia osobiście czy nie miał na to jaj. Pewnie nie.
W sumie to niewiele wiedział o relacjach między nimi, choć niektórych rzeczy był w stanie się łatwo domyślić. Cała osobowość Huxa wręcz krzyczała: „poślijcie mnie na terapię”. Był tylko ciekawy, do jakiego poziomu sięgała ta patologia.
- Do czego zmierzasz, Hux? – spytał wreszcie, mając dość zagadek. – Powiedz mi wreszcie. Dokąd jedziemy i co mam robić. Przynajmniej będę wiedział, na co się nastawiać.
Armitage westchnął ciężko i wreszcie opadł na ławkę.
Dookoła panowała cisza. Mały placyk, z którego busy repulsorowe odjeżdżały do okolicznych wsi i miasteczek, składał się wyłącznie z kilku wiat, osłaniających od deszczu i wiatru, budki stróża otwierającego szlaban i małej poczekalni, aktualnie chyba nieczynnej. Wyglądało na to, że będą jedynymi pasażerami. Bus miał się pojawić dopiero za pół godziny – poprzedni zobaczyli w momencie, gdy opuszczał dworzec.
- Dobra, Ren. – Zaczął generał, pocierając sobie czoło. – Chyba trzeba ci w końcu powiedzieć, po co tu jestem.
- No wreszcie – mruknął Kylo, narażając się tym na ostre spojrzenie.
- Chodzi o moją matkę. Chcę ją znaleźć.
Cisza.
- Aha. – Rycerz pokiwał głową, wyraźnie nie do końca rozumiejąc powagę sytuacji.
- Jak się zapewne domyślasz po tych kilku dniach… - Ciągnął więc dalej generał. – Nie do końca wiem, gdzie jest. Ani kim jest.
Kylo spojrzał na niego uważnie.
- W sumie… - stwierdził ostrożnie, czując, że to ważna rozmowa. – W sumie się domyślałem, że o coś takiego chodzi. To przeze mnie?
- Tak.
- Przez to, że na mostku…
- Tak.
- Naprawdę nie wiedziałem – powiedział po chwili. – Po prostu byłem zły. Ale „imperialny bękart” to popularne wyzwisko. Nie wiedziałem, że… że trafiłem.
- Wiem, że popularne – mruknął Hux. – Lizzie mówi, że ją też tak nazywali.
- Przez jej matkę?
- Przez ojca. Ponoć oficer. Ponoć uciekł w Nieznane Rejony.
- Jej ojciec z nami służy?!
- Nie wiem, Ren. Jak wrócimy, to sprawdzę. Ale nikogo o takim nazwisku nie znam.
Przez chwilę znów panowała cisza.
- No dobrze. – Kylo pochylił się nieco, opierając łokcie o kolana. – Rozumiem, że masz jakieś tropy?
- Jasne, że mam.
- Ta kobieta, do której jedziemy…?
- Żona mojego ojca. – Hux skrzywił się i schował ręce w kieszeniach. – Maratelle. Nie mam najmniejszej ochoty się z nią widzieć, ale uznałem, że jednak wolę ją przesłuchać. Zwłaszcza, że potem ma wyjechać do stolicy i nie będzie już okazji. A mam powody by przypuszczać, że wie, z jaką to pomywaczką jej mąż miał… cokolwiek było między nimi.
- Rozumiem.
- Nigdy jej nie widziałem, Ren. – Mówił powoli generał, wyraźnie ważąc każde słowo, odpowiadając na pytanie, którego rycerz nawet nie zadał. – A wszyscy mi ją wypominają, jakby to była moja wina, że ojciec szukał przygód poza małżeństwem.
- Mhm. – Ren podrapał się po brodzie. – I co zrobisz, jak już ją znajdziesz? W sensie, matkę?
Hux wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
Nadal nie miał nawet zalążka planu. Czy chciał ją tylko zobaczyć? Czy porozmawiać? Czy przekonać, żeby odeszła z nim do Najwyższego Porządku? Czy po prostu dowiedzieć się, czemu zdecydowała się go urodzić?
- A co Lizzie ma z tym wspólnego?
- Lizzie? Nic. Lizzie to szczęśliwy przypadek. Poznaliśmy się, jak poszedłem do Akademii, żeby pogrzebać w dokumentach i wpadłem na trupy pań Scampelkid. Ale mam nadzieję, że pomoże chociaż przy badaniach DNA.
- Badaniach DNA?
- Jak na razie, Kylo, mam dwójkę kobiet do sprawdzenia. – Nie uszło rycerskiej uwagi, że generał zwrócił się do niego po imieniu, co robił bardzo rzadko. – Nawet jeśli któraś z nich się do mnie przyzna, to nie jestem na tyle głupi, żeby jej uwierzyć na słowo. Będę potrzebował dowodów.
- No tak, w sumie, dobry pomysł. – Przytaknął.
- A teraz wróćmy do macochy. Jak się zapewne domyślisz, nie przepadała za mną. Dlatego pytam – jaka jest, według ciebie, szansa, że pozna mnie natychmiast po otworzeniu drzwi?
Kylo spojrzał na niego krytycznie.
- Ostatnio cię widziała jak miałeś kilka lat, prawda?
- Tak.
- Niby podobieństwo mogłoby być czystym przypadkiem, ale na twoim miejscu bym na to jednak nie liczył.
Hux znów się skrzywił.
- To niedobrze. Nie mam pomysłu, jakbym się miał bardziej przebrać. W takim wypadku, musimy od razu nastawić się na konfrontację. Jeśli nie powie mi wszystkiego, co wie, po dobroci, a jak ją znam, to nie powie, to będę potrzebował ciebie do pomocy. Pytanie brzmi – czy twoja Moc może mi pomóc wyrwać jej te informacje z gardła, czy znowu mi powiesz, że to nie działa w ten sposób?
- Akurat dokładnie w ten sposób działa i dobrze o tym wiesz – odparł Ren. – Bardzo się przydaje przy przesłuchaniach.
- Więc rozumiem, że mi pomożesz?
- Pomogę. – Zgodził się wreszcie, po czym postanowił jeszcze na moment zmienić temat. – Twój ojciec nic ci nie mówił? O niej?
- Dlaczego, twoim zdaniem, miałby?
- No bo… chyba miałeś prawo wiedzieć?
- Słuchaj, przy moim ojcu miałem tylko jedno prawo: prawo do bezwzględnego wykonywania rozkazów.
Kylo spojrzał na niego z ukosa. Generał nadal siedział, skubiąc rękawy i wydawał się mniejszy niż zazwyczaj. Ren mimowolnie zauważył, że spod czarnej farby na jego łbie zaczyna znowu przebijać się rudość. Trzeba było się pospieszyć z tymi poszukiwaniami, zdecydowanie. Albo kupić nową tubkę.
- Musiałeś go cholernie nienawidzić – stwierdził.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo.
- Bardziej niż mnie?
Armitage podniósł na moment wzrok i popatrzył na Kylo w milczeniu.
- Ciężko powiedzieć. Ciebie nienawidzę… inaczej. Ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
- Jak go zabiłeś?
Generał aż podskoczył.
- Co?!
- Armitage, ja naprawdę nie jestem taki głupi za jakiego mnie uważasz – powiedział spokojnie Ren; skoro Hux zwracał się do niego po imieniu, to on też mógł. – Byłem na Absolution kiedy ogłosiłeś naszym legionom, że twój ojciec nie żyje. Nie martw się – dodał szybko, widząc, że blednie. – Inni pewnie nie zauważyli. – Nie wiedział, jakim cudem ktokolwiek mógłby tego nie wyczuć, ale niech rudy ma spokój ducha. – Ale ja czasem zauważam różne rzeczy, jak wiesz. Moc dookoła ciebie aż się w serpentyny skręcała z radości. Nie było ciężko się domyślić. Co mu zrobiłeś? Wstrzyknąłeś coś, dosypałeś do talerza przy okazji rodzinnej kolacji…?
- Nie. – Hux w sumie nie wiedział, dlaczego zamierza mu to powiedzieć. Być może dlatego, że gdzieś po Galaktyce latał luzem Kardynał i w każdej chwili mógł się tą wiedzą podzielić ze… wszystkimi. Niechże więc chociaż Ren dowie się od niego. A może po prostu bardzo chciał z kimś o tym pogadać. – Sprawę załatwił taki mały robaczek wrzucony za mundur. Ugryzienie rozpuszcza tkanki. – Uznał, że udział Phasmy lepiej, dla jej dobra, przemilczeć. Jeśli Kylo zamierza rozpowiedzieć w całym Porządku, to niech przynajmniej ją zostawi w spokoju.
Wspomniany gwizdnął przez zęby.
- Nieźle.
- Mam nadzieję, że go bolało.
- Nie sprawiał wrażenia przyjemnego człowieka.
- Zapewniam cię, nikt poważny nie był w żałobie.
- Poza chyba tym jednym kapitanem, tym, wiesz…?
- Powtarzam, Kylo. – Odwrócił ku niemu wzrok. – Nikt poważny nie był w żałobie. I nie przypominaj mi w ogóle o Kardynale, bo sam fakt, że zdezerterował, denerwuje mnie jeszcze bardziej.
Ren normalnie by się wściekł. Przypomniałby sobie bałagan, który zostawiał, odlatując. Zepsute statki. Dowódców biegających w kółko jak kurczaki z uciętymi łbami. Zdezorientowanych oficerów, zdezorientowanych szturmowców, zdezorientowane droidy, zdezorientowane wszystko. W dodatku stał na ociekającym deszczem przystanku, na podejrzanie pustej płycie dworca, dookoła wył coraz mocniejszy wiatr, ta cała planeta doprowadzała go do szału, a wieczorem jeszcze go jako aktora zatrudnią. Właśnie, jeszcze ta sprawa z teatrem!
A powodem tego całego chaosu były huxowe sentymenty i nieprzerobione poczucie winy.
Normalnie – powinien być wściekły. Ale z jakichś przyczyn nie był w stanie przywołać gniewu. Może z powodu samotności i ciszy, może z powodu zjedzenia wcześniej czegoś słodkiego, może po prostu chciał pomóc Huxowi i wrócić do domu bez dodatkowych turbulencji.
A może dlatego, że z tyłu głowy nadal miał umierającego w absolutnie bezsensowny sposób Maitiú, którego nie dało się uratować. I czuł, że ta śmierć potrzebuje ciszy, a nie wszczynania jeszcze bardziej bezsensownych awantur.
Nie rozumiał nawet, dlaczego tak czuje. Przecież nie dalej jak parę dni temu, po wyjściu z kanałów, sam tak rąbnął jakimś dzieckiem o ścianę tak, że mały na pewno doznał przynajmniej poważnego wstrząsu mózgu – jeśli nie pęknięcia czaszki. Może nawet zginął na miejscu. Nie miał powodu, żeby współczuć synowi Reilara bardziej, niż tamtemu bezimiennemu smarkaczowi.
Spojrzał na zegarek. Jeszcze kwadrans. Deszcz się wzmagał.
- Mam nadzieję, że nie muszę ci mówić, że nie powinieneś się tą wiedzą dzielić?
Kylo znów spojrzał na generała.
- Po raz kolejny – nie jestem tak głupi, jak myślisz.
- To dobrze.
Ren chciał jeszcze ciągnąć tę rozmowę, ale uznał, że nie ma to sensu. Poza tym, chętnie wypiłby coś ciepłego. Miał wrażenie, że kiedy wysiadali ze śmigacza Lizzie widział maszynę z napojami. Wstał, mruknął, że zaraz wróci i poszedł w stronę nieczynnej poczekalni.
To wszystko nie miało sensu. Jedno głupie słowo rzucone pod wpływem chwili i parę dni później zmuszają go do śpiewania w wodewilu. W ogóle, co to jest za kultura na tej planecie?! Niby nie takie odległe Zewnętrzne Rubieże… no dobrze, w tym samym sektorze leżało Tatooine, więc może faktycznie odległe… ale żeby od razu dzieciaki na poważnie od bękartów wyzywać?! Doprawdy, jego wiara w Galaktykę malała z każdym dniem. I rośnie potem takie, przepełnione złością, urazą…
W sumie. Tak, to był dobry pomysł.
Stanął pod maszyną, ucieszył się, że działa, wybrał kaf i czekając, aż kubek się napełni, sięgnął Mocą do siedzącego nadal na przystanku Huxa. Chciał czegoś spróbować. Czegoś, co od dawna chodziło mu po głowie.
Kilka razy chciał przeczytać myśli generała, ale natrafiał na mur. Jakby Huxa ktoś nauczył, jak opierać się Mocy. Nie warto było próbować. Ale może był w stanie zobaczyć coś, co z braku lepszego określenia można by nazwać sercem. Chciał zobaczyć, jak generał odbiera… świat. Jako całokształt. Trochę po to, by lepiej go zrozumieć. Nawet jeśli nie uważał go za równego sobie i, po prawdzie, trochę nim gardził, to jednak Najwyższy Wódz nalegał, żeby pracowali razem. Wiedział, że nie będą mogli sobie pozwolić na więcej takich incydentów jak ten na mostku. A już na pewno nie na kolejną taką… wycieczkę.
Trzeba było działać ostrożnie. Jeden fałszywy ruch i generał się zorientuje. Nic z tym nie zrobi, tylko się powścieka, więc stawka nie była wysoka. A Kylo uznał, że naprawdę powinien sprawdzić, co tak naprawdę kłębi się w sercu Armitage’a.
Odetchnął głęboko i sięgnął Mocą.
Kilka minut później przyszły mu na myśl dwa słowa: „stal” i „lód”.
W rzadkich momentach, gdy Kylo zastanawiał się nad samym sobą, stwierdzał, że zwykle czuje się tak, jakby tuż pod skórą płonął mu ogień. W żyłach płynęła lawa, przepełniała każdą możliwą przestrzeń, zawsze gotowa wybuchnąć i spalić wszystko, co napotka na swojej drodze, każdy mięsień drżał, targany jej przepływem. Stabilizacja w takich warunkach była niemożliwa i to właśnie było to, z czego czerpał siłę. To było jak przebywanie na planecie, która dopiero wyłaniała się z niebytu. Absolutnie niezdatna do życia, ale pełna energii i chaosu. Nic nie mogło tu na dłuższą metę przetrwać, ale wszystko dookoła aż drżało od czystych możliwości tego, czym mogłoby się stać.
Gdyby rycerz chciał opisać obrazowo, co wyczuł, powiedziałby, że to było jak stanie samemu pośrodku ciemnego, pokrytego śniegiem lasu. To była pierwotna tajga, w której człowiek – albo wręcz jakiś jego przodek – przyciskał do piersi ostrze, nasłuchując, czekając, będąc gotowym do obrony. Lub ataku. Ale dookoła była cisza i całkowity bezruch, który tylko potęgował wrażenie, że spomiędzy martwych, czarnych drzew zaraz wyskoczy coś, co kiedyś chodziło po świecie, ale o czym świadoma pamięć się zatarła i pamiętały tylko uczone tysiącami lat łańcuchy DNA, które kazały wielu współczesnym bać się pająków, węży i błyskawic.
Kylo wycofał się z tego obrazu, praktycznie słysząc głuchy warkot dochodzący zza zmarzniętych na kamień pni.
„On się boi” – pomyślał, budząc się z krótkiej, medytacyjnej drzemki. Kaf w plastoidowym kubku pewnie już wystygł. – „Ale to nie wszystko”.
Pomyślał jeszcze przez chwilę, nie zbliżając się już Mocą do generała.
W końcu zrozumiał.
Armitage owszem, bał się tego, co było w tym lesie, którym dla niego najwyraźniej był cały świat. Ale znacznie, znacznie bardziej tego czegoś nienawidził. On nie był owieczką wystawioną wilkom na przynętę, on był myśliwym. Był tam, bo chciał zabić to, co było w mroku. I był gotów iść za tym nawet do samego serca tej puszczy.
Moc Kylo napędzał jego gniew. Ale pierwszy raz pomyślał, że gdyby Hux miał możliwość używania tej siły, prawdopodobnie byłby znacznie potężniejszy od niego.
Bo Huxa napędzała czysta nienawiść.